się, że tak też było w rzeczywistości. Kilka zupełnie malutkich kryło w sobie zwłoki dzieci. Pochylił głowę, przechodz ąc do drugiej sali. Tu sarkofagów było kilka, dostrzegł je dopiero po chwili. Podłogę pokrywało błoto. Woda ściekała po murach. Pod jedn ą ze ścian stało kilkanaście drewnianych trumien. Zwalone jedna na drug ą, popękały, odsłaniaj ąc swoj ą zawartość. Białe i żółte kości, resztki ubrań i wyściółki. Majestat śmierci w całej okazałości. Te najniższe przegniły i pokryły 148
się kożuchem białej pleśni. Odwrócił się, tknięty czymś w rodzaju lęku. Obok, w karnym szeregu, stały trumny znaczniejszych obywateli miasteczka. Nie było na nich żadnych napisów, mógł tylko domyślać się, kto w nich spoczywa. Opuścił
krypty z ulg ą. Zamkn ął drzwi, a potem kościół. Wrócił do plebani. Zdj ął sutannę i ubrał się „po cywilnemu” w szar ą kurtkę z szorstkiego płótna i jeansowe spodnie.
Tylko koloratka pod szyj ą wskazywała na jego przynależność do stanu duchownego. Z sieni wyci ągn ął rower — rozklekotan ą „Ukrainę”. Podpompował koła i pojechał na przejażdżkę po okolicy. Rower chodził ciężko, ale niebawem ksi ądz wyjechał poza wieś i wspi ął się na wzgórze. Niedaleko od szosy leżał cmentarz.
Duchowny zsiadł z roweru i, prowadz ąc go, wszedł przez uchylon ą żelazn ą bramę. Zaskoczyło go to, co zastał na cmentarzu. Jedynie nieliczne grobowce były jako tako zadbane. Miejsca większości pochówków zaznaczały jedynie kopczyki ziemi, zarośnięte traw ą z powbijanymi krzywymi, drewnianymi krzyżami. Usiadł
na rozklekotanej ławce i ścisn ął głowę dłońmi. Coś mu się tu nie zgadzało. Cmentarz nie był podobny do żadnego z tych, które widział poprzednio. Wygl ądał na zupełnie opuszczony. Proboszcz podniósł głowę i spostrzegł przed sob ą świeży kopczyk ziemi. Poszedł do niego i przyjrzał się tabliczce przybitej jednym gwoź-
dziem do drewna. J ego poprzednik, rezydent tej parafii. Zmarł w wieku dwudziestu sześciu lat. Jego nazwisko nic mu nie mówiło, choć znał je z listu biskupa.
Poniżej tabliczki ktoś przypi ął zardzewiał ą pinezk ą kawałek papieru, przypomi-naj ący z grubsza wizytówkę. Wizytówkę, wydrukowan ą dziecięc ą drukark ą, na szarym papierze pakowym i wycięt ą krzywymi, tępymi nożyczkami.
Do wynajęcia.
Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju.
Jakub Wędrowycz.
Poniżej widniał adres, który nic proboszczowi nie mówił. Poskrobał się po głowie, po czym zdj ął kartkę z krzyża i zajrzał na jej drug ą stronę. Straszliwymi kulfonami naniesiono krótk ą, a treściw ą informację.
Do aktualnego proboszcza.
Jego zabili. Sprawdź w teczkach.
Tam znajdziesz odpowiedź.
Schował kartkę do kieszeni. Wkrótce wrócił na plebanię. Gospodyni przedstawiła mu kościelnego, wyj ątkowo ponurego typa z mord ą zawodowego mordercy.
Jego rysy przypominały rysy gospodyni do tego stopnia, że wydawali się być rodzeństwem. Rozmowa była krótka i ponura. Kościelny stwierdził, że pęknięcia murów s ą stare i nic się nie dzieje. Pomysł wykopania studni dla odwodnienia krypt skwitował bezczelnym uśmieszkiem i oświadczył, że płac ą mu tylko tyle, żeby nie zdechł, więc on sobie nie będzie dokładał obowi ązków.
149
Ksi ądz wszedł do swojego pokoju. Zamkn ął drzwi i zasłonił okno. Zapalił
światło, odsun ął łóżko. Kawałek podłogi pod łóżkiem dał się bez większego wy-siłku wyj ąć. Duchowny odsłonił masywne drzwiczki dużego sejfu wpuszczonego w podłogę. Znał kod. Po chwili drzwiczki ust ąpiły. Pochylił się nad ciemnym wnętrzem skrzyni. Znajdowały się w niej tekturowe teczki. Było ich około setki.
