Lublin 2008
Prolog
Dwadzieścia par oczu patrzyło na mnie ze znudzeniem. Poprawiłem wtyczkę, zrestartowałem system, ale sieci nadal nie było. Łącze awaryjne także nie działało. Widocznie jakiś poważny problem na linii. Diabli nadali, jak w takich warunkach prowadzić lekcję?
- No trudno - mruknąłem. - Dzisiaj omówimy sobie zatem podstawy programowania...
Rozległo się nerwowe pukanie i do pracowni zajrzała sekretarka. Była dziwnie zdyszana, jakby gnała tu na złamanie karku.
- Panie profesorze, dyrektor prosi natychmiast do gabinetu! - wysapała.
- No co też pani! - prychnąłem. - Nie mogę zostawić tych huncwotów ze sprzętem wartym...
- Powiedział, że natychmiast. Nie wie pan, gdzie znajdę magistra Kokotkę?
- Ma zastępstwo z pierwszą klasą gdzieś na dole - wyjaśniłem.
Odpaliłem małą kamerę internetową, uruchomiłem zapis.
- Gdy wrócę, to sobie obejrzę, jak się zachowywaliście. Jeżeli zobaczę, że coś było nie tak, to... - zawiesiłem głos i znacząco zmrużyłem oczy. - Zaraz wracam.
Pod drzwi naszego szefa dotarłem jednocześnie z fizykiem.
- Ciebie też wezwał? - Kokotko spojrzał na mnie spod grzywy rozwianych włosów. -
Co jest grane?
- Cholera wie. - Nacisnąłem klamkę.
Dyrektor siedział za stołem dziwnie blady. Pot perlił mu się na skroniach.
- Pan nas wzywał? - zapytałem. - Pięć minut temu skończyła się przerwa i...
- To przyszło przed paroma minutami faksem. - Pchnął w naszą stronę wydruk. -
Próbowałem sprawdzić tę informację, ale nie działa już ani linia telefoniczna, ani komórka.
Internet też zdechł.
Kokotko ujął w dłoń wydruk, przeczytał i naraz zbladł jak ściana. Podał mi bez słowa kartkę. Patrzyłem dłuższą chwilę, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Panowie - dyrektor złamał z trzaskiem ołówek - Nie jestem astronomem ani fizykiem. Wezwałem was, bo sądzę, że jako jedyni możecie mi to dokładnie wyjaśnić. Proszę mówić wolno, wyraźnie i prostymi zdaniami. Nasza planeta wchodzi w rój meteorów z antymaterii. Słyszałem o tym, gdy sam chodziłem do szkoły. Kiedy to draństwo styka się ze
zwykłą materią, robi wielkie bum, wyzwala energię i znika. Tu piszą, że już po nas. Czy to prawda?
- Mniej więcej - bąknął fizyk. - Kilogram antymaterii wybucha z mocą około dwudziestu czterech megaton trotylu... Albo dwa razy więcej, bo... Do licha, jestem nauczycielem, nie astrofizykiem! Myśli pan, że gdybym się na tym znał, to nadal pracowałbym w tej budzie?!
- Kiloton? - Szef popatrzył na niego nieco zdezorientowany.
- Megaton. Jedna megatona to milion ton trotylu - sprostowałem.
- Panie magistrze, do cholery, proszę nie traktować mnie jak jakiegoś głąba! -
Dyrektor spojrzał na mnie przygaszonym wzrokiem. - Innymi słowy, coś takiego leci w naszą stronę. - Otarł pot z czoła. - A gdy uderzy w Ziemię...
- Nie uderzy. - Kokotko pokręcił głową. - Z chwilą wejścia w gęstsze warstwy atmosfery następuje anihilacja. Do powierzchni raczej nie dotrze. Tak mi się wydaje. Większe bryły eksplozja ich zewnętrznych warstw odrzuci z powrotem w przestrzeń kosmiczną -
uzupełnił. - Mniejsze spłoną w atmosferze. To jak rzucanie kaczek na powierzchnię jeziora.
- Aha. Czyli co? - Dyrektor puknął w faks. - Pomylili się? Wybuchnie tam w górze?
Czy może czeka nas bombardowanie, jakby Chińczycy czy Ruskie odpalili swoje głowice atomowe?
Słuchałem ich, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A może to po prostu czyjś żart? - wciąłem się. - Dlaczego nie bierze pan pod uwagę takiej opcji? Faks do szkoły mógł wysłać ktokolwiek, choćby uczeń przestraszony klasówką.
- Nie ma łączności - rzekł niepewnie Kokotko.
