Владимир Короткевич - Drzewo wieczności

Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Drzewo wieczności» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drzewo wieczności: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drzewo wieczności»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Drzewo wieczności — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drzewo wieczności», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Uładzimir Karatkievič

Drzewo wieczności

Czy nigdy nie zdarzyło się wam zazdrościć starożytnemu kniaziowi Dawidowi z poleskiego Gródka? Tamtego lata zazdrościliśmy mu jak Jagon weneckiemu Murzynowi, jak Salieri zazdrościł Mozartowi, jak... jak wszystkie niedorajdy zazdroszczą Człowiekowi!

My - czyli nasz kierowca, asystent operatora, operator (i reżyser w jednej osobie) Anatol Zabałocki, przyjaciel operatora (czyż można było zastawić niespodziewanego gościa w miasteczku i wyjechać?) i ja: scenarzysta tudzież kasjer, a także zaopatrzeniowiec, odpowiedzialny za ognisko, swój chłop, a w razie czego kompan do butelki et caetera, et caetera...

Czuliśmy się ludźmi całkowicie bezradnymi. Ileż to dni zmarnowaliśmy, żeby załatwić w studiu samochód, pieniądze, kierowcę, opony, malarię, cholerę. Kniaź ten to miał dobrze: wziął sobie ze skarbca trzy kopy groszy, kazał koniuszemu przyprowadzić konie, zwołał chrobrą drużynę i pojechał sobie przez Polesie, żywiąc się ubitymi turami i żubrami, czasem przemykał się jak szary wilk, kiedy indziej lecąc orłem pod obłokami, kierując się na Marienburg i Berlin, aby nieco potarmosić Krzyżaków. Udawało mu się to załatwić w kilkudziesięciu wypadach, aż w czasie ostatniego oddał swoją posiekaną mieczami duszę swojemu Bogu.

Co do nas, nie mieliśmy ani swoich koni, ani swego skarbca, w studiu zaś tak się zachowywano, jak gdyby to tylko nam potrzebny był film o sędziwych drzewach białoruskich.

Inne wyprawy były jakieś łatwiejsze, tym razem nacierpieliśmy się jak grzeszne dusze w piekle. Kiedy wreszcie wszystko było gotowe, okazało się, że nasz gazik spala tyle benzyny, ile pan Dubatouk wypija wina (z podobnym, mało widocznym rezultatem), opony nie łagodzą wstrząsów, płócienny zaś daszek ze względu na swoje dziury przypomina płaszcz świętego Marcina, ze względu na swoje właściwości przepuszczania wody - jest podobny do wszystkich tych płaszczów, które zdarzyło mi się kupować podczas mojej dwudziestoletniej samodzielności.

Na wszystko jednak było już za późno i jechaliśmy pokorni wobec przeznaczenia, licząc w głębi duszy na to, że jednak opony i nasze kamery zniosą lepiej leśne wykroty niż asfalt, że pośród jarów, między koleinami i wydmami gazik będzie miał mniejszy apetyt, że Pan Bóg nie spuści deszczu, że nie będziemy musieli popychać naszego konia ze wszystkimi przynależnościami ekspedycji z poleskiej głuszy do ośrodków dość względnej, ale jednak cywilizacji.

Spotkał nas jednak gorzki zawód. Wystarczy choćby wspomnieć o deszczu, który wprost siekł podczas dwunastogodzinnej jazdy powrotnej. Miałem ze sobą rękopis powieści (chłopcy, wracając do Mińska mieli mnie zostawić w moim Rohaczewie), przez całe dwanaście godzin siedziałem na rękopisie, chroniąc go całym swoim ciałem. Widocznie jednak przemokłem do ostatniej nitki, gdyż po przyjeździe okazało się, że rękopis nasiąkł nieco wilgocią.

Wczujcie się, potomkowie, w te nasze przygody, wspomnijcie nas dobrym słowem!

Nie będę opowiadał o całej naszej podróży. Chcę tylko usprawiedliwić się przed kierownikiem farmy hodowlanej, znajdującej się pod Paryczami. Z winy studia wyjechaliśmy późno, znaleźliśmy się nad brzegiem Biarozy w nocy i musiałem (tylko ze względu na ponure okoliczności) ukraść kilka polan, należących do farmy, żeby wydobyć choć trochę ciepła i w świetle nataszczyć chrustu, aby rozpalić jakie takie ognisko i jako tako przy nim przenocować.

Ale wy jeszcze nie wiecie, co właściwie było naszym zadaniem. Jechaliśmy w głąb Polesia, za Mozyrz i Lelczyce, żeby w pobliżu wsi Danilehi sfilmować słynny tysiącletni dąb królewski, albo inaczej dąb Krywaszapki. Mieliśmy już sześćsetletnie dęby, czterystuletnie jesiony, topole napoleońskie, dąb Mickiewicza, dęby Jagiełły - siedmiusetletnie. Koniecznie musieliśmy mieć i dąb tysiącletni. Bez niego film nie byłby filmem.

Jechaliśmy tedy na spotkanie stuleci!

