– Co miałeś na myśli mówiąc, że on bierze od kobiet wszystko, czego pragnie?
– Wykorzystuje je, a potem rozdziera na strzępy – wyjaśnił Conrad. Wiedział, że Zena poczuje się moralnie odpowiedzialna za czyny swojego odbiegającego od normy potomka; uśmiechnął się, gdy dostrzegł wyraz smutku i bólu na j ej twarzy.
– Ile ich było? – spytała.
– Straciłem rachubę. Kilkadziesiąt.
– Mój Boże -jęknęła Zena, drżąc jak liść. – Co ja uczyniłam? Co wydałam na świat?
– Antychrysta – odrzekł Conrad.
– Nieprawda – rzuciła ostro. – Mylisz się, Conradzie. Jesteś obłąkany. Masz manię wielkości. Ten stwór wcale nie jest Antychrystem. To po prostu okrutna, szalona bestia. Powinnam była zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku, tak jak Ellen. Powinnam była go zabić, jak ona zabiła Victora. A teraz… jestem odpowiedzialna za śmierć wszystkich, którzy zginęli z rąk tej bestii i tych, którzy jeszcze umrą, zanim to wszystko się skończy.
Stając nad nią Conrad nachylił się i zacisnął dłonie na jej szyi.
– Nie pozwolę ci zniweczyć tego wszystkiego – powiedział.
Zena walczyła, nie miała jednak dość silnej woli życia, podczas gdy Conrad czuł, że musi ją zabić. Nigdy dotąd – aż do tej chwili – nie zaznał podobnego uczucia potęgi i świadomości życiowego celu. Miał wrażenie, jakby coś go doładowywało; diabelska energia zdawała się docierać do każdej komórki jego ciała. Zena miotała się, kopała i drapała go po twarzy, ale umarła szybciej i łatwiej niż oczekiwał. Zaciągnął jej zwłoki w najciemniejszy kąt namiotu; później wymyśli jakiś sposób, aby się ich pozbyć.
Kruk zakrakał histerycznie.
Obawiając się, że ochrypłe wrzaski przyciągną kogoś do namiotu, zanim zdąży pozbyć się trupa, Straker otworzył klatkę, sięgnął do środka i skręcił ptaszysku kark.
Wyszedł z namiotu Zeny i szybkim krokiem ruszył w stronę Tunelu Strachu. Amy Harper i jej przyjaciele dotrą tam niebawem, a on chciał być odpowiednio przygotowany na ich przybycie.
do balonów. Wygrał też darmowy przejazd na karuzeli, kiedy podczas pierwszego okrążenia udało mu się złapać mosiężne kółko. Kręcił się na karuzeli, dosiadając karego wierzchowca, przypominającego czarnego Królewicza z telewizyjnego serialu, gdy nagle zauważył Amy. Nie spodziewał się, że chłopak, z którym się umówiła, przyprowadzi ją do wesołego miasteczka; a jednak była tu, ubrana w ciemnozielone szorty i bladozielony podkoszulek. Tyle, że nie towarzyszył jej Buzz. Była z nią Liz; obie dziewczyny zmierzały w kierunku toalety. Joey stracił je z oczu przy kolejnym obrocie karuzeli; zniknęły w tłumie.
Kiedy w kilka minut później zszedł z karuzeli, natychmiast udał się na poszukiwanie siostry. Wiedział, że z przyjemnością wysłuchałaby jego opowieści o tym, jak oszukał mamę.
Uznał, że jest nadzwyczaj sprytny i dzielny, skoro w pojedynkę zdołał dotrzeć aż do wesołego miasteczka. Joey cenił sobie aprobatę Amy bardziej niż kogokolwiek innego i wręcz nie mógł się doczekać, aby usłyszeć, co powie, gdy zobaczy go tutaj całkiem samego.
* * *
Tego wieczora Joey miał niezwykłe szczęście. Wygrał sześćdziesiąt pięć centów w rzutach monetami i małego pluszowego misia za rzuty strzałkami
Szalet był jasno oświetlony. Cuchnął wilgotnym betonem, grzybem i starym moczem. Umywalki pokrywały plamy od stale cieknącej, żelazistej wody.
Amy i Liz umyły ręce i przed lustrami zaczęły poprawiać makijaż. Dwie starsze kobiety wyszły z toalety pozostawiając dziewczyny same.
– Czujesz ten odlot? – spytała Liz.
– Tak.
– Ja też. Czuję to od stóp aż po czubek głowy. Jestem naćpana. A ty? Co z tobą? Jest ci po prostu dobrze czy też jesteś napruta?
– Jestem kompletnie załatwiona – odparła Amy wpatrując się w lustro. Lekko zmrużyła oczy i drżącą dłonią umalowała szminką usta.
