Ślicznie dziękujemy!
Jest okazja ku temu, by przynajmniej teraz zawstydzić się, póki czas, ocalić trochę naszego narodowego honoru! I może uczynić to jak najprędzej? Jeszcze rok temu dąb Mickiewicza stał w Worończy. Czy nie będzie już za późno?
...Potem odjechaliśmy od naszego dębu i na wyrębisku zobaczyliśmy dąb... dwunożny. W żadnym miejscu nie było widać, że to zrosły się dwa drzewa. Po prostu po wyrębisku wlokło się samotne, przygarbione drzewo na dwóch nogach, jakby chciało i nie mogło uciec ze spustoszonego przez ludzi miejsca.
Dopóki chłopcy kręcili zdjęcia, nie wytrzymałem i znowu wróciłem do swego kolosa. Biały, stał w półmroku, o czymś przemyśliwał, ziemia zaś okadzała go zapachami.
Ach, jaka odwieczna, lecz dająca się odczuwać, otaczała go cisza! Stałem przed nim, rozmawiałem z nim w myślach, choć niewierzący, modliłem się do niego, prosząc o coś bardzo dla mnie drogiego. O co prosiłem w modlitwie, tego nie powiem.
Potem pojechaliśmy dalej. Znowu przez odludzie. Widzieliśmy dąb, strzaskany przez pioruny. Pioruny lubią dęby, lubią właśnie przede wszystkim zmagać się z nimi, bo to godny ich przeciwnik, prawie nie zdarza się, aby zawadzały o brzozy, które są płaczliwe, pokorne i ciche. Niechaj ciebie los chroni przed piorunami, Drzewo Wieczności!
Gazik pruł dalej. Często spoglądały na nas z traw wielkie dropie, przypominające strusie.
W pewnej chwili ugrzęźliśmy w kałuży. Ktoś poszedł po traktor, my zaś zdjęliśmy koszule i na oczach tubylców opalaliśmy się, udając, że tak właśnie trzeba.
Czarna jak smoła, rumiana i hoża mołodyca o wielkich oczach zawołała wesoło do mnie z sadu:
- Hej, który tam z gołymi plecami! Chodź tu pod jabłoń, opowiem bajkę!
Była taka czarnooka i piękna, że kiedy indziej dostarczyłbym tematu na długo dla swoich znajomych: zostałbym! Leżelibyśmy pod jabłonią, rozmawialibyśmy, śmialibyśmy się tym bardziej, iż mogę wam powiedzieć na ucho, że ze mnie także niezły bajarz. Ale tym razem tylko na tym się skończyło, gdyż wóz wytaszczono z kałuży, zapomniałem o wszystkim - zerwałem się i dopiero teraz o tym wspominam.
Dlatego, że byłem przejęty inną bajką, którą zostawiliśmy w puszczy.
Pod wieczór spadła straszliwa ulewa. Zrobiło się zupełnie ciemno. Wszystko zdawało się być ogarnięte przez nieprzenikniony deszcz. Srebrnoszary wchłaniał w siebie nawet najbliższe drzewa, pałaszował powietrze, siekł i spluwał potokami na ziemię.
Mijały godziny i kilometry, on zaś nie słabł. Atramentowy mrok kiereszowały błyskawice. Nad lasami bez kresu, nad całym Polesiem przechodziła niesamowita ulewa. Wóz ledwie się przez nią przebijał. Siedziałem jednak, snując swoje myśli o stuleciach, w których teraz zacząłem istnieć, do których teraz należałem. Byłem z nimi, z całą historią swego narodu związany dzięki temu Drzewu Wieczności. Czułem się związany z najpierwszym poetą tej ziemi, który może podobnie dotykał dłonią białej kory.
Lało, a ja przez cały czas miałem w świadomości, że on stoi gdzieś w głębi tych lasów, w mrocznej puszczy, w atramentowym omroczu, w tym nocnym, ogłuchłym i odwiecznym, jak stulecia, życiodajnym dla ziemi deszczu - mój, nasz dąb! Stoi, zmagając się z błyskawicami i piorunami, z ludzkimi siekierami i z samym Czasem i oto przychodzą doń ludzie prosząc go, żeby żył dla nich, jego przemijających synów, żeby wiecznie trwała ta moja ziemia, która wydaje bohaterów.
Stoi! Po nielicznych gałęziach, po jeszcze bardziej pociemniałej od wilgoci ciemnej korze spływają ołowiane strumienie deszczu. Dookoła noc. Później nadejdzie przecież poranek, na razie jednak jest noc.
Czułem się tak, jakbym na polu walki opuścił towarzysza, który nie mógł już iść ze mną. A nawet gorzej, towarzysza bowiem starałbym się z pola walki jakoś unieść lub z nim zostałbym. W tym wypadku nic nie można było uczynić. Dąb umarłby po zrobieniu pierwszego kroku... Nie mogłem z nim zostać... On zaś nie mógł żyć tam gdzie ja - wśród ulic i gruchotu torów, wśród rozmów, a także wśród oszczerstw - bez ożywczego powietrza, bez owych prostych ludzi, bez dziewiczej mowy poleskiej.
Bądź zawsze dla nas, ziemio ojczysta!
Tyś nie mogło pójść ze mną. Drzewo Wieczności! Ale i teraz, gdy mi bywa czasem ciężko, nagle, pozornie bez żadnego powodu, przypominam sobie, że gdzieś oto stoi, gdzieś szumi lub milczy milczeniem samych dziejów - ów skąpany w wiosennym świetle, zlany deszszem lub osypany nocnym śniegiem - stoi i czeka drugiego swojego tysiąclecia świadek całej naszej pisanej historii, wszystkich naszych uczynków i wszystkich Białorusinów, co przeszli po ziemi.
Stoi i rośnie wielki Dąb-Praojciec.