— Jestem chyba przewrażliwiony — powiedział sam do siebie.
Popatrzył w zadumie na mur budowli. Pęknięcie pod oknem było paskudne.
Zagryzł wargi. Fundament osiadał. Trzeba zrobić odkuwkę, włożyć stalow ą szynę i zalać cementem, a szczelinę zamurować. Tylko, za co?
Wszedł do wnętrza i popatrzył w zadumie. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że coś jest nie tak. Podszedł do jednego z bocznych ołtarzy i przesun ął ręk ą po po-czerniałym drewnie. Ołtarz wygl ądał na bardzo wiekowy, ale dotyk rozwiewał
złudzenia. Drewno było dość nowe. Tandetnie oszlifowane, miało zadziory i po-ci ągnięto je czarn ą bejc ą, a potem nawoskowano. Przyjrzał się gotyckim rzeźbom zdobi ącym ołtarze. Nie trzymały zbyt dobrze kanonu. Falsyfikaty. Pod trumnę wsunięto kopertę. Wyci ągn ął j ą i przeliczył zawartość. Średnia miesięczna. Dobre i to. Węgiel na zimę. Ale remont fundamentów trzeba by przeprowadzić zanim nadejd ą mrozy. Warto by ści ągn ąć inspektora nadzoru budowlanego, żeby określił
stopień uszkodzeń. Może wojewódzki konserwator zabytków mógłby pomóc?
Westchn ął. Zamkn ął świ ątynię i wyszedł. Musiał się przygotować. Do pi ątej wcale nie zostało zbyt wiele czasu.
*
*
*
Zebrali się chyba w komplecie. Siedzieli w ławkach, jakby kije połknęli. Msza za zmarłego ich nie interesowała. Wykonywali wprawdzie wszystkie konieczne ruchy i odmawiali modlitwy tam, gdzie było trzeba je odmówić, ale Paweł nie mógł pozbyć się wrażenia, że w ich pozie jest fałsz. Tak, jakby przyszli, żeby pokazać, jakimi to gorliwymi s ą katolikami. Patrzył na nich i z każd ą chwil ą ogarnia-
ło go coraz większe zdumienie. Przekleństwo, piętno grzechu, czy co to było, dotknęło ich w różnym stopniu. Obaj gliniarze wydawali się prawie normalni w po-równaniu z niektórymi członkami klanu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że oto 160
odkrył zaginione ogniwo. Zwłaszcza trzej młodzieńcy, siedz ący na samym przedzie, wywoływali w nim szok swoim wygl ądem. Mieli owłosione łapska wielkie jak łopaty, a z dziurek w spłaszczonych nosach sterczały kępki czarnego włosia.
Wygl ądało to ohydnie. Ledwo zd ążył zakończyć, już kilka par silnych r ąk porwa-
ło trumnę i ruszyło do wyjścia. Spieszyło im się jak diabli. Pospiesznie zamkn ął
kościół.
Kościelny gdzieś znikn ął. Ksi ądz dogonił ich tuż koło bramy cmentarza. Dół
czekał. Może należałoby napisać grób, ale to nie był grób. Dziura w ziemi głęboka na dwa metry o nieregularnym kształcie, przypominała głodn ą gardziel.
— Hej, hop! — zawył stary i cisnęli trumnę w dół.
Ksi ądz mało nie zemdlał, słysz ąc, jak zwłoki przemieściły się wewn ątrz skrzyni.
— No! — przynaglił go ten najstarszy.
Zd ążył wypowiedzieć sakramentaln ą formułę o obracaniu się w proch i po-
święcić mogiłę, gdy małpowaci porwali za łopaty i zasypali grób. W kopczyk ziemi wbili zbity byle jak z desek krzyż i rozeszli się bez słowa. Ksi ądz opadł
bezsilnie na kamienny nagrobek obok. . .
Z krzaków wyszedł Jakub Wędrowycz. Stan jego stroju wskazywał na to, że spędził w tych krzakach cał ą noc.
— Nu, i jak się podobało? — zapytał.
— Słyszałem, że Świadkowie Jehowy tak robi ą. Zakopać i do widzenia, ale nie s ądziłem. . .
— Świadki nie pokazuj ą się tu od lat. Boj ą się.
— Dlaczego?
— Pamiętaj, z czego się spowiadał.
Jakub wyci ągn ął z krzaków dwa szpadle. Wręczył jeden księdzu.
— Nu, nie ma się, co zasiadywać.
— Chwileczkę, co pan zamierza zrobić?
— Pochowamy go pod kościołem. Lepiej, żeby tu nie zostawał.
— Ale oni. . .
— Oni się nie licz ą. Jeśli go nie wykopiemy, to wróc ą po niego w nocy. A tego przecież nie chcemy.
— Proszę o dodatkowe wyjaśnienia.
— Maj ą własne miejsce grzebania. I własne obrzędy. Do dzieła.
— Odmawiam. To byłaby profanacja. Zreszt ą, nie ma dowodów. Trochę s ą upośledzeni, ale. . .
