Владимир Короткевич - Drzewo wieczności
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Drzewo wieczności» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Drzewo wieczności
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Drzewo wieczności: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drzewo wieczności»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Drzewo wieczności — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drzewo wieczności», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
O czym ty teraz wspominasz - biedny, krążący w klatce w Brzozowskim rezerwacie? O Prypeci? O lodzie? A może przypominasz sobie jak to - wymyty w wannie i do sucha wytarty spałeś pewnego razu na tapczanie u mnie w Mińsku, przykryty od stóp do głów wiejską dymką? Wznosiliśmy wtedy za ciebie toasty. A może myślisz o tym, że ludzie zniszczyli ci życie - wolny, nigdy ich nie szukałbyś; dorosły - nie wychodziłbyś z lasu, by prosić o cukier, a więc i nikogo byś nie przestraszył, nie trafiłbyś do klatki.
Kto to może wiedzieć, o czym ty myślisz - biedne, zniewolone przez ludzi stworzenie?!
Czy pamiętasz, jak wtedy nad Prypecią przewróciłem ciebie na grzbiet i łaskotałem w okrągły twój brzuch? Wspomnij mnie przyjaźnie, podobnie jak ja ciebie wspominam!
Po nocy, która rozpełzała się mgłą znad Prypeci i mlecznymi tumanami z wądołów, po opuszczeniu brzegów rzeki - najpierw pełnej wieczornej zorzy, a potem gwiazd, po ognisku, przy którym spaliśmy jak zabici - dobrze było jechać przez Polesie.
Dzień był taki piękny i słoneczny, że - bez lęku na tym odludziu przed kontrolą - opuściliśmy daszek, wyjęliśmy przeciwwietrzną szybę, zrzuciliśmy z siebie koszule i chciwie chłonęliśmy oczami dookolną urodę.
Całymi godzinami lasy i lasy, dumne ze swego wieku. Całymi godzinami ani samochodu, ani człowieka, ani wsi. Obok drogi czarne olchy, ale jakie - o obwodzie dla dwóch par rąk! Sosny i graby w objęciach nie do rozerwania, zarośla, dżungle młodniaku u stóp olbrzymów, rzeczułki, z trudem przeciskające się przez puszczę cicho, cichuteńko, aby nie zbudzić któregoś na poły martwego patriarchę, żeby ten przed śmiercią nie zechciał nagle upaść na rzeczną toń, przegrodzić ją i zmusić do chytrego, zawijasowatego kluczenia.
Na rzadko spotykanych polanach - bociany, brodzące nad brzegami ruczajów, dziczki podobne do dębów, które są jak zielone, sięgające połowy nieba, chmury.
Przodkowie kłaniali się dębom i dziczkom, wierząc, że przebywają w nich dumne dusze mężczyzn poleskich i łagodne dusze miejscowych kobiet, może najpiękniejszych na całej Białorusi. Potomkowie nie wierzą (a może podświadomie wierzą jednak pamięcią tysiącleci?) w leśnych bogów. Jednak i teraz unikają agresywności w stosunku do tych drzew, chyba że zachodzi bezwzględna konieczność albo też ktoś, nie znający zwyczajów tej ziemi, wydaje nakaz.
Zamiast tego, dbają o dziczki na polanach, na każdym dębie umieszczają barcie dla swojskich i dzikich pszczół. Czasem po trzy lub cztery na olbrzymich drzewach.
My je nazywamy barciami, przodkowie mówili o nich: świepiet. Miejscowi ludzie mówią "ślepiet", w tym słowie wyraźnie czuje się starożytne, prasłowiańskie "w", które jednak nigdzie nie zdążyło przejść w białoruskie niezgłoskotwórcze "u".
Ja jednak pod tymi dębami, dziczkami, kasztanami i grabami słyszę trzepoczącym sercem oddech moich praprzodków, zmienne, ale i odwieczne ich Słowo.
O, Polesie! Jesteś odwiecznym, nie kończącym się poematem. Każda twoja rzeczułka to senny recytatyw liry. Każde twoje uroczysko - uroczysty chór potężnych głosów. Każde twoje drzewo to Pieśń nad Pieśniami. Każda gałązka na wietrze - to linijka z wiersza. A każda barć wśród konarów - to oda do olbrzymiego nieba, które wieczór zasnuwa łagodnym i przejrzystym cieniem. Pod takim to niebem jechaliśmy w stulecia.
Na jakieś cztery kilometry przed Danilewiczami ujrzałem coś takiego, że aż sercu nie chciało się wierzyć, ale później ledwie nie wyskoczyło dzięki radosnej pewności, że jednak moje oczy mnie nie oszukały.
W poprzek steczki, która w miniaturze przypominała zarośniętą trawą drogę polną, leżał - po kozacku rozrzuciwszy ręce i nogi - mocny i krępy starzec, a nad nim błagająco stała stara.
