Владимир Короткевич - W szałasie
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - W szałasie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W szałasie
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W szałasie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W szałasie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W szałasie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W szałasie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Lwie Piotrowiczu - dziewczyna splotła ręce na plecach, cienkie ręce ze złocistym puszkiem w okolicy łokci - jestem pewna, że pan nigdy nie zostanie akademikiem. Nie tylko akademikiem, ale nawet zwykłym człowiekiem. Nasz nowy znajomy pragnie wzbogacić swoją wiedzę, pan zaś... Fe, jaki niegościnny!
Pojechali. Widocznie Mariasza przewodziła grupce.
W tramwaju Michał siedział tuż przy niej i na jej żądanie opowiedział, kim jest, na jak długo przyjechał (na dwa, niestety, dni), i jak się poluje na lisy w norach przy udziale jamników.
Wiatr igrał jej włosami, przypadał do twarzy wszystkich, swawolił z kasztanowym listowiem, ciskał na ręce dziewczyny złociste plamy.
W taki oto sposób, zupełnie nieoczekiwanie, Michał od sarkofagu trafił na roboty wykopaliskowe.
O, kniaziu, coś ty ze mną zrobił?!
Nad wykopaliskami unosił się kurz, było duszno, wszyscy pracowali w slipach, Michała również zmuszono do tego, by się rozebrał.
Bruk na wysokości twarzy lśnił tak bardzo, że aż bolały oczy. To jakby nad głowami płynął niby dziwny statek błękitny, biały i złoty sobór Andrejewski.
Michał jednak więcej patrzył na dziewczynę, która rylcem i igłą oczyszczała z ziemi jakiś przedmiot.
Tu wszyscy podobali się Michałowi. Nawet ów grubas, widocznie jakaś znakomitość, który poklepywał Michała po ramieniu.
Świetni ludzie, ci archeolodzy!
Nagle jego oczy spotkały się z błękitno-zimnymi oczami.
- Są takie, Michale, znaleziska, o których nikt nie potrafi nic powiedzieć. Wiele dałabym na przykład za to, żeby mi ktoś powiedział, co to takiego.
Lowaczka w papierowym kasku, pochylony nad rowem jak jaki Bonaparte, złośliwie powiedział:
- Mariaszka, zapomniałaś o swojej obietnicy!
I wszyscy jednogłośnie:
- Obietnica... obietnica...
- A cóż - odparła z powagą - naprawdę pocałowałabym tego, kto by mi to wyjaśnił...
- Nie licz na to, kochanieńka - z udanym żalem westchnął Lowaczka - jeśli będziesz czekać na te wyjaśnienia, to i umrzesz niepocałowana!
- Proszę mi to pokazać! - rzekł Michał, wyciągając rękę.
Jego palce, gdy brał przedmiot, zetknęły się z palcami Mariaszki, odczuł to tak, jakby jakaś zadra miękko dostała się do jego serca, budząc jednak wzruszenie.
Trzymał maleńki przedmiot z rogu: krążek podzielony prostopadle do płaszczyzny na kwadraty. Znajdowały się w nich małe otworki, prześwidrowane w miejscach zetknięcia się płaszczyzny z prostopadłością.
Michał przykucnął i zmarszczył czoło. Patrzono na niego przeważnie z ironicznym uśmieszkiem.
- Daj temu, Misza, spokój, przyda ci się jeszcze głowa do tego, żeby określić miejsce, gdzie umierają słonie.
W koło widział białe zęby rozwarte w uśmiechu, poza tym panowała cisza.
- Już wiem!
Ktoś wydał okrzyk zdziwienia.
- A więc co to jest? - cała wychylona do przodu pytała Maria.
- Nie znacie wy życia, archeologowie - złośliwie powiedział Michał. - Gdybyście je znali, nie musielibyście się zastanawiać, od jakiej to beczki sączek.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała - dla nas to poważna sprawa.
- Przecież mówię: sączek! A właściwie zabawka dla dzieci. Do dzisiaj widuje się takie w zapadłych wsiach poleskich. Robi się trzy butelki z dyni, w jednej dziurkę okrągłą, w drugiej - kwadratową, w trzeciej - na kształt krzyża. I dla wszystkich trzeba zrobić jeden sączek, żeby przez niego można było napić się ze wszystkich butelek. Temu właśnie służy ten stożkowaty przedmiot.
- Niech ci będzie - powiedział Lowaczka - mogę dopatrzeć się kwadratu, mogę ujrzeć koło, ale gdzie tu krzyż? Czegoś nie mogę zrozumieć.
- Daj spokój, Lowa, głowa ci się jeszcze przyda, kiedy zostaniesz członkiem akademii - przygadał Michał. I odwrócił przedmiot w taki sposób, że były widoczne tylko boki płaszczyzn.
