Potem doznał nagłego wstrząsu. Krzyknął, a może mu się wydało, że krzyknął. Poczuł w członku rozżarzony do białości ból, a zarazem niewysłowioną rozkosz. Miał wrażenie, że zanurza go w płynnej stali. Uniósł biodra, żeby soki Suzanny ugasiły ogień, ale nie poczuł ulgi. Ona też krzyczała. Oboje przeżywali orgazm za orgazmem.
To było nie do wytrzymania. Czuł, że ucieka z niego życie. Pędził, przebijając drzwi i ściany, przez wąskie uliczki i obskurne bazary. Pędził przez podwórka i labirynty korytarzy. Rycząc rozwalił mur świątyni Sidi Bou Galeb, w której siedzą powiązani łańcuchami szaleńcy. Szybował w rozedrganym powietrzu nad pustynią, słysząc głosy wołające: Houwa! Houwa!.
W końcu wybuchnął jak francuska bomba wodorowa, dwadzieścia pięć kilometrów nad Sidi Ben Hassid, oślepiając wszystkich, którzy na niego patrzyli.
Suzanna dotknęła jego policzka. Otworzył oczy i zobaczył, że był już zmierzch. Z podwórza wiał ciepły wiatr, przynoszący zapach wody tryskającej z fontanny.
– Co się stało? – zapytał. – Czy umarłem?
Jej głos był niski, drżący i pełen żądzy, podobny do dźwięku piszczałek w Little Hills.
– Scarabaeidae jajoukae – wydyszała.
Na kolację poszli do małej restauracji naprzeciw hotelu i jedli ostro przyprawiony barani kebab. Ćmy uderzały z trzaskiem o żarówki. Oboje ledwie mogli mówić. Czuli się, jakby uleciały z nich dusze. Nie patrzyli na siebie, ale trzymali się za palce i myśleli o chrząszczu spoczywającym w pudełku z oliwkowego drewna. Siwiejący mężczyzna miał rację: "Wystarczy raz go spróbować i człowiek staje się jego niewolnikiem".
Kończyli jeść, kiedy z mroku wyszła jakaś postać.
– Hakim – powiedzrał Grant. – Co cię sprowadza do Kebiru?
Hakim przyciągnął sobie krzesło i zamówił herbatę.
– Myślałem, że mogę mu się oprzeć – rzekł.
Grant poczęstował go easa sportem, z którego tamten zręcznie wytrząsnął tytoń, napełniając pustą gilzę włochatą zieloną marihuaną.
– Myślałeś, że czemu możesz się oprzeć? – spytała Suzanna, czując, że tym razem ona ma przewagę.
– Wiele lat temu użyłem skarabeusza, panie. Nie mogę o tym zapomnieć.
– A zatem… Co proponujesz?
Oczy Hakima rozbłysły.
– Użyliście go już, prawda? Ja po prostu musiałem wrócić.
Ludzie mogą nie wrócić do haszyszu, mogą nie wrócić do żadnego innego narkotyku, ale pójdą na koniec świata za chrząszczem z Jajouki. Mam rację, panie? Pójdziesz po niego na koniec świata.
Grant i Suzanna milczeli, ale ich palce splatały się i rozplatały. Hakim obserwował ich i wiedział, że ma rację.
– Macie mnie pewnie za godnego pogardy – ciągnął Hakim. – Ale mój ojciec i matka mieli dobre pochodzenie, a ja zawsze przestrzegałem właściwych dróg postępowania.
Wyjął zapałkę, zwitek brązowego papieru o główce z turkusowej siarki, i potarł ją o pył kamienny, przyklejony do jednej strony pudełka. Zapalił swojego papierosa z marihuany.
Ciepła, północnoafrykańska noc pachniała grochówką.
– Masz rację – przyznał Grant. – Wypróbowaliśmy skarabeusza.
– Chcecie to powtórzyć?
Oboje przytaknęli.
– Wobec tego, czy mogę się do was przyłączyć?
– Masz na myśli trójkąt? – spytał napastliwie Grant.
Suzanna ścisnęła mu rękę.
– Dlaczeg nie? To nasza ostatnia noc w Maroku. Jutro odlatujemy samolotem Air France, pijemy szampana i wracamy, odświeżeni, do naszego zawodu. Dzień później jemy lunch w The Commonwealth Brewery. Ale dzisiaj… Czemu nie?
– Nie mam żadnych chorób, panie – przekonywał Hakim. – Zawsze byłem bardzo skrupulatny.
Grant popatrzył na jego poliniowaną, kubistyczną twarz i na oczy, które zdawały się unosić w powietrzu. Czuł zazdrość i urazę. Pamiętał jednak, że w ich pokoju hotelowym skarabeusz z Jajouki intensywnie odżywia się nektarem. Pamiętał też uczucie rozrywania się na atomy.
