Владимир Короткевич - W szałasie

Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - W szałasie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

W szałasie: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W szałasie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W szałasie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W szałasie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

A nie podobał się on mnie od dziecka. Zawsze taki, jakby go psy potarmosiły, zęby tylko wyszczerza. Zadziorny, łatwo wpadający w gniew. Jednego razu, tak jak twój, wystąpił sam przeciwko czterem... Przechodziły lata i często tak bywało, że on pasie po jednej stronie rzeki, a ja po drugiej. Skaleczyłam kiedyś nogę na rżysku, usiadłam i płaczę. I słyszę, jak on woła: "Hej, przyłóż liście babki!" Po kilku dniach przyszłam na pastwisko - chwieje się na gałązce łozy biała onucka. Podeszłam, patrzę - pod krzakiem leżą łapcie, takie zgrabne. A on po tamtej stronie tylko zęby szczerzy w uśmiechu. Przepływał przez rzekę, diabelski syn! A przecież mogli do niego strzelać... A tak były zręcznie splecione, że nawet kwas można było nimi pić!

A ze mnie w tym czasie wyrosła tęga dziewka, że choć snopy mną zwozić. I zawsze widzę, jak on wytrzeszcza na mnie oczy. I tak już było.

Kiedy widzieliśmy, że w pobliżu nikogo nie ma - czasem do siebie wołaliśmy.

Potem on zaczął mówić, jak bardzo mu się spodobałam. A ja wszystko obracałam w śmiech:

- To i co z tego? Co, pójdziesz ze mną na wieczorynkę? U nas tu "ponasy", a u was "panowie". I między nami - granica.

Zimą schodziliśmy się, żeby prząść, śpiewałyśmy. I nagle - szust! - on zjawił się w chałupie.

Chłopcy chcieli z nim bójki. Jeszcze tylko "Polaków" nam tu potrzeba! Tak im powiedziałam, że zamilkli.

- Durny ty - mówię do Alesia - przecież ciebie w końcu zabiją!

- Toć ja dobrą noc wybrałem - śmieje się, zęby jego znowu błyszczą. - Taka zadymka, że nikt śladów nie zauważy!

Tańcowaliśmy, a ja jemu szczerze powiedziałam, że nie jest mi potrzebny, że takimi można drogę mościć. A on mi nie wierzy.

- Ty - mówi - oszukujesz. Nie może być, żebym ja tobie się nie podobał.

I oznajmił, że przyjdzie do mnie, że nie zna innej drogi, jak tylko do mnie. Wyznaczył noc.

Jak tylko wyszedł, zaczęła się strzelanina.

I tak straciliśmy siebie z oczu. Potem była wojna. Byłam łączniczką.

No i rozkręciła się ta cała karuzela. Niemcy uganiają się za partyzantami, partyzanci za Niemcami. A pewnego razu, jakoś o doświtku, przychodzi człowiek. Patrzy, uśmiecha się.

- Nie poznajesz mnie?

Patrzę, mój Boże, przecie to Aleś! Zarośnięty, cały jakby szurpaty. Ale spojrzenie pod krzaczastymi brwiami ma wesołe. Okazało się, że on też jest łącznikiem. I oznajmił mnie, że o niczym nie zapomniał, że jak i dawniej chciałby ożenku, jeżeli ja się nie sprzeciwię.

A mnie jakby jaki diabeł trzymał za język. Nie chcę i już! I tak ciągnęło się to przez cały rok. Jak mnie nie prosił, jakich słów nie mówił - nie chcę, bo to dla kota żart, a myszce śmierć!

A pewnego razu przyszedł do mnie bardzo późno i nie zdążył wyjść przed ranem. Postanowiłam ukryć go w dole po ziemniakach, co w ogrodzie. Tam go nikt nie znajdzie.

Jeszcze nawet powiedziałam żartem:

- I nie wstyd tobie będzie przez cały dzień patrzeć na moją chatę i na mnie?

- To tylko przyjemność...

Akurat tego dnia czort nasłał Niemców. Urządzili łapankę do Niemiec.

Już stałam w kolumnie, ale jakoś uciekłam i rowem, rowem, a potem wzdłuż płotu do swojej chaty. Oni jednak zauważyli mnie z daleka - i za mną! Skoczyłam na podwórko, potem na strych!

A on to wszystko widział z tej swojej jamy.

Na strychu znajdowała się słoma, zaszyłam się w słomę za kominem i czekam.

Słyszę, że szukają. Przewrócili do góry nogami wszystko w chałupie. Aż słyszę, jak poskrzypują szczebelki, włazi ktoś po drabinie. Przystanął, ciężko oddycha.

- Weib - mówi - wyłaź!

Siedzę jak mysz pod miotłą. I nagle seria z automatu po słomie. Żeby nie komin, to...

A tam na podwórku hałas, jakby pies gonił zająca.

- Ojej, jej, jej. Tam on! Tam on!