Wyjmował je i układał obok na podłodze. Pod teczkami leżało jeszcze metalowe pudło, zawieraj ące dokumenty zwi ązane z ustanowieniem parafii oraz spory woreczek z czymś ciężkim. Wysypał jego zawartość na podłogę. Plastikowe to-rebki wypełnione były złotem. Sztabki i monety. Posiadały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i on się uczył. Rezerwa na wypadek wojny, re-zerwa na sieroty w wypadku wojny, bież ąca działalność misyjna, świętopietrze, podatki dla kurii. W niedużym czarnym zeszyciku starannie zapisano każd ą pozycję. Musiał to przeliczyć w jakiejś wolnej chwili. Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umieścił go w sejfie. W oddzielnej teczce ze skóry znajdowała się cienka paczka kanadyjskich dolarów. Wrzucił j ą do sejfu, po czym zabrał się za lekturę. Jego poprzednik bardzo starannie prowadził ewidencję. Teczki opatrzone były napisami wykonanymi kopiowym ołówkiem. „Ród wymarł”. „Ród przeniósł
się do. . . ” — tu następowała nazwa parafii.
Rodziny, których członkowie wst ąpili do Świadków Jehowy, także były zaznaczone za pomoc ą namazanych na teczkach fioletowych trójk ątów. Na szczęście w parafii tej zarazy nie było dużo. Na jednej teczce odkrył znak cyrkla i k ątowni-ka. Ktoś z nich wst ąpił do masonów. Gdzieniegdzie widniały czerwone gwiazdki, ci mieli sympatie lewicowe. Na kilku widniały sierpy i młoty (członkowie gminnej organizacji PZPR). Niemal wszystkie teczki oznaczone zostały ponadto dziwnym rysunkiem czegoś w rodzaju litery p i przekreślon ą rzymsk ą jedynk ą. O ile wszystkie poprzednie symbole były mu znane, należały do wyuczonego w seminarium kodu do oznaczania teczek, o tyle te niew ątpliwie były produktem umysłu jego poprzednika. Poskrobał się po głowie, po czym rozsznurował jedn ą z nich.
Zawartość teczki była zwyczajna do znudzenia. Drzewo genealogiczne rodziny, karty ewidencyjne wszystkich jej członków, także wypełnione szyfrem. W kar-tach było wszystko. Data pierwszych komunii, późniejsza częstotliwość przystę-
powania do sakramentów, wreszcie data śmierci i ilość mszy odprawionych za pokój duszy zmarłego. Tego ostatniego nie było. Zaraz za dat ą pogrzebu naniesiono za pomoc ą czerwonej kredki inn ą datę. Czerwona data zaopatrzona była w mały, czerwony znak zapytania. Zdziwił się nieco. Z sejfu wygrzebał księgę przychodu i rozchodu parafii. Zagłębił się w lekturze. Wpływy z niedzielnej ta-cy były minimalne. Ślubów najwyraźniej prawie nie udzielano. Większość ludzi została pochowana bez udziału księdza.
— Co to może być? — zdziwił się.
Mszy za zmarłych prawie nie odprawiano. Czytał księgę coraz bardziej zdumiony. Parafia musiała stać cały czas na krawędzi bankructwa. Jedyny poważ-
150
niejszy dochód pochodził ze sprzedaży sprowadzonych bezcłowo samochodów.
Uzyskane fundusze poszły na remont dachu kościoła, opłacenie organisty, ko-
ścielnego i na KUL. Zgromadzenie tej odrobiny złota zakrawało w tych warun-kach na cud. Raz jeszcze wyj ął zeszycik zał ączony do rezerwy. Przekartkował
go. Większość monet trafiło do worka jeszcze przed pierwsz ą wojn ą światow ą.
Najnowszym wpisem były cztery sztabki po dziesięć gram. Zestawienie dat pozwoliło ustalić, że zakupiono je z pieniędzy za sprzedane samochody. Przejrzał
jeszcze kilka teczek, ale nie wyjaśnił zagadki. Schował je i zamkn ął sejf. Siadł
na chwilę na łóżku i oparł się o ścianę. Nagle poczuł chłód. Sk ąd ten tajemniczy Jakub Wędrowycz wiedział o teczkach? Przecież nikt nie wiedział. Za wyj ątkiem proboszczów. Ewidencja wiernych była ściśle ukrywana przed maluczkimi.
Wł ączył komputer. System zapytał go o hasło. Na pocz ątek sprawdził, czy nie jest zapisane cieniutkim ołówkiem na obudowie lub odwrotnej stronie kla-wiatury. Nie było go tam. Spróbował z imieniem zmarłego. Potem wpisał nazwę parafii. System odrzucał jego próby. Wpisał imiona świętych, których obrazy wisiały w kościele. Nadal nic. Wreszcie, w desperacji, wpisał imiona kilku upadłych aniołów i wybitnych działaczy partyjnych. To także nie pomogło. Wyj ął ze swojej walizki dyskietk ą systemow ą i zresetował komputer. Tym razem powiodło mu się lepiej. Wszedł do systemu. Wyświetliła się lista plików. Jego poprzednik odwalił tu mrówcz ą pracę, wpisuj ąc w pamięć maszyny zwartość kronik i ksi ąg pa-rafialnych. Zapewne tych, które leżały wszędzie wokoło. Westchn ął i postanowił
Читать дальше