— Wot durak — powiedział rozpłaszczony na ziemi Jakub do swojego rozpłaszczonego na ziemi kumpla.
*
*
*
W gospodzie było gwarno i wesoło.
28
— No Jakub, opowiedz nam jeszcze raz, jak to było z Birskim — zachęcił
Semen.
Jakub oderwał zamglone pijackie spojrzenie od kufla z „Perł ą”.
— E, niech Tomasz opowie.
— A, co tu opowiadać? Zwariował chłop i tyle. A wszystko na widok jednego głupiego ogniska i bebechów pralki na nim.
— Zupełnie zwariował? — zdziwił się jakiś przyjezdny z Kukawki, który w gospodzie czekał na swój pekaes.
— No, chyba. Już trzeci tydzień go trzymaj ą w wariatkowie.
Jakub wlał w gardło zawartość jeszcze jednej butelki „Perły”. Wstał chwiejnie na nogi.
— To ja go wykończyłem — oświadczył chełpliwie.
*
*
*
Birski, przypięty pasami do leżanki, wił się jak piskorz, mówi ąc jednocześnie bardzo wolno i spokojnie.
— Przypadki chodz ą po ludziach, ale to niemożliwe, statystycznie niemożli-we, żeby wszystko spotykało tylko jednego Jakuba Wędrowycza.
A potem przypomniał sobie widok rozpalonej do czerwoności głowicy j ądro-wej na szczycie ogniska i zacz ął wyć. Lekarze w zadumie pokiwali głowami, szukaj ąc w swoim arsenale następnego środka uspokajaj ącego.
HOCHSZTAPLER
Prolog
Czasami dom jest nawiedzony. Oczywiście zdarza się to raczej rzadko, ale jak już się przytrafi, lepiej uciekać drzwiami i oknami. Niekiedy duchy porozrabiaj ą, rozbij ą telewizor za dwa tysi ące złotych, zerw ą żyrandol i potłuk ą kupione od Ruskich kryształy, a potem sobie pójd ą.
W niektórych przypadkach nic nie zniszcz ą, ale będ ą skrzypiały schodami, udaj ąc, że po nich wchodz ą, w zamkniętych pomieszczeniach pojawi ą się zimne przeci ągi, a nocami coś będzie wyło w piwnicy albo na strychu.
Niekiedy wszystko rozegra się po cichu. W środku nocy zobaczycie białe sylwetki wygl ądaj ące jak zrobione z firanek. Sylwetki, w przeciwieństwie do firanek czy zwykłego dymu z papierosów, będ ą poruszały się pod wiatr i przechodziły przez ściany. Ci z was, którzy je zobacz ą, wyłysiej ą, zacznie im się psuć wzrok i wypadać zęby. Objawy te nazywane s ą często błędnie syndromem Burcharda, choć jako pierwszy opisał je niejaki Jakub Wędrowycz. Wprawdzie Burchard po-równał objawy do tych wywołanych przez poddanie tkanki silnemu promienio-waniu jonizuj ącemu, zaś Wędrowycz odnalazł analogie do schorzeń wywołanych przez nałogowe picie denaturatu, ale to w gruncie rzeczy nie ma najmniejszego znaczenia.
Jeśli duchy nie wynios ą się same, a wam nie uda się ich wypłoszyć za pomoc ą wieszania czosnku i innymi domowymi sposobami, pozostaje wynaj ąć fachowców.
Fachowcy egzorcyści dziel ą się na cywilnych i duchownych. Duchowni nie zajmuj ą się raczej zwalczaniem dusz potępionych, (o ile takie nie wlez ą w człowieka), choć jeśli zdołacie ustalić miejsce pochówku tego, który zatruwa wam życie, mog ą to miejsce poświęcić, co zazwyczaj eliminuje problem. Fachowcy cywilni dziel ą się na trzy kategorie. Po pierwsze s ą specjaliści tani i mało skuteczni. Po drugie (i tych jest zdecydowanie więcej) drodzy i mało skuteczni. Trzeci ą kategori ą s ą członkowie towarzystw psychotronicznych, którzy pracuj ą często za darmo, a efektów ich działań nie sposób przewidzieć.
30
Kiedyś byli jeszcze wioskowi znachorzy, którzy potrafili to i owo oraz różnego rodzaju m ądre babki. Niestety, przemiany społeczne i nieudane próby zbudowa-nia w naszym kraju socjalizmu spowodowały całkowit ą zagładę tej pożytecznej sk ądin ąd grupy. Oddzielny problem stanowi ą fachowcy zza Buga, którzy nic nie umiej ą, ale bardzo się staraj ą.
A gdy wszystko zawiedzie, jest jeszcze Jakub Wędrowycz.
