Dziadek Roberta spojrzał podejrzliwie i z niechęcią na XJS.
– Mam wrażenie, że w takiej rzeczy można podróżować całkiem szybko.
– Wie pan, to bardzo śmieszne, ale nigdy nie myślałem o nim jak o "rzeczy". Zawsze uważałem, że to jest "ona".
Dziadek Roberta odwrócił wzrok od XJS i w sposób umiarkowanie ostentacyjny więcej na niego nie spoglądał. Cichym głosem, jakby mówił do siebie, powiedział:
– Przedmiot pozostaje przedmiotem i tylko o kobiecie można powiedzieć "ona". Zawsze miałem przekonanie, że mężczyźni, którzy traktują kobiety na równi z okrętami, samochodami i dobranymi do nich rupieciami, nie zasługują na nic więcej niż na okręty, samochody i dobrane do nich rupiecie.
– A zatem – wzburzył się Gerry. – Chacun á son gôut. – Równocześnie posłał matce Roberta spojrzenie znaczące: Mówiłaś, że będzie z nim trudno. Nie żartowałaś. Ona wzruszyła ramionami i starała się przybrać minę, jak gdyby wcale się nie zanosiło na najgorszy weekend w jej życiu. Poza tym ostrzegła Gerry'ego. Ale Gerry nalegał na "spotkanie z rekrutem i z dziadziusiem też… I ze wszystkim, co przychodzi ze zdobytym terenem".
Robert stał w pobliżu otwartego bagażnika samochodu, podczas gdy Gerry wyciągał walizki.
– Jak ci się podobają? – spytał Gerry. – Ręcznie preparowana świńska skóra z solidnymi, mosiężnymi zamkami. Specjalna oferta Diner's Club.
Robert wciągnął nosem powietrze.
– Śmierdzą wymiotami.
Gerry postawił walizki i zamknął bagażnik. Srogim wzrokiem patrzył długo na Roberta. Chciał wywrzeć na nim wrażenie. Tymczasem jego milczenie i jego wzrok znudziły Roberta. Spojrzał w stronę Zranionego i Dumy, myśląc o bieganiu z nimi wśród drzew.
– Miałem nadzieję, że możemy być przyjaciółmi – powiedział Gerry.
Przyjaciółmi? Jak możemy być przyjaciółmi? Ja mam dziewięć lat, a ty masz sto. Poza tym nie chcę mieć przyjaciół. Nie teraz. Mam Zranionego i Dumę, Dziadka i Mamę. Po co mi przyjaźń z tobą?
– Co o tym sądzisz? – nalegał Gerry. – Będziemy przyjaciółmi, dobrze?
– Jesteś za stary – odparł bez ogródek Robert.
– Co to, do cholery, znaczy: za stary? Mam trzydzieści osiem lat. Nawet nie czterdzieści. Twoja matka ma trzydzieści sześć.
Robert westchnął niecierpliwie.
– Jesteś za stary, żeby być moim przyjacielem.
Gerry przykucnął, tak że jego wielka, sina od czarnego zarostu twarz znalazła się na tym samym poziomie co buzia Roberta. Z butą posiadacza oparł łokieć na masce samochodu.
– Nie miałem na myśli takiej przyjaźni. Chciałem, żebyśmy byli takimi przyjaciółmi jak ojciec z synem.
Roberta zafascynowała brodawka usadowiona w fałdzie nosa Gerry'ego. Dziwił się, że Gerry nie pomyślał o tym, żeby ją wyciąć. Czyżby jej nie zauważył? Musiał ją widzieć codziennie w lustrze. Była taka wielka. Gdybym ja miał taką, sam bym ją odciął. A gdyby tak krwawiła bez końca? Przypuśćmy, że bym ją odciął, a potem nic nie powstrzymałoby wypływającej krwi? Co byłoby lepsze: umrzeć w wieku dziewięciu lat, czy mieć na zawsze taką wielką brodawkę jak Gerry?
– Myślisz, że to możliwe? – przymilał się Gerry.
– Co? – zapytał Robert, myśląc o czymś innym.
– Czy sądzisz, że to możliiwe? Czy mógłbyś to zrobić dl mnie, a jeśli nie dla mnie, to dla twojej matki?
– Przecież mama nie ma brodawki.
Przez chwilę wydawało się, że wszechświat zamarł. Robert zobaczył, jak ręka Gerry'ego wyciąga się w jego stronę. Nie pamiętał nic więcej poza tym, że leżał bokiem na żwirze, oszołomiony, widząc gwiazdy i słysząc z dziwnym pogłosem, jak Gerry mówi:
– Podnosiłem walizkę… Nie wiedziałem, że on tam jest…
Właśnie nadbiegł. Musiał nadziać się twarzą na mosiężne okucie.
