- Wyrazy współczucia. I wtedy wylądował u was Skrat i wyciągnął cię w ostatniej chwili?
- On nie wyciąga - nie pojęła przenośni. - Zapisał moją osobowość, a ciało zostawił.
Zawsze tak robi. Także w twoim przypadku - uprzedziła pytanie.
- Czyli mój trup gdzieś tam właśnie zamienia się w popiół?! - zdumiałem się.
- Nie w tej chwili, tylko za setki lat - poprawiła mnie. - Choć zasadniczo tak. Skrat oczywiście nie czekał, by sprawdzić, jak wygląda zagłada waszej planety. Wykonał nagranie i oddalił się. Ale nie ma alternatywy. Twoje zwłoki musiały ulec spopieleniu w takich warunkach.
Ścisnąłem skronie. Nie potrafiłem tego wszystkiego pojąć. Skrawki myśli tłukły się po mojej głowie i nie pozwalały połączyć się w żaden logiczny ciąg. Gdzieś tam, z tyłu czaszki, kryły się nawet złośliwe teorie zakładające, że być może tak wyglądają początki choroby psychicznej. Przeszłość i gadająca łasica... Może po prostu leżę w białej izolatce z zakratowaną szybką w drzwiach, przypięty do łóżka skórzanymi pasami? Może z butelki na stojaku przez cienką, przezroczystą rurkę i kolorowy wenflon do moich żył powoli cieknie jakiś wyjątkowo mocny lek psychotropowy? Przecież szpital i obłęd były dużo bardziej prawdopodobne od spotkania z kosmitami i wędrówki w czasie.
- A to? - Klepnąłem się po udach. - Przecież to moje ciało. To samo, które miałem tam. I ubranie się zgadza.
Może to jednak tylko udana symulacja? Albo eksperyment psychologiczny? Coś jak ukryta kamera lub „Truman show”. Tylko... kto i z jakiego powodu robiłby przedstawienie na tak wielką skalę? Zagłada planety jako eksperyment socjologiczny? Czy może wręcz artystyczny happening?
- Zostałeś odtworzony na podstawie wykonanego zapisu. Wskrzeszony? -
Przekrzywiła głowę jakby niepewna, czy użyła właściwego słowa. - Zrekonstruowany?
- Sklonowany?
- Nie, bo był to proces pozabiologiczny. Coś jakby... - Poczułem szum w uszach, w oczach stanęły mi łzy. Zrozumiałem, że zwierzę przeszukuje mój umysł, by dobrać odpowiednie słowa. - Odbudowanie z poszczególnych związków chemicznych - powiedziała niepewnie. - Zabiłam renifera, rozłożyłam go na czynniki proste i uporządkowałam w strukturę twojego ciała.
Jęknąłem. W pierwszej chwili zrobiło mi się niedobrze, potem ogarnęły mnie wątpliwości. Z drugiej strony, no cóż, skoro byli w stanie podróżować w czasie, to dlaczego
nie mieliby potrafić takich rzeczy? „Czynniki proste” - brzmi idiotycznie. Atomy?
Poszczególne białka?
- Odtworzysz teraz Staszka? - Doszedłem do wniosku, że miło byłoby mieć przy sobie kogoś ze swoich czasów, gdy zabiorę się do roboty. Bez przyczyny mnie tu nie ściągnęli...
- Nie - odpowiedź była krótka i stanowcza.
- Dlaczego?
- Mam inne rozkazy. Poza tym brak energii. I tak zużyłam znacznie powyżej limitu.
- A kiedyś? Spotkam go jeszcze?
- Tak, nie...
Skrzywiłem się. To futrzane bydlę gada zagadkami... Widać zinterpretowała wyraz mojej twarzy.
- Jego odtworzenie jest prawdopodobne, ale nastąpi zapewne po tym, gdy zginiesz, wykonując zadania. To rezerwa. Dlatego raczej nie spotkacie się fizycznie.
- Skrat nie jest twojej rasy. - Szok już mi mijał. - Czy wiesz, skąd się wziął?
- To przedstawiciel plemienia kosmicznych nomadów - wyjaśniła. - Wędrują od milionów lat przez nieskończone przestrzenie, gromadząc skarby umierających cywilizacji.
Gdy jakaś planeta przestaje istnieć, przybywają, by ocalić od unicestwienia dzieła jej mieszkańców. Uważają się za strażników i depozytariuszy pamięci wszechświata...
- Skąd pochodzi?
- Spoza horyzontu.
- Skąd?! - Wytrzeszczyłem oczy.
Zamyśliła się na moment.
- Przybył spoza znanego nam wszechświata. Z miejsca prostopadłego.
- Nie rozumiem.