- I co z tego? - odparowałem. - Wystarczy przeciąć parę kabli i nie ma ani telefonu, ani Internetu. Kabel od anteny telewizyjnej również można odłączyć.
- Niech pan łaskawie zerknie na swoją komórkę - odparł jadowicie dyrektor. - I co?
Też panu kabelek odłączyli? Myśli pan, że jestem głupi? Zanim otrzymałem faks, odebrałem telefon. Telefon z pewnej ważnej instytucji.
Otworzyłem usta, ale dyrektor mnie uprzedził:
- Tak, jestem pewien, że rozmawiałem z prawdziwym jej przedstawicielem. A teraz, skoro rozwialiśmy już pana wątpliwości w tej materii, może pan magister Kokotko powróci do tematu anihilacji - warknął, mechanicznie głaszcząc rachityczną paprotkę zwisającą z szafy obok biurka. - Osobliwie interesuje mnie, w jaki sposób zginę.
- Po pierwsze - Kokotko znowu studiował wydruk - przy anihilacji następuje silny błysk i wydziela się promieniowanie. Rój jest rozległy, planeta w trakcie bombardowania
zdąży dwa razy obrócić się wokół swojej osi. Czyli mają rację, już po nas. A w przyszłym tygodniu miałem samochód w salonie odebrać...
- Konkrety - zażądał dyrektor.
- Napromieniowanie takie, jakby nad głową wybuchały nam setki bomb atomowych.
Fale uderzeniowe, wgniatające budynki w glebę, oraz termiczne, podpalające lasy i topiące asfalt na ulicach. Przypuszczalnie nastąpi rozproszenie znacznej części atmosfery, być może opad radioaktywny - wyjaśnił.
- Czy to pewne? - Zwierzchnik spojrzał na mnie pytająco, jakby chciał usłyszeć potwierdzenie prawdy także z moich ust.
- Jestem informatykiem, nie astrofizykiem. - Wzruszyłem ramionami. - W ogóle nie pojmuję, dlaczego mnie prosi pan o wyjaśnienia. Ale na ile się orientuję, to przedstawiona wizja odpowiada rzeczywistości.
Na razie nie do końca docierała do mnie powaga zdarzeń. Miałem wrażenie, że oglądam film, czytam książkę, śnię... Przecież rzeczywistość nie mogła tak wyglądać! Takie katastrofy się nie zdarzają! Toż to scena jak z taniego czytadła science fiction! Do diaska, przecież o tym, że coś takiego nadlatuje, powinniśmy wiedzieć z kilkuletnim wyprzedzeniem.
Hmmm... A może byli tacy, którzy wiedzieli? Nie, bzdura! Obserwatoriów astronomicznych jest cała masa, tego typu informacja z pewnością by wyciekła!
- W tym czasie centrum roju uderzy w Księżyc - ciągnął fizyk - a on nie ma atmosfery.
Nic go nie chroni. Sądzę, że te kilkaset ton wystarczy, żeby roznieść w pył jego skorupę i rozproszyć płynne wnętrze. - Kokotko wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. - Być może ocaleje wewnętrzne stałe jądro. Znaczna część odłamków, ściągnięta przez grawitację naszej planety, wejdzie na jej orbitę, a niektóre stopniowo opadną na Ziemię. Mogą to być naprawdę duże bryły, na przykład rozmiaru planetoidy, która wykończyła dinozaury. Spadać będą co jakiś czas, a potrwa to tysiące lat.
- My już tego nie doczekamy - mój głos brzmiał zupełnie obco, całkiem jakby ktoś inny przemówił moimi ustami. - Promieniowanie załatwi wszystkie formy życia. Ocalałe organizmy zabije spadek ciśnienia atmosferycznego.
- Potem planetę czeka kilka milionów lat intensywnej działalności tektonicznej, zanim płyty kontynentalne znowu się ustabilizują. W tym czasie należy się też spodziewać regularnych spadków tego, co zostanie z Księżyca, a niewykluczone, że i zabłąkanych okruchów antymaterii. Do tego zapylenie resztek atmosfery i w konsekwencji nuklearna zima przez całe tysiąclecia. Przy odrobinie szczęścia przeżyją bakterie - dodał Kokotko. - O ile oczywiście będzie jeszcze powietrze. Beztlenowe też raczej nie mają szans.
Głos zaczynał mu się łamać, drżące palce nerwowo mięły chusteczkę higieniczną.
- Mamy pod budynkiem schrony przeciwatomowe z lat pięćdziesiątych. Od biedy zdołamy upchnąć tam dziewczyny i nauczycielki. Resztę uczniów trzeba odprowadzić na stację metra, część linii była budowana jako...
Читать дальше