Odmówił zejścia na kolację i został w łóżku, czytając Groch z kapustą Edwarda Leara. "Popłynęli na morze w sitach… w sitach popłynęli na morze". Lubił wiersze o…Jeziorach o Potwornej Strefie, i o wzgórzach Chankly Bore. Było tam obco, smutno i groźnie, mimo to Robert tęsknił do tej krainy. Pojechałby gdziekolwiek, byle nie zostawać tu i nie słuchać matowego, wysokiego śmiechu matki, rozlegającego się w całym domu, zupełnie innego niż zwykle. W jaki sposób Gerry doprowadził do tego, że tak się perfumowała, że stała się nieczuła i obca? Uwierzyła mu nawet, że Robert uderzył się o walizkę. Co miał powiedzieć, kiedy przytulała go i głaskała po włosach? Gerry mnie uderzył?
Dzieci potrafią mówić o wszystkim, ale nie o takich rzeczach. Wyznanie: Gerry mnnie uderzył, wymagałoby więcej sił i opanowania, niż miał ich kiedykolwiek.
Przyszedł dziadek, niosąc tackę z zapiekanką z mięsa i ziemniaków i szklankę coca-coli ze słomką.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, siadając w nogach łóżka Roberta i patrząc, jak je. Na dworze panowała ciemność, a mimo to zasłony w sypialni były szczelnie zaciągnięte. Mimo że tapety pełne były tajemniczych mężczyzn w płaszczach, którzy do tej pory nie chcieli się odwrócić, Robert miał uczucie, że nigdy tego nie zrobią, a przynajmniej nie tej nocy Było cicho, słyszał jedynie musowanie coca-coli.
– Nienawidzę Gerry'ego – powiedział.
Dziadek położył mu na kalanie swoją pomarszczoną dłoń.
– To oczywiste – odparł.
– On ma brodawkę.
– Ja też mam.
– Ale niewielką i z boku nosa.
– Tak, niewielką i z boku nosa.
Robert nabrał na widelec kawałek zapiekanki. Dziadek obserwował go z jakimś niezwykłym smutkiem.
– Muszę ci coś wyjaśnić, Robercie.
– Co takiego?
– Twoja matka… No cóż; twoja matka jest bardzo zaprzyjaźniona z Gerrym. Bardzo go lubi. Czuje się przy nim szczęśliwa.
Robert przestał jeść i odłożył widelec.
– Twoja matka chce wyjść za niego. Chce rozwieść się z twoim ojcem i wyjść za Garry'ego – mówił z przykrością dziadek.
– Jak ona może wychodzić za niego? – spytał zdumiony Robert.
W oku dziadka błysnęła iskierka podejrzenia. Ścisnął kolano Roberta i powiedział:
– Przykro mi. Ona go kocha. Ona go naprawdę kocha, on ją uszczęśliwia. Nie można decydować o życiu innych ludzi. Nie można wskazywać im, kogo mają kochać, a kogo nie.
– Ale on ma brodawkę!
Dziadek zabrał tacę i postawił na podłodze, a potem objął Roberta. Trwali długo w uścisku, nic nie mówiąc, dzieląc wspólną udrękę.
Po pewnym czasie dziadek zapytał nieoczekiwanie:
– Na co ci była potrzebna kiełbaska?
Robert poczuł, że się rumieni.
– Jaka kiełbaska?
– Kiełbaska, którą ściągnąłeś ze swojego talerza, owinąłeś serwetką i schowałeś do kieszeni.
Z początku Robert oniemiał. Dziadek wiedział tyle, że aż zapierało oddech. W końcu wydusił:
– Dałem ją bestii. Tej bestii na wielkim dębie. Poprosiłem ją, żeby mnie nie ścigała.
Dziadek pogłaskał go po czole tak delikatnie, że Robert ledwie to poczuł. Potem powiedział:
– Jesteś dobrym chłopcem, Robercie. Zasługujesz na dobre życie. Powinieneś postępować tak, jak uważasz.
– Nie wiem, co masz na myśli.
Dziadek w rozmarzeniu pogłaskał go znów po czole.
– Mam na myśli to, że nie powinieneś marnować smacznych kiełbasek.
Niewiele po północy zerwała się wichura. Drzewa rozpoczęły w ciemności wściekły taniec derwiszów. Robert zbudził się i leżąc sztywno, wytężał uszy, czy nie usłyszy chrzęstu czyichś stóp na żwirze podjazdu lub skrobania pazurami w okno. Miał wrażenie, że tej właśnie nocy wszystkie dzikie koty i skrzaty, wysmagane wiatrem, zeskoczą z drzew, wedrą się do domu i rozpoczną hulankę. Nastąpi orgia zębów, zaczerwienionych oczu i oddechów o zapachu kory.
Читать дальше