Владимир Короткевич - Złocisty bóg
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Złocisty bóg» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Złocisty bóg
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Złocisty bóg: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Złocisty bóg»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Złocisty bóg — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Złocisty bóg», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Mój ty głupiutki!
Błękitni, smukli stali na występie, mając u stóp wzdychające morze. Dziewczyna i chłopak, prawie dziecko. Niby jakaś łania z jelonkiem.
- I ja ciebie bardzo kocham - powiedziała. - Taka jestem szczęśliwa, że mam ciebie.
Pochyliła się nad nim, otarła policzek o jego włosy. Jak gdyby łania dotknęła mordeczką kędzierzawego łebka jelonka.
- Będziesz mieć koronę... - powiedział chłopiec i dał nurka.
Dziewczyna wydała okrzyk przerażenia, ale błękitniejący kształt płynął w stronę złotego, rozedrganego kręgu. Wtedy i ona, sprężona, skoczyła w ślad za nim. Zanikli w fosforyzujących falach.
Wynurzyli się na powierzchnię dość daleko od tego miejsca, właśnie w złotym, kręgu, roześmieli się, potem popłynęli dalej, aż zniknęli z oczu...
Z niezwyczajną u niej, nagłą i pokorną pieszczotliwością Agata objęła szyję mężczyzny.
- Ona będzie moja! - powtarzała.
On milczał. Garściami ciskał kamyki nad wodę. Jak gdyby rozsiewał je.
...Tego dnia słońce zbudziło się łagodne, pieszczotliwe. Upał również był łagodny i przyjemny. Promienie przenikały morze do samego dna, woda była przejrzysta, niebieska, że samo patrzenie na nią budziło ból i szczęście.
Waleryj wstąpił do budki łodziarza, zabrał wiosła, razem z matką ruszyli w kierunku łódek. Turnus się już skończył, następnego nie przewidywano, plaża była prawie pusta.
Matkę niemal przez całą noc bolała głowa, nad ranem ból właśnie ustał i teraz - po tym bólu - świat wydawał jej się trochę niepojęty, ale tkliwie życzliwy.
- Dokąd to wy? - zapytał Piotr Modestowicz, który jeszcze mokry, leżał na kamykach i palił papierosa.
- A ot, chce, żebym użyła przejażdżki.
- Dawno trzeba było to zrobić - przytaknął rzeźbiarz. - Dawno... No i jak?
- Dobrze, Modestowiczu.
- Trochę pewnie smutno?
- A smutno... - pokornie potwierdziła.
- Cóż, takie jest życie... - westchnął. - Ale to nic.
- Ale to nic.
- To do zobaczenia wieczorem! - powiedział rzeźbiarz. - Pójdziemy może do kina?
- To do wieczora! - odpowiedziała. - Do wieczora, mój drogi!
"Pogodziła się ze wszystkim" - pomyślał Piotr Modestowicz, trochę ze smutkiem, a trochę ze współczuciem spoglądając na zmierzających do łódki.
Szedł potężny, opalony, postawny i przystojny, wszystkie dziewczyny oglądały się za nim. Obok niego szła ona - jeszcze prawie prosto trzymająca się, ale wyschnięta, cała w czerni. Usadowił ją na rufie, roztworzył nad nią parasol.
- Łaryska! - powiedziała naraz matka.
Podniósł powieki. Szła po plaży, ale daleko od nich. I Waleryj zdziwił się, że matka wcześniej zobaczyła ją, niż Agatę, która właśnie zbliżała się do łodzi.
- Dzień dobry! - powiedziała Agata, przykuwając tuż między pianą a kamykami. - Dokąd to?
- A do skał - oznajmił syn i dodał: - Wrócimy wieczorem.
- To dobrze - odpowiedziała i spiesznie wstała, ruszyła do wody.
Cała była w pianie i w słońcu. I sama była zimnawa jak piana. A na jej ostrych piersiach, na trykocie widniał stateczek, płynący w nieznane pod błękitnymi żaglami.
Pływała...
- Dzień dobry! - stara usłyszała głos Łarysy.
Pielęgniarka-gospodyni stała przy łódkach wyprostowana, w swoim zwykłym białym kitlu.
- Nie boi się pani? - zapytała matkę.
- Z nim?! - uśmiechnęła się Tekla Daniłauna.
Niby nic się nie zdarzyło, a jednak taka serdeczna życzliwość wyglądała z oczu Łarysy. I rzeczywiście nic nie zaszło. Wczorajszy dzień, o, ten był koszmarem!
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję, Waleryju Maksimowiczu - powiedziała pielęgniarka. - Gdyby nie pan, nie wiem, co mogłoby się zdarzyć...
- Nie ma za co... Przeżyłem już trzydzieści lat i może po raz pierwszy rzeczywiście czegoś naprawdę dokonałem.