I
Zgrzyt laubzegi przedzieraj ącej się przez bukow ą sklejkę, syk pary z żelaz-ka. Szum wody w czajniku. Delikatne, szybkie uderzenia lekkiego młotka. Paweł
Skorliński zszedł z mieszkania do warsztatu. Ze szczytu schodów obj ął wzrokiem całe pomieszczenie. Kiedyś dawno, dawno temu znajdowało się tu kilka klitkowa-tych pokoików. Właściciel kazał wyburzyć ścianki działowe i uzyskał sympatyczn ą halę fabryczn ą o powierzchni dwustu metrów kwadratowych. Robotnicy pra-cowali z zapałem, ale na ich twarzach wyczytał zmęczenie. Kończył się pierwszy tydzień od uruchomienia fabryczki. Norma produkcji przekroczona o dwadzieścia cztery koma siedem procent. Uśmiechn ął się lekko k ącikami ust. Wyj ął z kieszeni rewolwer i kolb ą uderzył w mosiężny gong. Oderwali się od pracy i popatrzyli na niego.
— Jest pi ątek wieczorem — powiedział. — Myślę, że na dzisiaj skończymy.
Życzę miłego weekendu.
Zaszurały odsuwane krzesła. Ścinki papieru, szmatek i skóry ktoś zaraz po-zmiatał na kupki, a ktoś inny wrzucił do dużego metalowego kubła na odpadki.
Stoły przeci ągnięto starannie zmoczon ą szmat ą. Zatupotały nogi w korytarzu. Po chwili nie było już nikogo. Paweł zszedł na dół. Przeszedł przez salę i krótk ą sień. Zamkn ął drzwi wejściowe na potężn ą zasuwkę. Sprawdził, czy mocno trzyma. Zgasił światło w sieni. Zamkn ął na klucz drzwi z hali do sieni. Potem zajrzał
jeszcze do magazynu. Tu także wszystko było w porz ądku.
W zadumie zatrzymał się na końcu linii produkcyjnej i podniósł ze stołu ładny notatnik formatu B5. Notatnik był prawie skończony. Skórzany grzbiet wykończony kapitałk ą z cienkiego rzemyczka, oprawa z szarego płótna, w rogach mosiężne okucia, nieduży zameczek na mał ą kłódkę, uniemożliwiaj ący obcym poznanie sekretów właściciela. Piękny, niezniszczalny wyrób. Obejrzał go jeszcze raz. Ten egzemplarz został już skończony. Nie brakowało przy nim niczego. Wyłowił spod stołu plastikow ą torbę, wsadził go do środka i wł ączywszy zgrzewarkę, zaspawał
plastik. Nie miał wprawy, folia trochę zanadto się podtopiła. Sięgn ął dłoni ą do pudełka i nalepił na wierzchu naklejkę:
Produkt wykonano i konfekcjonowano w Polsce.
31
Do jego wytworzenia użyto wył ącznie polskich surowców, polskich maszyn i polskiej siły roboczej.
Poczuł się dumny. W zadumie odłożył notatnik do pudełka i wszedł po schodach na górę. Zamkn ął za sob ą klapę. Klapa także wyposażona była w zamek.
Przekręcił klucz dwa razy, aż napotkał opór. Przeszedł do salonu i wł ączył wideo.
Ockn ął się, coś go zaniepokoiło. Siedział w fotelu, telewizor śnieżył. Popatrzył
na zegarek. Fosforyzuj ące wskazówki pokazały godzinę. Minęła północ. Pstrykn ął pilotem i telewizor przestał śnieżyć. I wtedy to usłyszał.
Ktoś szedł sobie, najwyraźniej w ciężkich butach. Dźwięk dobiegał nie wiadomo sk ąd. Paweł wyci ągn ął z kieszeni rewolwer i odbezpieczył go z trzaskiem.
Wł ączył celownik laserowy. Widok ogniście czerwonej kropki, tańcz ącej po ścianach, uspokoił go.
Otworzył drzwi na korytarz i wyskoczył, omiataj ąc broni ą każdy zakamarek.
Pusto. Prześlizgn ął się do swojego pokoju i założył noktowizor. Ciemności, panuj ące w domu, zamieniły się w ogniście zielone piekło. Przeszukał starannie całe piętro i poddasze, ale nie znalazł intruza. Zatrzymał się niezdecydowany. Kroków nie słyszał już od dobrych kilku minut. Wszystkie okna były zamknięte, drzwi także. Gdyby ktoś tu był, to na pewno nie mógł uciec. Klapa prowadz ąca na dół, do warsztatu, także zamknięta była na głucho. Przyłożył do niej ucho. Z dołu dobiegł go skrzyp, jakby ktoś oparł się o schody. Był jego. Wysun ął delikatnie bolec zabezpieczaj ący klapę i jednym ruchem odrzucił j ą na bok. Przesadzaj ąc po kilka stopni, zbiegł na dół. Czerwona kropka celownika tańczyła po ścianach, ale w noktowizorze ziała pustka. Nikogo. Zajrzał pod schody, pod stołami także nikogo nie było. Drzwi do magazynu były zamknięte tak, jak je zostawił. Otworzył, mimo to, i sprawdził. W magazynie było pusto. Wyszedł do sieni, a potem otworzył drzwi na dwór. Wszystkie były zamknięte tak jak je zostawił. Nikt nieproszony nie wdarł się noc ą do fabryczki. Zbadał jeszcze wszystkie okna, otworzył
Читать дальше