Hakim wszedł do sypialni już rozebrany. W pokoju panował mrok rozświetlony tylko małą lampką oliwną, której pływający knot palił się migotliwym płomieniem. Hakim był chudy i muskularny, jego sutki wyglądały jak dwa migdały. Całe ciało było starannie ogolone. Miał obrzezany i bardzo długi penis, z główką na kształt łba kobry.
Grant i Suzanna, też rozebrani, czekali na niego, leżąc na wymiętoszonym łóżku. Dwa pudełka z oliwkowego drewna spoczywały między nimi. Ku własnemu zdumieniu Grant poczuł erekcję, kiedy tylko Hakim zjawił się na progu; kiedy zaś wspiął się na durry i spoczął obok nich, a Suzanna ujęła jego członek i z ekscytującym uśmiechem wodziła po nim ręką w górę i w dół, erekcja Granta była już silniejsza niż kiedykolwiek.
– Teraz ty… – powiedziała Suzanna, biorąc rękę Granta i wkładając ją między nogi Hakima. Grant zorientował się, że ściska i pieści gładki, kawowego koloru penis Hakima, i toczy palcami jego bezwłose jądra. Nigdy jeszcze nie dotykał w ten sposób żadnego mężczyzny, a teraz był tak podniecony, że zaczął ciężko dyszeć.
Suzanna otworzyła pierwsze pudełeczko i wyssała lakierowaną rurką pierwszego chrząszcza.
– Ten będzie dla ciebie, Hakimie – objaśniła i mocno ujęła jego sztywny członek. Grant ujrzał, jak chudy brzuch Hakima cofa się, kiedy Suzanna wsuwała rurkę wewnątrz jego penisa. Suzanna zwolniła kciuk i skarabeusz został głęboko w środku. Z czubka członka Hakima pociekła krew, a Suzanna pochyliła się i zlizała ją. Grant śledził jej ruchy z zazdrością i wzrastającym podnieceniem.
Teraz Suzanna umieściła drugiego chrząszcza w penisie Granta. Przechodził to już po raz drugi, więc czuł straszliwy ból. Kurczowo złapał się durry i już chciał krzyknąć, ale się opanował. Nie chciał okazywać słabości przy Hakimie.
W pokoju szemrała muzyka z Radio Cairo. Oliwna lampka rzucała na sufit koronkowe cienie. Suzanna położyła Hakima na wznak, a sama ułożyła się na nim, opierając się plecami o jego piersi.
Sięgnęła w dół, chwyciła jego klinowaty penis i umieściła go między swoimi pośladkami. Potem z najniezwyklejszym popychaniem, kręceniem się i dyszeniem, jakie Grant kiedykolwiek w życiu widział, nadziewała się na niego coraz bardziej i bardziej, tak że w końcu członek Hakima był w niej zagłębiony aż po kawowego koloru mosznę.
Z pochwy Suzanny ciekły soki jak miód z odłamanego plastra. Nie musiała dawać znaku Grantowi, że teraz jego kolej wspiąć się na nią – na nich oboje. Znalazł miejsce, żeby uklęknąć wśród plątaniny czterech nóg i wsunął swoją swędzącą erekcję w jej pochwę. Jego jądra zderzyły się zjądrami Hakima, a Suzanna nie mogła oprzeć się pokusie mieszania ich razem, jakby była gwałcona przez dwupenisowego, czterojądrowego potwora.
Obaj zaczęli wbijać się w nią coraz mocniej i mocniej. Pocili się i oddychali ciężko, przy zawodzącej muzyce z radia. Grant czuł pod sobą śliskie piersi i przynaglające uda, a jego jądra uderzały w jądra Hakima w takt: Nadchodzą Anglicy! Nadchodzą Anglicy! Wyczuwał Hakima przez cienką, śliską przeponę, dzielącą pochwę od odbytnicy. Ich penisy walczyły z sobą: penis chrześcijanina z penisem mahometanina, oddzielone od siebie tylko najdelikatniejszą, rozciągliwą skórą.
W pewnym momencie Suzanna osiągnęła orgazm i zadrżała jak ziemia w Agadirze podczas trzęsienia. Jądra obu mężczyzn zostały zalane jej sokami, ale nie przestali wbijać się w nią, aż
Hakim wytrysnął i Grant wytrysnął, i cała trójka została zamknięta w kokonie najwyższego uniesienia, wywołanego chemicznie. Znajdowali się w przestrzeni, zawieszonej w innej przestrzeni, która była zawieszona w jeszcze innej przestrzeni.
Читать дальше