Ale te mikstury czerwone, białe, zielone, brunatne! Te jakieś driakwie czy balsamy… Zaliż to wszystko miał spożyć nieszczęsny chory z urojenia?
Jasiek jednym susem wrócił do sypialni i stanął przy łożu Krabatiusa.
– O kochany panie magister… miejcie litość nad sobą! Nie tykajcie tych podłych leków! Ino leżcie spokojnie, krwi już więcej nie puszczajcie, my wam z kuchni samego króla miłościwego dostarczymy rosołu i kurczątka w polewce lub wędliny świeżej. Wypoczynek, zdrowe jadło, to najlepsze leki. Chciejcie mi wierzyć!
– Ty jesteś dobre dziecko – odparł chory wzruszonym głosem – ale się tyle znasz na medycyna, co ja na teologia. Chorość moja tkwi w żołądku, podkrada się ku pluc; chce zająć moje nerki i moja wątroba, zanieczyszcza żyły. To wszystko jasno i uczenie wyłożył mi doktor Bisantizzi; ano i ja sam, o ile mnie wybadać mogę, te symptoma rozumiem nie inaczej.
Odpocząwszy chwilę, chory mówił dalej żałośnie:
– Przeto najpierw organismus należy skrupulatnie wyczyścić, co, dzięki uczynność tego zacnego męża, nad wyraz dokładnie uskuteczniłem. Następnie mamy się wziąć do każdej wnętrzności z osobna; Bóg miłosierny ulitował się nade mną zsyłając mi taką jedną przemądrą pomoc. Może choć powoli odzyskam moje zdrowie.
– Na Boga was zaklinam, dobry panie Krabatius… wstrzymajcie się choć do jutra z tą straszną kuracją! Wspomnicie moje słowo, że się wam polepszy jak amen w pacierzu, ino nie pijcie tych bezecnych jadów ani kropelki.
– A ten drugi medyk nic wam nie zalecił? – spytał Ostroróg.
– Santa Croce? O, to jest jeden mąż także niepomiernej nauki! Ale jego metoda jest cale jedna inna; przepisał mi ciepłe kataplazmy 105 105 kataplazm – gorący, wilgotny okład. [przypis edytorski]
na całe ciało, twierdzi bowiem, że wszelakich dolegliwości przyczyną są wilgotne wapory, dają się które wyprowadzić i precz usunąć przez gorące jedynie okłady.
– No, to chyba nieszkodliwe – szepnął Jaś do Mikołki i zaraz tonem pełnym przekonania prawił:
– Taki lekarz to prawdziwa gwiazda jaśniejąca; jego rady się trzymajcie, panie magister! A wiecie dlaczego? Śmiało wam doradzam, gdyż właśnie (tu się zaciął, szukając konceptu) stryj mój rodzony, który śmiertelnie zachorzał był przed miesiącem i przez nadziei nieprzytomny już a konający leżał, kataplazmami jakby cudem uleczony, krzepki i rzeźwy po czterech dniach z łoża powstał.
– Może i dobrze radzisz, mój kochany chłopiec; będę tedy zostać przy kataplazmach. Zaiste, już pierwsza doza mikstury omdlenie mi przyciągnęła, a przykazał mi z sześciu flaszek kolejno co godzina trzy łyżki… lecz gdy nadejdzie Bisantizzi, a spostrzeże żaden ubytek leków…
– O taką drobnostkę trapilibyście się, miły panie? Poulewamy z każdej flaszki po trosze, niech ano ma uciechę, że was uzdrowił. Kataplazmy gorące… to mi rada! Tego się trzymajcie: a rosół i wina dobrego kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Przyniosę wam, dobrze?
– Apetyt by się znalazł, niesmak czułem srogi po miksturze, ale to już przeszło: ino ten straszny żołądek kurcz.
– Z głodu, panie magister, z głodu.
– Ha… ja zaryzykuję… rosołu parę łyżeczki.
– Zobaczycie, jak się wam polepszy! Lecę, a wrócę jak najrychlej. Spokój i ciepłe okłady! Tymczasem zaś przyjdą moi koledzy posługować waszej miłości, grzać i odmieniać kataplazmy.
– Zaliżby chcieli?
– Oni? Jeszcze nas, panie magister, nie znacie: zabawę rzucą, a do was przybiegną.
– A tom sobie piwa nawarzył! – zaśmiał się z cicha Jasiek do kolegi, wychodząc z mieszkania chorego.
– Ino przypilnujmy, coby go ten truciciel nie przerobił na swoją wiarę, to wszystko będzie dobrze – odparł Ostroróg.