- Brak ci przygotowana naukowego, by to pojąć. Staram się mówić, używając pojęć, które zrozumiesz. Wyobraź sobie wszechświat. Co o nim wiesz?
- Trójwymiarowa przestrzeń zakrzywiona. Kula o średnicy miliardów lat świetlnych.
Kiedyś o tym czytałem, w jakiejś starej książce. Jeśli Skrat przybywa spoza horyzontu zdarzeń, to oznacza, że pochodzi z miejsca leżącego gdzieś dalej. Na przykład z wszechświata, który jest lustrzanym odbiciem naszego. Choć tu chodzi raczej o symetryczność, a nie prostopadłość. - Zadumałem się.
- Kiepsko to wymyśliliście, Ziemianinie. Jego ojczysty wymiar przecina ten pod kątem prostym. Prostopadle do tego, co uważacie za swoją rzeczywistość.
- Prostopadle do kierunku rozchodzenia się promieni światła? - przypomniałem sobie czytaną lata temu książkę SF.
Pokręciła głową.
- Prostopadle do materii.
- Rzeczywistość trójwymiarowa w wymiarze czwartym prostopadła do naszej? -
wreszcie chyba załapałem, o co chodzi łasicy.
- To nieważne. Ta wiedza jest ci zbędna podczas wykonywania poleceń Skrata. W
każdym razie jego rasa bada tę część galaktyki od setek tysięcy lat.
- Ciekawe. Musiałaś niejedno zobaczyć na pokładzie jego statku... - Poczułem delikatne ukłucie zazdrości.
- My kochaliśmy życie, oni pławią się w nieskończonym rozpamiętywaniu cudzych śmierci. - Jak gdyby posmutniała.
- Dlaczego ciebie odtworzył w takiej postaci? - zdziwiłem się. - Na swojej planecie pewnie wyglądałaś inaczej.
- Pomijając inną liczbę kończyn, ten mechanizm jest w miarę zbliżony gabarytami do mojego dawnego ciała - wyjaśniła. - Lepiej stawi opór waszej grawitacji. Poza tym dzięki temu kształtowi będę mogła niezauważona przemieszczać się między ludźmi.
- Mechanizm... Jesteś robotem?
- To bez znaczenia. Zapis jaźni w scalaku daje możliwość podporządkowania dowolnej struktury biologicznej, chemicznej lub mechanicznej. W moim przypadku mechaniczna okazała się wydajniejsza ekonomicznie. - Zawahała się. - Mam zapisane dane o waszym zachowaniu, ale ciągłe udawanie człowieka byłoby dla mnie zbyt trudne.
A zatem gadam z robotem udającym łasicę, a przechowującym jakoś osobowość kosmicznej baletnicy... Ja sam z kolei od dawna nie żyję, a właściwie to urodzę się dopiero w przyszłości, lecz moja dusza została wszczepiona w ciało zrobione ze zdechłego renifera... O, w mordę. No cóż, bywało gorzej... To znaczy nie bywało, ale sytuacja, choć dziwaczna, dawała się od biedy zaakceptować.
- Czas naszego spotkania dobiega końca - odezwało się zwierzę. - Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jakie jest moje zadanie?
- Odszukasz jaskinię nad rzeką. W niej czeka na ciebie towarzyszka. Razem udacie się do Nidaros, tam odnajdziesz człowieka, który przyjął imię Sebastian Alchemik. Zastąpisz go w poszukiwaniach Oka Jelenia. Spotkamy się ponownie za dwadzieścia osiem dni.
Zeskoczyła z pnia i tyle ją widziałem.
- Do jasnej cholery! - zakląłem wściekle. - W którą stronę mam iść? Czego mam szukać? Co to niby jest to... „oko jelenia”?!
Ale łasiczki już nie było. Rozejrzałem się po lesie. Południe chyba dawno minęło.
Ruszyłem niepewnie w dół stoku. Co ona mówiła? Zabiła renifera, a przecież wokoło świerki i trochę brzóz... Gdzie ja, u diabła, jestem? Szwecja? Rosja? Kanada? Jaki okres? Nawet nie zapytałem, który rok mamy... Alchemika mam poszukać... Średniowiecze? Obmacałem kieszenie. Ani dokumentów, ani pieniędzy, polskie złote połamały się i rozsypały. Na szczęcie suwak w rozporku wyglądał na trwały. To coś powiedziało, że jest robotem. Może ja też? Twierdziła, że nie, ale... Ścisnąłem ramię. Tkanka ustępowała pod palcami. Nie, chyba zwykłe mięso... W dodatku zaczynałem być głodny. Roboty, mam wrażenie, nie czują ssania w żołądku. A może i lepiej by było mieć w środku mechanizm? Żadnego głodu, żadnego zmęczenia.
Читать дальше