— Dobrze. Pojadę na zachód od miasta. Jaki mieli bieżnik?
Jeden z agentów wyj ął z teczki odlew.
— Tu jest wzór. Skala jeden do jednego.
Birski wzi ął odlew i ruszył raźno do wyjścia. Tylko po drżeniu kolan można było poznać jego zdenerwowanie. Agenci westchnęli ciężko i jak na komendę ruszyli za nim.
*
*
*
Jakub zakl ął i odłożył przecinak. Dziwny metal, który pocz ątkowo wzi ął za żelazo, był wyj ątkowo twardy. Nawet pilnik nie dał mu rady.
— Nie kijem go, to siekier ą — powiedział w zadumie.
25
— Hej, hej — zawołał go ktoś zza płotu.
— Tomasz. Nu, kopę lat. Co cię sprowadza?
— A tak byłem na Tróściance i pomyślałem, że zajrzę. Nad czym tak pracu-jesz?
— A znalazłem jakieś takie bebechy od samolotu, czy ki diabeł. . .
— Trochę to wygl ąda jak bojler — powiedział Tomasz w zadumie, siadaj ąc na pniaczku obok. — A tu jest klapa. I chyba można całość rozkręcić tam, gdzie ten mosi ądz.
— Tyle to i ja umiem wymyślić. Twarde paskudztwo. Może ty masz pomysł?
— Chym, a gdyby tak otworzyć?
— Kiedy w tej klapie jest tylko jakiś zamek na klucz kodowy. A ja nie mam.
— Delikatna robota. A jak byś to dłutkiem trochę popukał?
Jakub wbił ciesielskie dłuto w szczelinę zamka i przyładował potężnie młotem. Szczelina trochę się rozgięła. Uderzył ponownie. Niespodziewanie dłuto ogarnęły blade wężyki wyładowań.
— Ty, to jest pod pr ądem! — zdziwił się Tomasz.
— Cholera. A może to gliniarski radar?
— Nie, widziałem gliniarskie radary. S ą inne. To musi jakaś część od łodzi podwodnej. Puknij jeszcze raz. Młotka ci przecie nie ubędzie.
Jakub splun ął i przyładował tym razem z całej pety. Klapka odskoczyła z cmoknięciem. Pod ni ą ukazały się trzy izolowane kable, naklejone na coś w rodzaju bańki z ciemnego szkła.
— Możesz jeden urwać? — poprosił go Tomasz. — Naprawiłbym światełko w rowerze za pamięci.
Jakub wsadził pod czerwony kabel dłuto i poci ągn ął. Przewód zerwał się.
— U! Na nic. Ale może dobierzemy się jakoś do wnętrza. — Przyładował
młotem w to szklane.
Nawet się nie zarysowało.
— A, co ty chcesz z tego zrobić?
— Mosi ądz bym spylił i trochę forsy by było.
Ze złości uderzył w mosiężny pierścień dłutem. Odłupał cieniutki paseczek.
— Trzeba by zakręcić spód w imadło, a górę ci ągn ąć za te stercz ące — poradził Tomasz.
— A masz takie imadło?
— Nie. I nawet nie wiem, kto może takie mieć.
Jakub poci ągn ął z manierki i podał j ą kumplowi, bo jakże to tak samemu.
Olśniewaj ący pomysł przyszedł mu do głowy niemal natychmiast.
— Uch, ja durny. Wsadzę w ognisko i mosi ądz wytopię!
26
*
*
*
Birski znalazł ślady obu samochodów. Wjechały w w ąwóz zwany Szubienic ą; na kawałku błota u jego wylotu wyraźnie odcisn ął się bieżnik identyczny z tym, który dostał w postaci odlewu. Birski nie lubił tego miejsca. Wi ązały się z nim koszmarne opowieści o poprzednich rezydentach posterunku. Podobno jeden się powiesił, a inny zwariował, czy coś takiego. I był w to zamieszany Jakub Wędrowycz. On był we wszystko zamieszany. Nic w tej dziurze nie działo się bez jego radosnego współudziału. Wjechał w w ąwóz i zatrzymał się zaskoczony.
Dno koło śmietnika zryte było kołami samochodów. Wysiadł. Pod jego stop ą zachrzęściły łuski. Nieco dalej leżał przetarty tłumik. Kopi ąc nog ą, natrafił na plamę krwi. Nawet jeszcze nie zgęstniała do końca. Wzdrygn ął się i wyci ągn ął
z kieszeni krótkofalówkę. Zaraz jednak włożył j ą z powrotem. Przecież, jeśli we-zwie tych z UOP-u, to gotowi cał ą zasługę przypisać sobie. Sam znajdzie głowicę, a ślady nie zaj ące, nie uciekn ą. Rozejrzał się wokoło. Pomijaj ąc kępy krzaków i stosy śmieci, głowica mogła zostać ukryta tylko w jednym miejscu. Było to tak oczywiste, że aż się paln ął w głowę.