- Oto masz ci i krzyż. I otwór, przez który można się napić.
- A do jasnej... czemuż to nie potrafiłem się domyśleć! - Lowa podrapał się w głowę.
- Poleskie dzieci domyśliłyby się. W starodawnym Kijowie także widocznie się domyślano.
- Dwa do zera! - ktoś głośno się zaśmiał.
Lowa zwiesił głowę.
- Dosyć tego, chłopaki! Dosyć tego, Michał! Nie bije się leżącego!
Rozległ się powszechny śmiech, ona zaś wpatrywała się w Michała oczami pełnymi zdziwienia.
- Gdyby pan wiedział, Michale, jakie to dla nas ważne!
- Głupstwo, po prostu wsie poleskie dotąd nie wydały ani jednego archeologa.
- Jak się pan nazywa?
- Darski.
- Cóż - powiedziała - zabawka Darskiego, to brzmi wcale dobrze. - I dodała - Znaleźliśmy dwie łupkowe przęślice, koraliki - "cytrynki" i jedną "zabawkę Darskiego"! Zuch z pana, Michale! Bóg nam pana zesłał!
Lowaczka wyzywająco stał na brzegu rowu, wsparty o łopatę. Usta rozwarł szeroko, w jego oczach czaiła się chytrość.
- Ty lepiej nie zawracaj nam tu głowy, ale spełnij obietnicę!
- Tak jest! - podchwycił chłopak w okularach.
- Obietnica, obietnica! - zawołali wszyscy.
Znowu zalśniły jego zęby.
Więc on skierował wzrok na dziewczynę, która teraz stała spłoszona.
- Wydaje mi się, że Marii Juriewny nie trzeba do niczego przymuszać - powiedział. - I nie należy chwytać ją za słówka. Ona sama pocałuje tego, kogo zechce i kiedy zechce. A będzie to świetny gość. Marnego to już ona sobie na pewno nie wybierze.
- Brawo! - zawołał grubas. W spodenkach i w kraciastej kowbojce, opalony od stóp do głów, wyglądał jak jaki Afrykańczyk.
- Brawo! - powtórzył. - W czasach zupełnego zaniku rycerskości miło jest coś takiego usłyszeć. Pochwalam to, młody człowieku.
Tak się stało, że Michał nigdzie dalej nie pojechał. Ani po dwóch dniach, ani po tygodniu. Opuścił swoją wycieczkę i został z tymi ludźmi, wzajem zaczęli obdarzać siebie sympatią, był przecież chłopcem towarzyskim i bezpośrednim...
Michał przewrócił się na drugi bok, rękami ścisnął skronie. "Boże, mój Boże!" - zajęczał.
Deszcz wciąż szumiał nad słomianą strzechą. Wiatr przynosił zapach obmytej zieleni, gorzką woń mięt i ostry zapach piołunu.
Ten deszcz... Padał także wtedy, gdy we dwoje chodzili po parku nad brzegiem Dniepru.
Szerokie stopnie, wiodące do cesarskiego pałacu, białobłękitne ściany, mokre drzewa, strugi z fontanny, światła latarń.
Deszcz wciąż się wzmagał. Ledwie zdążyli ukryć się przed nim w muszli koncertowej. Słaby odblask padał ria podłogę, lśniły rzędy pustych ławek. A wiatr, podobny do obecnego, nawiewał zapachu młodych klonów.
- Zimno mi...
Narzucił na jej plecy swoją marynarkę. Zsuwała się z nich, więc podtrzymywał ręką, odczuwając pod dłonią gładziznę jej pleców. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla samego siebie, przygarnął ją do siebie.
Michał widział kiedyś dziką kozę, która wpadła w pułapkę. Oczy jej były takie, jak teraz u tej dziewczyny. Była w nich prośba, żeby jej nie ruszać, żeby ją puścić wolno. Uległ, puścił...
Potem zaczęli się wygłupiać, odgrywać przed pustymi ławkami, przed całym mokrym parkiem scenę z jakiejś tragedii.
- O, pani! - grobowym głosem jęczał Michał - weź ten miecz i przebij nim moją pierś. Klnę się na swoją siwą brodę i na wszystką wódkę w sklepach, że pani jest moją światłością...
- A ja w to nie wierzę - śmiejąc się, dostosowywała się do niego - polescy rycerze mają w swoich oczach chytrość uwodzicieli i ich przewrotność, w ich słowach kryje się słodkie kłamstwo. Oni, oszukują czarując. A potem ufne dziewice porywają i sprzedają tureckim sułtanom.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W szałasie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W szałasie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W szałasie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.