Mimo iż gazik był przeładowany ekspedycyjnym sprzętem - natychmiast zdecydowałem się: "Tych trzeba zabrać". Gdyby zaszła taka potrzeba - wziąłbym do wozu jeszcze milion takich, jak oni, sam zaś szedłbym pieszo.
Stara była pierwszym pozdrowieniem od stuleci, ku którym jechaliśmy. Jak gdyby wynurzyła się ze średniowiecza w swoim od stóp do głów ludowym stroju. Może tylko brakowało zawicia, tak przypominającego turbany, co szczelnie muślinem opadają na plecy, zostawiając jedynie odkrytą twarz. Zamiast zawicia miała na głowie wzorzystą chustę z bogatymi wyszywaniami po brzegach. Piękną obszerną bluzkę zapełniały same wzory, wyszyte prawdopodobnie w ciągu długich, pracowitych miesięcy jakże wprawną ręką!
Zespolenie geometrycznego ornamentu z roślinnym było naturalne i doskonałe. Tego nie da się naumieć. Tego musiały uczyć tysiąclecia, mistrz zaś intuicyjnie, ale zaznaczając swoją indywidualność, powtarzał olbrzymie doświadczenie i smak milionów. Działo się to w podobny sposób, jak z twórcami pieśni ludowej, którzy na oczy nigdy żadnej nuty nie widzieli, a przecież przekazywali ją pokoleniom. Spróbujcie takich uczyć, skoro oni od dawna są już dojrzali. Spróbujcie im cokolwiek powiedzieć o fałszywie wziętej nucie, o zatartym dźwięku. Nauczycie ich! Oczywiście, można nawet z któregoś z nich zrobić dobrego śpiewaka, ale mistrza nie zyskacie. Nauczając, coś jednocześnie zniszczycie, gdyż wasze doświadczenie jest niczym wobec doświadczenia tych, którzy, nawet o tym nie wiedząc, od tysiąca lat "śpiewają sercem".
Tę śnieżnobiałą bluzkę, mieniącą się jak tęcza, opinał jedwabistogranatowy gorset, który kibić jeszcze i teraz - tak chyba będzie aż do śmierci - czynił wysmukłą.
Od spódnicy w różnobarwne prążki bił jakiś żar, budzący podziw połączeniem kolorów, stonowanych jednak ze względu na jej wiek. Potem ujrzałem młodych. Widziało się na nich jakieś dwa, trzy kolory, ale wyraziste, z mnóstwem odcieni. Całości dopełniały czoboty z kolorowej skóry. Nic nie kontrastowało ze strojem. Natychmiast zrozumiałem, że w obrazie tej starej, wśród tych lasów, pod tym białoruskim niebem, po raz pierwszy w moim dość przecież urozmaiconym życiu spotkałem czystą Harmonię.
Nie było jej we mnie, ale w tej właśnie starej, w jej odwieczności i w jej stroju w tym zacichłym lesie, na tej odludnej drożynie, w tym złocistym wieczornym niebie - była ona cała. Całkowita i doskonała, jak dotąd, po raz pierwszy w moim życiu - a może zarazem i po raz ostatni.
Jakoż ich umieściliśmy pośród naszego bagażu i, co najdziwniejsze, nasz gazik nie stał się dysonansem, jak gdyby pokornie podporządkował się dawnemu pięknu. Stara zaś mówiła, nie szczędząc gestykulacji i, właśnie jak sama Harmonia, brzmiał, przelewał się, dźwięczał jej śpiewny, poleski dialekt.
To był dzień świętych Piotra i Pawła. Stary, czyli jej mąż, wedle starej tradycji sobie podchmielił, a że świętych było dwóch więc podchmielił sobie podwójnie - mimo to, przebrał się i szedł do owczarni, gdzie był stróżem.
Chciano go zatrzymać, przekonywując, że jest lato i nie ma obawy przed wilkami, że nie tylko złodzieja, ale w ogóle w promieniu wielu wiorst ze świecą w ręku nie spotka się żywej duszy, ale stary się uparł.
A ona, wiedziona przeczuciem, zatrwożyła się, poszła i zobaczyła, że stary po kozacku leży w poprzek ścieżki i za nic nie chce wracać do chaty! "Na-piotro-pawłował się! Gdyby nie wy, gołąbki, nie wiadomo byłoby, co robić."
Pomyślałem sobie, że stara do końca życia nie przejrzała dobrze swojego małżonka, że nie jest taki znów pijany (prawdę mówiąc, później to udowodnił), ale po prostu nie chciało mu się do domu, gdzie nie odczepić się od kobiet, ni do farmy, do owiec. Wszystko było więc prostsze.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Drzewo wieczności»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drzewo wieczności» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Drzewo wieczności» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.