— Więc spotkajmy się tu o północy. Albo lepiej o jedenastej.
— Nie przyjdę. Nie ma, po co. On został pogrzebany. Znajd ą go za pięćset lat archeolodzy.
Jakub prychn ął.
161
— Myślałem, przysłali młodego i zdolnego. Myślałem, przysłali fachowca.
Pomyliłem się. Trudno, nie pierwszy raz w życiu.
Podniósł oba szpadle i oddalił się z godności ą. Ksi ądz wzruszył ramionami i wrócił na plebanię. Wł ączył komputer. Maszyna zaż ądała od niego hasła. Wpisał
ze złości:
W ĘDROWYCZ
Program ruszył. Wszystkie aplikacje były aktywne. Ksi ądz wywołał plik pod tytułem RAPARCHIT.DOC.
Raport Architektoniczny dotycz ący kościoła w miejscowości Dę-
binka Dworska.
Dla zbadania stopnia zniszczenia fundamentów przeprowadziłem cztery wykopy sondażowe. W ich toku ujawniłem trzy rurki drenu-j ące, założone w sposób wskazuj ący na celowe złe działanie. Rurki, zamiast odprowadzać wodę, transportuj ą j ą w pobliże ściany od pół-
nocnej strony kościoła. Zbieraj ąca się tam wilgoć miała za zadanie uszkadzać fundamenty poprzez ich regularne podmywanie. Rurki za-
łożone zostały na kilka dni przed objęciem przeze mnie parafii.
Wnioski.
Hipoteza A: Miejscowe klany, negatywnie nastawione do instytucji Kościoła, planowały jego stopniowe zniszczenie.
Hipoteza B: System zbudowano na polecenie Kurii w tym samym celu.
Zamkn ął plik i otworzył kolejny. Był to spis wyposażenia świ ątyni. Raport potwierdzał jego obserwacje. Całe wyposażenie wymieniono na nowe, podrobio-ne. Zapewne w tym celu, aby wraz ze zniszczeniem budynku nie utracić tego, co cenne i zabytkowe. Potarł czoło, a potem otworzył kolejny plik.
Dziennik Bazylego Swojaka.
12 marca 1834.
Chyba wiem już, o co tutaj chodzi, choć dysponować mogę zaledwie jedn ą nici ą, wi ąż ąc ą fakt zniknięcia zwłok z cmentarza, za wzgó-
rzem. To dziwne, że nikt nigdy nie sprawdził, co naprawdę zawieraj ą trumny w podziemiach kościoła i dlaczego groby na cmentarzu s ą puste. . .
Poderwał się, jak dźgnięty sprężyn ą. Groby na cmentarzu s ą puste. Co mówił
Wędrowycz? Że przyjd ą w nocy go wykopać? Trumny w podziemiach kościoła.
Złapał z półki klucz i wybiegł z pokoju. Zmierzchało się. Kościół stał milcz ący 162
i cichy. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zapalił światło. Przez chwilę mę-
czył się z drzwiami krypty, a potem przekręcił kontakt i skacz ąc po kilka stopni, zbiegł na dół. Wszedł między sarkofagi. Złapał za pokrywę pierwszego z nich i poci ągn ął. Zaraz jednak zrezygnował. Pokrywa była kamienna i mogła ważyć kilkaset kilogramów. Poszedł dalej, tam, gdzie w kupie, jedna na drugiej, pię-
trzyły się trumny. Szarpn ął za jedn ą z nich i ści ągn ął na ziemię. Od uderzenia o posadzkę odpadło jej wieko. Szkielet wygl ądał zupełnie normalnie. Otworzył
s ąsiedni ą, a potem jeszcze jedn ą. Nic. Odwrócił się tam, gdzie w karnym szeregu stały trumny miasteczkowych notabli. Spróbował otworzyć pierwsz ą z nich, ale wieko było solidnie przykręcone. Namacał w kieszeni nóż myśliwski. Wbił go w szczelinę i podważył. Drewno poddało się z jękiem. W trumnie nie było ciała.
Leżało w niej jedynie kilka okręconych szmatami kamieni.
— Tylko waga się zgadzała — powiedział sam do siebie. — To znalazł?
Otworzył kolejn ą. W tej, dla odmiany był wór z piaskiem. W trzeciej jakieś stare cegły. W czwartej leżał szkielet. Szkielet był dość bogato odziany. Resztki materiału trzymały się nadal na zwłokach. Duchowny pochylił się i wyj ął z grobu czaszkę. Obracał j ą przez chwilę w dłoniach. Czaszka miała silnie zaznaczone łu-ki nadoczodołowe. Kości policzkowe sterczały w postaci niemal guzów. Szczęka zakończona była gładko. Potylica wysunięta silnie do tyłu. Obrócił j ą, by popatrzeć na ni ą z boku. Czoło tego człowieka, póki żył, musiało znajdować się pod wybitnie ostrym, małpim k ątem. Odłożył j ą na miejsce, zamkn ął kościół i pobiegł
Читать дальше