Ale nie, nic w tym rodzaju, odetchnął z ulgą. Kiedy się odwrócił, zauważył swojego brata, który stał za nim, ze skrzyżowanymi przed sobą ramionami, opierając się o ścianę, obserwując go uważnie. Jon szczerzył bezczelnie zęby od ucha do ucha, po czym odwrócił się bez słowa.
Tajo był wdzięczny, że ten mały żartowniś nie wykorzystał sytuacji, aby go skompromitować, czego można się było po nim spodziewać.
***
Był ładny, ciepły, letni wieczór i o wiele za wcześnie, aby iść spać. Dlatego Keyla zaproponowała Marcowi, aby rozejrzał się trochę po okolicy. Marc nie miał co prawda wielkiej ochoty na samotny spacer, ale takiemu najedzonemu, jakim był, trochę ruchu dobrze by zrobiło. Poza tym, co miałby innego robić na tym pustkowiu?
Wyszedł z domu i okrążył budynek farmy. Za głównym budynkiem zaczynała się szeroka, świeżo wysypana żwirem droga, prowadząc stromo pod górę w stronę lasu. Gdy podążył nią kawałek, zobaczył, że kończy się ona przy hali samolotowej. Hala miała rozmiar połowy boiska do piłki nożnej. Pas startowy wyłożony smołą, rozciągał się przed nim na długość kilkuset metrów wzdłuż skraju lasu. Boczne drzwi wejściowe hali nie były ku jego zdumieniu zamknięte na klucz. Marc nie mógł oprzeć się ciekawości i wszedł do środka. W tej chłodnej, widocznie klimatyzowanej hali czuć było ostro naftę świetlną i olej silnikowy. Jeden helikopter, mała Cessna i duży, biały prywatny odrzutowiec stały równo w szeregu zwrócone ku dużej bramie hali.
Wyrwał mu się wyrażający uznanie gwizd. Łał, oni muszą mieć naprawdę dużo pieniędzy. Firma widocznie dobrze prosperowała. W sumie musiała, w końcu sam jego pracodawca zażądał za instalację sprzętu komputerowego i oprogramowania ogromną sumę dwóch i pół miliona euro. Cenę, która bez targowania i ponownych negocjacji została zaakceptowana. Opuścił budynek i znalazł małą ścieżkę, która prowadziła do lasu. Nie widział co prawda przy nadchodzącym zmroku zbyt wiele, ale spokojne odgłosy lasu i świeży zapach liści przekonały go, aby pójść dalej tą ścieżką.
Po tym jak szedł już pewnie z kwadrans, ścieżka nagle się kończyła przy dosyć dużym jeziorze leśnym, na którym ciągnęła się drewniana kładka prawie do samego środka. Brzeg był porośnięty miękką trawą i widocznie bardzo zadbany. Kilka drewnianych ławek stało na nadbrzeżu idealnie przeznaczonych do tego, aby zrobić sobie małą przerwę. Marc przeszedł do końca kładki, która kończyła się w formie małej, okrągłej płyty. Usiadł, ściągnął buty i skarpety, pozwolił nogom pluskać się w letniej wodzie, patrząc przy tym w niebo, na którym były widoczne pierwsze jasne gwiazdy. Rozkoszował się spokojem i ciszą wokół siebie, zatapiając się w swoich myślach. Automatycznie zaczął tworzyć szczegółowy program na jutro rano i jak najlepiej powinien postąpić. Nawet w jego wolnym czasie było ciężko zająć jego analityczny mózg czymś innym, niż pracą. Często upominał sam siebie, aby się zrelaksował. Jego praca sprawiała mu jednak tyle przyjemności, że nie potrzebował żadnego hobby, żadnych powieści czy muzyki, aby odpocząć. Jakieś czasopismo fachowe było raczej w jego guście.
Kiedy zaszumiało za nim listowie, szybko się odwrócił. Co to było? Był tak zatopiony w myślach, że zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie.
Tajo wyszedł z lasu i szedł w jego kierunku. Chociaż był ogromny, poruszał się z wielką elegancją, która fascynowała Marca. W porównaniu do niego Marc wydawał się sobie ociężały i niezgrabny. W głębi duszy cieszył się, że przeszkodzono mu w jego grze myśli i że będzie miał towarzystwo. Jednak Tajo nie okazał się do tej pory bardzo rozmowny. Marc starał się przyjąć odprężoną i luźną postawę, bo wystarczyła zwykła obecność tego faceta, a czuł się zastraszony i spięty.
– Cześć – przywitał się Tajo, siadając obok niego.
– Cześć – odparł pospiesznie Marc. To jezioro to też Pana własność? – usilnie próbował zatuszować swoje zdenerwowanie.