– To dobrze – stwierdziła Liz. – Cieszę się, że jesteś naćpana. Może się wreszcie rozluźnisz.
– Jestem wyluzowana – odparła Amy.
– Świetnie – mruknęła Liz. – A więc nie będę cię musiała do tego namawiać.
– Do czego?
– Do orgietki – odparła Liz.
Amy spojrzała na nią, a Liz uśmiechała się lekko nieprzytomnie. Amy spytała:
– Orgietki? Co masz na myśli?
– Powiedziałam już o tym naszym dwóm napalonym samcom, tam na zewnątrz – stwierdziła Liz.
– Buzzowi i Richiemu?
– Obaj są za.
– Znaczy… że niby my… we czwórkę w jednym łóżku?
– Jasne – odparła Liz, odkładając szminkę i zamykając z trzaskiem torebkę. – To będzie FAN-TAS-TYCZ-NE!
– Och, Liz. Sama nie wiem. Nie…
– Daj się ponieść, mała.
– Mam w planie college i w ogóle…
– I pigułki. Nie zaskoczysz po raz drugi. Nie bądź taką cholerną cnotką. Popłyń z prądem, dziecino. Bądź taka, jaka jesteś. Przestań udawać niewiniątko.
– Nie mogłabym…
– Oczywiście, że byś mogła – rzuciła Liz. -I ZROBISZ TO. Chcesz tego. Jesteś taka sama jak ja. Spójrz prawdzie w oczy i baw się.
Amy oparła dłoń na umywalce, aby się przytrzymać. Zawrót głowy był chyba spowodowany czymś więcej aniżeli tylko narkotykami. Była oszołomiona perspektywą pójścia na całość, stania się taką jak Liz, zapomnienia o przyszłości, skrupułach czy poczuciu winy. Życie w ten sposób musi być zabawne i przyjemne, Odprężające. I WOLNE.
Liz nachyliła się w jej stronę i powiedziała:
– U mnie w domu. Bezpośrednio po wyjeździe z lunaparku. Cała nasza czwórka. Moi rodzice mają ogromne łóżko. Pomyśl o tym, kochanie. Możesz mieć obu tych facetów naraz. Obaj palą się, aby dać ci to, co mają najlepszego. Ubawisz się jak nigdy dotąd. Wiem, że tak będzie, bo ja na pewno też się ubawię, a ty jesteś taka sama jak ja.
Melodyjny, rytmiczny głos Liz jakby pozbawiał Amy całej energii i siły woli. Oparła się o umywalkę, zamknęła oczy i poczuła, że ów ciepły, uwodzicielski głos wciąga ją w otchłań, do miejsca, gdzie wcale nie miała ochoty się udać.
Nagle Amy poczuła czyjąś rękę na swoje piersi. Gwałtownie otworzyła oczy.
Liz dotykała jej pieszczotliwie, uśmiechając się.
Amy chciała odepchnąć lubieżną i żwawą dłoń przyjaciółki, ale nie miała dość sił, by stawić choćby najmniejszy opór.
– Zawsze zastanawiałam się, jak by to było z inną dziewczyną, no wiesz, tylko my dwie, ty i ja – stwierdziła Liz.
– Jesteś naćpana – powiedziała Amy. – Napruta tak bardzo, że nie wiesz co mówisz.
– Doskonale wiem co mówię, maleńka. Zawsze się zastanawiałam… i dziś wieczorem się dowiem. Zostanie nam cała masa wspomnień, dziecino.
Pochyliła się i lekko pocałowała Amy w usta; jej język poruszał się zwinnie niczym języczek węża. W chwilę później dziewczyna wyszła z toalety, kołysząc miękko biodrami.
Amy czuła się podle, zwłaszcza że doświadczyła dreszczu rozkoszy, który przeniknął każdy cal jej ciała. Znowu zerknęła w lustro, mrużąc powieki, bo ostre światło jarzeniówek raziło jej podpuchnięte, zaczerwienione oczy. Własna twarz wydawała jej się dziwnie miękka, jakby topiła się i spływała z kości.
Poszukując w sobie po raz kolejny oznak zepsucia i deprawacji, które dostrzegali w niej inni, zajrzała w głąb własnej duszy. Przez całe życie matka wmawiała Amy, że ukrywa ona w sobie jakieś nieokreślone, ale potężne zło, które należy za wszelką ceną powstrzymać. Po latach wysłuchiwania tych ociekających nienawiścią słów szacunek Amy do samej siebie z wielkiego drzewa zmniejszył się do rozmiarów cieniutkiej drzazgi; osobą, która przycinała drzewo i dzierżyła nóż, była jej matka. Teraz Amy miała wrażenie, że dostrzega cień zła, które widziały w niej mama oraz Liz; był to szczególny cień, falująca ściana mroku na samym dnie jej oczu.
Читать дальше