To wszystko tylko narkotyki. Z powodu narkotyków nie mogła ufać swoim zmysłom. Koniec z trawką. Nigdy więcej jointów.
– Nie dziwię się matce, że je zabiła – zauważyła Liz przyglądając się potworkowi w słoju.
– To tylko gumowa lalka – rzekł z naciskiem Richie.
– Przyjrzę mu się z bliska – postanowił Buzz przechodząc przez linę zabezpieczającą.
– Buzz, nie! – zawołała Amy.
Buzz podszedł do podwyższenia, na którym stał słój, i pochylił się w jego stronę. Wyciągnął rękę, przytknął palce do słoja i wolno przesunął po szkle, za którym znajdowała się twarz potworka.
Nagle gwałtownym ruchem cofnął rękę.
– Cholera jasna!
– Co się stało? – spytał Richie.
– Buzz, wróć tu, proszę – powiedziała Amy.
Buzz podszedł do nich, unosząc rękę do góry, aby mogli ją zobaczyć. Na jednym z jego palców widniała krew.
– Co się stało? – spytała Liz.
– Na szkle musiał być jakiś zadzior – doszedł do wniosku Buzz.
– Powinieneś pójść do ambulatorium – stwierdziła Amy. – Rana może być zainfekowana.
– E tam – powiedział Buzz nie chcąc, by w jego wizerunku twardego macho pojawiły się jakieś rysy. – To tylko zadrapanie. Ale wiecie, to zabawne. Na tym słoju nie widziałem żadnych ostrych krawędzi.
– Może nie zaciąłeś się o szkło – zasugerował Richie. – Może ugryzł cię ten potworek.
– On nie żyje.
– Jego ciało jest martwe – rzekł Richie – ale może duch nadal żyje.
– Jeszcze przed minutą wmawiałeś nam, że to tylko gumowa lalka – rzuciła Amy.
– Mogłem się mylić – odparł Richie.
– Jak wyjaśnisz ugryzienie przez szkło? – spytał sarkastycznie Buzz.
– Psychiczne ukąszenie – rzekł Richie. – Ukąszenie ducha.
– Nie strasz mnie – otrząsnęła się Liz klepiąc Richiego po ramieniu.
– Ukąszenie ducha? – mruknął Buzz. – To głupie.
Istota w butli obserwowała ich przymglonymi, szmaragdowymi, wyłupiastymi oczyma.
Imię Ellen zdawało się płonąć na afiszu jaśniej niż wszystkie inne słowa.
Zbieg okoliczności, powiedziała sobie Amy.
To musiał być zbieg okoliczności. Bo jeżeli nie, jeżeli to naprawdę było dziecko mamy, jeżeli Amy została ŚCIĄGNIĘTA do lunaparku przez jakąś nadnaturalną moc, to inne jej przeczucia również mogą okazać się prawdziwe. Liz rzeczywiście może tu umrzeć. A to było nie do pomyślenia, nie do przyjęcia. Czyli musi to był zbieg okoliczności.
ELLEN.
Zbieg okoliczności, do cholery!
Amy poczuła znaczną ulgę, kiedy wyszli z Gabinetu Osobliwości.
Przejechali się jeszcze raz na kolejce górskiej i nagle wszyscy bez wyjątku poczuli silny głód. Był to głód wzmożony działaniem trawki, niezaspokojony apetyt znany wszystkim namiętnym palaczom jointów. Zjedli hot dogi, lody i kilka słodkich jabłek.
W końcu znaleźli się przy Tunelu Strachu.
Na niewielkim podwyższeniu jakiś wielki facet w kostiumie Frankensteina groźnie wymachiwał rękoma w stronę ludzi wchodzących do wagoników i oczekujących na wjazd do tunelu. Warczał, machał rękoma i podskakiwał, niezdarnie naśladując Borisa Karloffa.
– Ale wielkolud – mruknął Richie.
Przeszli kilka stóp w stronę platformy naganiacza, gdzie wysoki, dystyngowany mężczyzna nieprzerwanie przemawiał do przechodniów. Spojrzał w dół, w ich stronę, a Amy stwierdziła, że miał najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Po kilku sekundach uświadomiła sobie, że gigantyczna twarz klauna na szczycie Tunelu Strachu miała rysy tego właśnie naganiacza.