–Tak. Ten las, aż do szczytu góry tam z tyłu, należy jeszcze do nas. I otrzymaliśmy jeszcze do tego prawo do polowań w dzierżawę na następnych kilka kilometrów kwadratowych.
‚Szaleństwo! To było więcej słów na raz, niż w ogóle do tej pory ze sobą zamieniliśmy‘ – pomyślał Marc i pomruczał w duchu do siebie. Aby sprawiać wrażenie odprężonego, położył się na plecach krzyżując ramiona za głową. Drewniane deski kładki pod nim były lekko ciepłe od słońca. Ciepło wpływało na niego uspokajająco, a jego spięcie znacznie ustąpiło.
– Ładnie tutaj – powiedział.
– Mmm – zamruczał Tajo twierdząco.
– Idę trochę popływać – powiedział po chwili i podniósł się. – Idziesz ze mną?
‚Od kiedy jesteśmy na ty?‘ – zastanowił się Marc zdziwiony. To był chyba typowy amerykański sposób, nie przejmować się za dużo niemieckimi zwrotami grzecznościowymi. Ale to było miłe uczucie. – Hmmm, nie mam nic przy sobie – zamruczał nie mogąc oderwać oczu od Taja, który właśnie rozpiął spodnie.
– Nic nie szkodzi, ja też nie. – Tajo szczerząc zęby opuścił spodnie na ziemię.
Marc przełknął ślinę. Nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Echhh, to był jego zleceniodawca, który chcąc czy nie chcąc, podrywał go nieświadomie, stojąc teraz przed nim.
Marca ścisnęło w gardle. Przede wszystkim nie mógł odwrócić wzroku, chociaż powinien był to pewnie zrobić. Jego spojrzenie wędrowało przez imponująco szeroką, tylko lekko owłosioną klatkę piersiową do jeszcze bardziej imponującego sześciopaku mięśni brzucha do…Marcowi zaschło teraz całkowicie w gardle, a on przyglądał się ukradkiem temu w imponującym wymiarze perfekcyjnemu członkowi, schowanemu wśród złotobrązowych loków.
Tajo wydawał się nie dostrzegać jego dyskomfortu, odwrócił się, wskakując elegancko na główkę do wody.
– No dawaj, chodź! – zawołał, kiedy się wynurzył. – Nie patrzę, poza tym nie ma tutaj nikogo.
Marc zdobył się na odwagę, zrzucił ciuchy zostawiając je na kładce. Wpadł do nieznanej mu czarnej wody i popłynął powoli w stronę Taja. Woda była letnia tylko na wysokości pół metra pod powierzchnią, poniżej znacznie chłodniejsza. Miał uczucie, jakby płynął przez dwie różne warstwy.
– Jak głęboko jest tutaj? – zapytał Taja, mając nadzieję, że ten nie rozpoznał w jego głosie strachu. – Mam na myśli, że woda jest taka ciemna, że nie widzę dna.
– Tego nikt nie wie tak dokładnie – Tajo uśmiechnął się. – Chodź, popłyniemy na drugi brzeg, tam jest bardziej płytko i można stać.
W pobliżu brzegu Tajo odwrócił się na plecy i pozwolił się ponieść prądowi. Marc przyglądał mu się podziwiając mięśnie ramion, które podczas pływania naprawdę świetnie wyglądały.
– Dużo trenujesz? – wyrwało mu się. – Ale zadajesz głupie pytania, zbeształ się za to i sam zauważył zdumiony, że teraz także on przeszedł beztrosko na „ty”.
Tajo zaśmiał się cicho. Nie odpowiadając, wyszedł z wody i usiadł na miękkiej trawie.
Marc nie chciał zostać sam w wodzie. Jakby to wyglądało, gdyby tylko on sam jeszcze trochę został i „powiosłował” w jeziorze? Ale tak też nie chciał się naprawdę zachować. Może to była szansa, żeby zbliżyć się trochę do tego imponującego mężczyzny? Nawet, jeśli nie bardzo wierzył, że właśnie taki typ jak Tajo Bruns mógłby być gejem. Przez to, że ten nie wydawał się mieć z tym problemu, aby chodzić przy nim nago, Marc nie powinien się też tak zachowywać. Nawet, jeśli pierwszy raz pływał nago w jeziorze. A co dopiero chodził bez spodni po okolicy? I do tego jeszcze w towarzystwie! Wygramolił się szybko z wody i usiadł obok Taja, jednak omijał go wzrokiem. Chętniej wodził wzrokiem po jeziorze. Rześkie powietrze głaskało jego wilgotną skórę, aż przeszły go ciarki. Gdyby nie był tylko taki nieśmiały! Wtedy wpadłby mu do głowy nie tylko jakiś temat do rozmowy, lecz może nawet nie taki całkiem prostacki tekst na podryw.
Читать дальше