- Doprawdy, strach pomyśleć, co mogłoby być - powtórzyła Łarysa.
Smętnie się uśmiechnął. Tym swoim wcześniejszym, ludzkim uśmiechem.
- Ja wiem tylko, czego nie byłoby...
- Czego właściwie?
- Korony. Scytyjskiej korony na dnie.
- Oooch, to pan...
- Nieważne... Bardzo wam obojgu dziękuję...
Oczy dziewczyny, jak gdyby wszystko zrozumiała, zmieniły się, zalśniły jakąś nieśmiałą, nieco melancholijną pieszczotliwością.
- Do zobaczenia! - zawołała do matki. - Do wieczoru!
Mężczyzna gwałtownym ruchem odtrącił łódkę, przysposabiał się do wiosłowania. Łódka wolno oddalała się od brzegu.
- Dureń! - powiedziała matka.
Byli w tym momencie dosyć daleko. Morze wprost iskrzyło się, chociaż w niektórych jego odblaskach czaił się jakiś smutek. Bardzo jednak możliwe, że to tylko matce tak się wydawało. Na brzegu rozbrzmiewała melodia, wciąż ta sama, pełna namiętności i wyczekiwania - za którą przepadali wszyscy tutaj odpoczywający.
Widocznie ta muzyczka coś im przyrzekała przed nadejściem długiej zimy północnej.
Postać Łarysy malała z każdą chwilą, stawała się mniejsza niż mały palec. Dziewczyna nieśmiało uniosła rękę i wolno machała nią matce na pożegnanie. Zaś głos z brzegu skarżył się, niemal szlochał - była w nim namiętność, pieszczota, oczekiwanie...
Do jutra więc...
Cokolwiek nam zaś się przydarzy,
Z tobą rozstaję się jak ze słońcem...
Do ju-uuu-utra więc!
Postać niemal zanikała. Ale, niby ostatnie słowa pożegnania, jeszcze doganiał łódkę ów głos.
Łarysa przestała być widoczna, zniknął wreszcie i brzeg za podnóżkiem olbrzymiej góry. Podnóżek wchodził w morze niby pragnąc napić się z niego wody.
Matkę osłaniał parasol, dookoła jednak wszystko stawało się jaskrawe, jeszcze z daleka rozdzwonione cykadami, rozszeptane uderzeniami fal o skalne występy.
Małymi plamkami czerwieniły się na granatowych skałach kępki sumaku.
"Jakby pociły się krwią - pomyślała matka. - A co w tym dziwnego, przecież to ciężko, kamiennie trudno być skałą... Martwa... Bezpłodna... Dlatego i płacze krwawymi łzami..."
Zmieniały się zatoczki, zmieniały się skały, ustępując sobie wzajem miejsca. Matka siedziała, spracowane ręce ułożyła na podołku, niemal litując się patrzyła na brzegi.
Twarz syna miała przed sobą - złocistą, niebieskooką, wyrazistą. Nie, to nie tylko jej duma matczyna. Syn rzeczywiście był najprzystojniejszy spośród wszystkich mężczyzn, których widywała.
- Czemu tak patrzysz?
- Ciebie będą jeszcze bardzo kochać - odrzekła. - Ale wszyscy będą ciebie kochać nie za to, za co ja... Nie za to, za co ja... Nie za to, że ty to jesteś ty... Nie za te twoje nagrody... Kocham ciebie za dobroć, za to, że jestem razem z tobą... Ale i ona będzie ciebie za to kochać, tylko inaczej... Bo ja kocham ciebie za to, że w trzecim roku życia o mało co mi nie umarłeś, że w siódmym roku poszedłeś w nocy na mogiłki... Za tak bardzo wiele...
Przybił do brzegu niedużej, lazurowobłękitnej zatoczki. Można ją było przejrzeć aż do samego dna, była czysta niby diament, spokojnie wygrzewała się wśród skał, pośrodku wody znajdowała się także skała, nagle się urywająca, o ostrym pochyłym spadku ze wszystkich boków, wyglądem swoim przypominająca żagiel.
- Ładnie tu, co?
- Tak... - zgodziła się. - Ale czy ty pamiętasz, jak pachnie chlebna dzieża?
- Czemu o to pytasz?
W przejrzystej wodzie poruszały się jak kwiaty białobzowe meduzy. Rzeczywiście, przypominały duże kwiaty. Wygrzewały się w słońcu. I matka poczuła się jak zimą przed dobroczynnym ogniem w piecu, poczuła, jak w jej żyłach pulsuje wonny, życiodajny upał. Przepełniał ją całą: ręce, plecy, kolana.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Złocisty bóg»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Złocisty bóg» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Złocisty bóg» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.