– Przerrrażające atrrrakcje i rrrewelacje! – wołał naganiacz. – Koszmarrrry, grrroza i horrorrrr! Gobliny, duchy i wampiry! Pająki większe niż ludzie! Istoty z kosmosu i z najczarniejszych czeluści naszej planety! Czy wszystkie istoty znajdujące się w tym tunelu są sztuczne? A może któraś z nich jest prawdziwa? Przekonajcie się sami! Poznajcie prawdę… na własne ryzyko! Czy jesteście w stanie wytrzymać tę próbę i towarzyszące jej napięcie i grozę? Panowie, pokażcie, że jesteście mężczyznami! Panie, czy wasi partnerzy są dostatecznie męscy, by was chronić, gdy już znajdziecie się wewnątrz? A może to wy będziecie musiały ich ochraniać? Przerrrażające atrrrakcje, rrrewelacje!
– UWIELBIAM przejażdżki Tunelem Strachu, kiedy jestem na haju -stwierdziła Liz. – To naprawdę oszałamiające uczucie, kiedy jest się dostatecznie mocno naćpanym.
– Ja jestem dostatecznie naćpana – zapewniła Amy.
– Ja też – dodał Buzz.
– Eee tam, musimy dać sobie więcej czadu – powiedziała Liz. – To jeszcze nic.
– Jeśli wypalę jeszcze jednego skręta – rzekł Richie – będę musiał pójść na odwyk.
– Ale nie do izolatki – rzekł Buzz. – Raczej do dwójki. Dopisuję się do ciebie.
– To jest to – rzuciła z podnieceniem w głosie Liz. – Trzeba być naprawdę mocno naćpanym, żeby w pełni nacieszyć się Tunelem Strachu.
Ja pasuję, postanowiła Amy. Koniec ze skrętami na dziś wieczór. Na dziś wieczór i w ogóle.
Kupili bilety na Węża. Facet kontrolujący urządzenia był karłem i podczas gdy czekali na rozpoczęcie przejażdżki, Liz otwarcie drwiła z jego wzrostu. Karzeł spojrzał niemiło na Liz, a Amy zapragnęła, aby jej przyjaciółka wreszcie się zamknęła.
Kiedy Wąż ruszył, karzeł miał okazję zemścić się na złośliwej dziewczynie – nadał urządzeniu większą niż zwykle szybkość. Sznur wagoników zaczął pokonywać zakręty, wzniesienia i pochyłości z taką prędkością, że Amy bała się, iż lada moment wylecą z szyn. To, co zapowiadało się na wspaniałą przejażdżkę, zmieniło się w torturę, zdającą się nie mieć końca. Kostki palców zaciskały się aż do białości, żołądek podchodził do gardła, zimny pot występował na czoło. Nie do wiary, ale nawet w tych okolicznościach, wykorzystując ciemności oraz wysuwane automatycznie brezentowe dachy nad wagonikami, Buzz zajął się Amy – sunął dłońmi w górę i w dół po jej ciele.
Cała noc jest jak ten Wąż, pomyślała Amy. Pozbawiona kontroli.
Po kolejnej przejażdżce na Ośmiornicy i samochodzikach wrócili do ślepej uliczki za ciężarówkami, na skraju wesołego miasteczka. Liz zapaliła kolejnego ze swoich „doprawionych" skrętów. Nad lunaparkiem zapadł już zmierzch i podając sobie jointa z rąk do rąk nie widzieli się zbyt dobrze nawzajem. Żartowali, że jakiś obcy mógł przyłączyć się do nich w ciemności i pociągnąć macha, zanim zdążyliby się zorientować. Udawali, że dostrzegają potwory ukryte pod przyczepami otaczających ich ciężarówek.
Kiedy skręt doszedł do Amy, próbowała udawać. Wciągnęła dym do ust, ale się nie zaciągnęła. Przez chwilę potrzymała dym w ustach, a potem wypuściła. Nawet w ciemnościach, jedynie w świetle żarzącego się koniuszka papierosa, Liz po odgłosie wciągniętego oddechu zorientowała się, że Amy nie pociągnęła trawki jak należy.
– Nie rób sobie jaj, mała – rzuciła ostro. – Nie wyłamuj się.
– Nie wiem, o co ci chodzi – broniła się Amy.
– Akurat, nie wiesz. Pociągnij jeszcze raz tego skręta, ale porządnie. Kiedy jestem naćpana, chcę, żeby wszyscy byli w takim samym stanie jak ja.
Aby nie zdenerwować Liz, Amy ponownie pociągnęła jointa i tym razem wciągnęła dym do płuc. Nienawidziła siebie za brak silnej woli.
Ale nie chcę stracić Liz, pomyślała. Potrzebuję Liz. Czy mam kogoś oprócz niej?
Kiedy wrócili na główny plac, o mało nie zderzyli się z albinosem. Jego cienkie jak bawełna włosy unosiły się za nim, poruszane ciepłą czerwcową bryzą. Spojrzał na nich bezbarwnymi oczyma, zimnymi jak dym, i powiedział:
Читать дальше