– Bogiem a prawdą żal mi starego i nie spocznę, póki go nie uleczę. A co się wyleży, przepości, wygrzeje pod kataplazmami, to ino na dobre mu się przyda, a nam ku zabawie. Krzyknij no po drodze na tamtych, niech idą nie mieszkając 106 106 mieszkać (tu daw.) – zwlekać. [przypis edytorski]
do Niemca i godnie mu posługują. Dogonisz mnie przed kuchnią.
– A gdzież to paniczom tak pilno? Co za sprawa do królewskiej kuchni? Czy was kto posłał, czy może ino po jaki przysmaczek dla siebie? – zaczepiła paziów Serczykowa, klucznica i gospodyni drugiego stołu, zwanego marszałkowskim, przy którym jadali przedniejsi dworzanie i armia paziów.
Pani Serczykowa pędziła przy dworze królewskim życie niezmiernie czynne, bo i zaopatrywanie spiżarni w różnorodne zapasy, owocowe serki i powidła na zimę, wędliny, wydawanie kucharzom, doglądanie, przyznać trzeba nader troskliwe, by uczestnikom drugiego stołu na niczym nie zbywało, zabierało jej wiele czasu.
Dobrowolnie zaś stwarzała sobie jeszcze uboczne zajęcie, gdyż – będąc ciekawą jak Ewa, żona Lota i wszystkie siedem żon Sinobrodego, a gadulstwem nieokiełznanym przewyższając Midasowego balwierza 107 107 balwierz (daw.) – fryzjer; Midasowy balwierz (mit. gr.) – król Midas został ukarany przez bogów oślimi uszami, o czym wiedział tylko jego fryzjer. Ten, zmęczony ukrywaniem tajemnicy, wykopał dołek w piasku i do niego wyszeptał sekret, a następnie zasypał. W tym miejscu wyrosła trzcina, a z jej szumem na wietrze tajemnica króla Midasa rozniosła się po świecie. [przypis edytorski]
– wtrącała się z zapałem do spraw cudzych, wypytywała służbę na prawo i na lewo i puszczała w świat plotki niepodobne do prawdy.
W tym o tyle się różniła od Mariny Arcamone, że nie w celach złośliwych to czyniła; jeśli zaszkodziła komu swą gadatliwością, co się często zdarzało, spłakiwała się potem rzewnymi łzami i starała się złe naprawić, z czego prawie zawsze jeszcze większy kłopot wyrastał, i tak bez końca.
– O co chodzi? O co chodzi? – terkotała jak na kołowrotku. – Niech się panicze nie trudzą, ja usłużę.
– Bóg zapłać pani gospodyni; rosołu mocnego i wina potrzebujemy – odpowiedział Drohojowski.
– Rosołku? A jakże, w tej chwilusi przyniosę… dobrego, a jakże; jest wyborny, dla panny Papacody, osobno się gotuje. Ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy się na co przyda, bo już tej biedaczce niewiele się należy.
– Co pani Serczykowa powiada?
– A tak, tak, święta prawda, jak nieboszczykowi memu wiecznego zbawienia pragnę.
– Cóż jej się stało?
– Jak to, nie słyszeliście panicze? Wżdy od jednego z was o tym nieszczęściu się dowiedziałam.
– Od pazia?
– Sprawiedliwie gadam, a jakże. Pan Piotruś Stadnicki mi się zwierzył; kochany aniołeczek! Ino zmiłujcie się, wasze miłoście, bo to sroga tajemnica… najmiłościwsza pani śmiercią zagrodziła, gdyby kto śmiał mówić o tym.
– To niechże pani gospodyni ściśnie zęby i ucieka czym prędzej.
– Nie, nie, ja wiem, że paniczom powiedzieć, to jakby w studnię wrzucić, powiem wam, a jakże… ino że to straszne dziwy, uwierzyć nawet trudno.
– Powiadajcież prędzej, bo nas pali!
– Ano, wczoraj w ogrodzie, gdy królowa jejmość przechadzała się z pannami, nagle ziemia rozpękła się na dwoje, jak raz ponad tym miejscem, gdzie jest smocza jama; dym smrodliwy buchnął jak z piekielnych czeluści, za czym wyskoczył potwór ognisty i rzucił się na jej miłość pannę Papacodę i pokąsawszy ją, uciekł na powrót do onej pieczary. Dym się w powietrzu rozpłynął, ziemia skleiła się gładziutko, rzekłbyś wszystko przywidzenie, gdyby nie ono biedactwo tak srodze pokaleczone.
– Ach, straszne wydarzenie! – westchnął Ostroróg zasłaniając twarz rękami, by gospodyni nie dostrzegła, że się krztusi od śmiechu.
Читать дальше