I słyszę, jak ten, który strzelał, zwalił się z drabiny. Zrobiła się strzelanina, rozległ się wybuch.

Zerknęłam przez szparę. Patrzę, a to mój Aleś wyskoczył z jamy i biegnie, jak lisica, żeby odciągnąć myśliwego od nory. To on rzucił granatem.

Biegnie przez czyste pole, oni zaś strzelają do niego.

Zniknął w krzakach, a o mnie oni zapomnieli. Trochę po swojemu poszwargotali i poszli.

Rzuciłam się w ślad za nim, znalazłam go w rowie. Oczy przysypane piaskiem, kiść ręki wisi na żyłach.

Baby dotaszczyły go do chaty. Dotknął ręki i mówi:

- Rżnijcie...

Dali mu samogonki i przecięli żyły, których trzymała się kiść. Potem, kiedy oprzytomniał, pochyliłam się nad nim:

- Alesiu, kochany mój, drogi!

- Nic nie widzę - powiedział głuchym głosem.

- Alesiu, kochany mój, będziesz widzieć!

On jednak odwrócił się do ściany i tylko powiedział:

- Nie chcę ja ciebie widzieć. Idź sobie...

Wiadomo, że kiedy z nim przydarzyło się takie nieszczęście, to jak ma myśleć teraz o mnie? Do czego on teraz się nadaje?

A ja przytuliłam wargi do jego policzka:

- Przebacz, kochany... Bardzo ciebie kocham. Mój ty dobry, mój oczekiwany...

I odtąd byliśmy razem. Napielęgnowałam się go w oddziale, och! Po jakimś czasie odzyskał wzrok. A mnie taka ogarnęła radość, że wydawało mi się, iż już więcej niczego nie trzeba.

- Jakże tak, ciociu - zapytała młoda - i dotąd dobrze ze sobą żyjecie? Chociaż u was nie przelewa się i macie dużo dzieci?

- Wszystko to głupstwo - z pobłażliwością w głosie odpowiedziała starsza kobieta. - A żyjemy, żyjemy, wystarczy mi, że on jest ze mną.

Michał głęboko westchnął. Te kobiety myślały zupełnie inaczej. Znowu zapalił papierosa. Głosy umilkły widocznie kobiety ułożyły się do snu.

Deszcz przybierał na sile, bujny, równy. Jego szum ukołysał wreszcie i Michała.

Śnił step, a raczej wzgórze na stepie, podobne do tych, jakie widuje się na południu Białorusi. Szeroki gościniec, kłujące promienie słoneczne. Na szczycie wzgórza stoją w czerwonej poświacie - sami także czerwoni - ludzie z łopatami. A wtem słyszy czyjś zdziwiony okrzyk. Ktoś biegnie ku niemu ze wzgórza.

- Wrócił, wrócił! - woła zdyszana dziewczyna.

Chwyta walizkę.

- Chłopaki! - znowu woła ona - wrócił do nas. Będzie z nami!

- Nie - odpowiada on. - Przyszedłem tylko popatrzeć. Jestem mężczyzną i mam swoją dumę.

Pochmurnieje, smutnieje jej twarz. On czuje, że to jest ona, ale nie potrafi dostrzec jej rysów. Obca, zupełnie obca - kiedyś taka bliska - stoi tuż przy nim. Aż znika...

Michał jęczał przez sen, chwytał palcami powietrze.

Ona jeszcze znika. Zniknęła. Step jest taki, jak przedtem, ale spłoszony niby przed nawałnicą. I ludzie na wzgórzu rozpłynęli się w czerwonej poświacie.

Jak boleśnie zrobiło się bez niej, nigdy tak boleśnie nie było na jawie. Zbudził się, usiadł, cały drżał.

- Mario! - zawołał, gdy tylko sen ustąpił.

Było cicho, do szałasu zaglądało słońce. Każde źdźbło, ozdobione kroplami, było piękne, lśniące.

Michał nawet nie pamiętał, jak chwycił za walizkę, wyskoczył z szałasu.

Dymiła wilgotna, czarna ziemia, promienie przeglądały się w kałużach, jabłonie stały w wilgotnym omdleniu jak od rozkoszy. Od widoku lip i krzaków aż bolały oczy.

Raszka fruwała, przeskakiwała z gałązki na gałązkę, z drzewa na krzaki i znowu na drzewo w jakimś zapamiętaniu. Jej głosik rozlegał się po całym sadzie:

- Czy rozumiecie, czy wy to rozumiecie, czy rozumiecie? Czy rozumiecie, że świeci słońce? Nie zaginęło, jest, jest!

W oddali przez sad szła dziewczyna i kobieta, przygięta ku ziemi nie latami, ale pracą. Znowu o czymś rozmawiały.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «W szałasie»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W szałasie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Владимир КОРОТКЕВИЧ
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
Отзывы о книге «W szałasie»

Обсуждение, отзывы о книге «W szałasie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x