Opodal wysypiska wznosiła się dumnie budka do gromadzenia padliny, wznie-siona tu swojego czasu, miast postulowanej przez niektórych kapliczki. Podszedł
i otworzył drzwi. W nos buchn ął mu potworny smród. Wewn ątrz leżała rozkładaj ąca się krowa. Wiedziony długoletnim, zawodowym doświadczeniem przełamał
się i wszedł do środka.
Gdyby on ukrywał głowicę j ądrow ą, wsadziłby j ą w takie miejsce, w jakim nikomu nie przyszłoby do głowy jej szukać. Niestety, w szopie jej nie było. Umysł
Birskiego działał na przyspieszonych obrotach. Starał się wejść w sposób myślenia gangsterów. Będ ąc wysłannikiem mafii, aby mieć całkowit ą pewność, że nikt nie znajdzie głowicy, zaszyłby j ą w truchło krowy. Z samochodu przyniósł sobie bagnet i zacz ął j ą patroszyć. Z wnętrza wyciekały różne różności, ale on, nie zrażaj ąc się, pruł j ą dalej. Niespodziewanie przerwał t ą mił ą czynność. Nie miała sensu. Przecież nie wsadziliby głowicy do krowy, bez zrobienia w niej dziury.
Wyszedł z wnętrza i wci ągn ął haust powietrza. Odurzyło go. Popatrzył w zadumie na swój bagnet, a potem wyrzucił go z obrzydzeniem. Zacz ął badać ślady na ziemi. Część zasypano lessowym pyłem, ale niektóre były wyraźniejsze. Tu wyrzucili głowicę z samochodu. Wbiła się dość głęboko. A potem przyszedł ktoś w rozsypuj ących się gumiakach i zabrał j ą do drogi, na górę, gdzie miał furman-kę. Ustaliwszy te szczegóły, wyci ągn ął radiotelefon i po chwili wywołał dzielnych agentów.
— Mówi Birski. . .
Agenci zgodnie z jego przewidywaniami odsunęli go od sprawy. Tropem fury puścili psa, a sami ruszyli za nim wozem. Birski westchn ął ciężko i podreptał do swojego UAZa. Niespodziewanie poczuł się wykorzystany.
27
— Co by tu zrobić, żeby się trochę rozerwać? — zastanowił się.
Zaraz potem zaświtał mu genialny pomysł.
— Pojadę sobie na Stary Majdan i zapudłuję do wyjaśnienia starego Wędrowycza — postanowił.
Pojechał naokoło drog ą.
*
*
*
Pryzma węgla i drewek buzowała, aż miło było popatrzeć. Na szczycie pryzmy leżała trzydziestomegatonowa głowica i rozpalała się pomalutku do czerwoności.
— Tak mosi ądzu nie wytopisz — gderał Tomasz. — Potrzebna jest wyższa temperatura.
— Nu, podniosę miechem.
— A masz miech?
— Zrobi się.
Jakub przydźwigał z chałupy odkurzacz. Był to prezent od syna, ale staruszek rzadko odczuwał potrzebę eliminowania ze swojego otoczenia odpadków, więc prawie go nie używał. Ustawiwszy go odwrotnie, podł ączył do przedłużacza. Pstrykn ął przeł ącznikiem i manipuluj ąc rur ą, skierował strumień powietrza prosto w ogień.
— No i co ty na to?
— E! To to rozumiem.
Płomienie buchały coraz większe. Z wnętrza głowicy rozległ się cichy syk.
— Ty, a jak to niewypał? — zaniepokoił się nagle Jakub.
— Co ty. Byłem w wojsku w saperach. — Znam się na tym. — Daj trochę bardziej w węgle.
To stało się nagle.
Na podwórko Jakuba wjechały dwa radiowozy. Jeden normalnie przez otwart ą bramę, a drugi od tyłu, przez płot. Z tego nieoznakowanego wyskoczyli jacyś dwaj i zręcznymi chwytami judo rozłożyli Jakuba i jego kumpla na ziemi. Z drugiego radiowozu wysiadł Birski. Podszedł zdziwiony do stosu i przez chwilę wpatrywał
się w rozpalon ą do czerwoności rzecz na jego szczycie. Potem wyj ął z kieszeni jakieś zdjęcie i przez sekundę wpatrywał się w nie jak urzeczony. A potem prze-
żegnał się i rzucił do ucieczki.
Читать дальше