Przeskoczyliśmy przez Prypeć, przeskoczyliśmy przez zaciszny, położony wśród wzgórz Mozyrz. Dzień zbliżał się ku końcowi, wymogłem na swoich, żebyśmy przenocowali nad brzegiem Prypeci. Nie wolno patrzeć na tę ziemię zmęczonymi oczami, ona taka samoswoja i przed nią jak przed poważną książką musi być prolog lub przynajmniej jakiś wstęp liryczny. Cóż może zastąpić Prypeć? Odjechaliśmy dość daleko od miasta, rozbiliśmy namiot i pojechaliśmy na poszukiwanie rybaków, by zdobyć coś do zjedzenia. Było zbyt późno, byśmy mogli łowić sami, Prypeć zaś nie lubi, by to robić na chybcika.

Gdybyśmy byli choć trochę rozsądniejsi, wiedzielibyśmy, że teraz nikt nie zajmuje się czymś tak niepoważnym jak łowienie ryb, gdyż za rzeką trwały sianokosy, gdyż koło szałasów śmiały się kobiety, gotujące wieczerzę, a chłopcy, po otarciu kos pęczkiem trawy, skaczą do rzeki, aby zmyć z siebie całodzienny pot i głośno, poprzez cypel, żartują z dziewczynami, nie szczędząc dwuznaczników.

Nie znaleźliśmy więc rybaków, za to znaleźliśmy kolegów. Jeszcze podczas jazdy przez ostępy, zrozumiałem, że dla pełni szczęścia brakuje nam spotkania z niedźwiedziem. Ale niedźwiedzie znajdowały się gdzieś dalej (z różnych opowiadań wynikało, że są i tutaj, spotykaliśmy ludzi, którzy niedawno je widzieli), za tymi miejscowościami, do których jechaliśmy.

I oto przyjechaliśmy na łąkę nad rzeką, ujrzeliśmy tam różne aparaty, samochód, ludzi i... wcale rosłe niedźwiedziątko. Ujrzeliśmy znajomy pysk. Młody operator rozkwitł przylaszczką, zaśmiał się do słońca, do białoruskich lasów, do Prypeci i do mnie. Przypomniało mi się pewne mieszkanie, w którym siedzieliśmy popijając wytrawne wino wśród skrzeczenia papug, a którego gospodarz podarował mi rękę egipskiej mumii.

Spałem tamtej nocy w internacie i przez całą noc z przyjemnością uświadamiałem sobie, że pod łóżkiem w walizce mam rękę mumii. Być może, rękę jakiejś egipskiej faraonówny. Rankiem zrozumiałem, że nie powinienem być egoistą i wspaniałomyślnie odstąpiłem tę rękę mojemu koledze, gdyż bardzo go ceniłem jako młodego utalentowanego operatora. Nie mogłem go krzywdzić, zatrzymując rękę mumii dla siebie. On zaś mi oświadczył, że jest zbyt młody, by coś takiego posiadać na własność, że jeszcze niczym jako młody utalentowany operator się nie wykazał (przedtem twierdził coś wręcz przeciwnego) i przekazał rękę mumii trzeciemu z naszych kolegów. Aż wreszcie wspólnie odnieśliśmy rękę z powrotem i oświadczyliśmy, że nasze zasługi wobec gościnnego domu i w ogóle nasze zalety nie zasługują na tak cenny dar.

Potem kupiłem nową walizkę, starą zaś wyniosłem i zostawiłem na ulicy, licząc na to, że komuś się przyda. To była naprawdę solidna walizka z dykty i niech jej Bóg da długie życie!

Czemu wspominam o mumii? A licho to wie! Chyba ot, tak sobie.

Niedźwiedziątko było zmęczone upałem i głodem, gdy tymczasem jego dubler ćpał aż mu szczęki się zmęczyły i nie wiedział, że jutro jego czeka ciężki los, ćpać zaś będzie ten pierwszy.

Niedźwiedziątkom w dni zdjęć nie dawano jeść do syta, bo jak się nażrą, to nie zechcą pracować. Zupełnie jak ludzie.

Nieborak zmęczył się w czasie pracy (było wiele powtórek) i właśnie nie chciał już niczego. W przerwie znalazł pod samochodem przykryty skrzynią lód, przewrócił ją i chciwie - bo to był przecie upał - zabrał się do dzieła: żarł ten lód jak dzieci lody, aż chrzęściło.

Odebrano mu lód. Szukał czegoś w zastępstwie, ale niczego nie znalazł, gdyż napoczętą butelkę miodu, którą chciał uznać za swoją, w porę mu odebrano. Chciał uciekać, ale właśnie wzięto go na postronek, więc tego, że jest kimś przynajmniej wewnętrznie wolnym, dowodził drepcząc w miejscu, przebierając wszystkimi czterema łapami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drzewo wieczności»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drzewo wieczności» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Владимир КОРОТКЕВИЧ
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
libcat.ru: книга без обложки
Владимир Короткевич
Отзывы о книге «Drzewo wieczności»

Обсуждение, отзывы о книге «Drzewo wieczności» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x