– Panie i panowie, obiecuję, że za chwilę ujrzycie coś, co wstrząśnie wami bardziej niż sztuczka z gilotyną. Ten numer jest doprawdy dużo, dużo lepszy.
Uśmiechnął się, a jego uśmiech był mroczny i osobliwy, jak uśmiech kota z Cheshire.
– Potrzebuję ochotniczki spośród widzów. Młodej kobiety.
Jego diabelskie oczy lustrowały wolno twarze z pierwszych rządów. Prestidigitator uniósł rękę i wymierzał ją złowrogo w kolejne kobiety. Przez zapierająca dech w piersiach chwilę wskazywał również na Amy, gdy nagle jego ręka nieco się przesunęła i zatrzymała na Liz. Ostatecznie jednak magik wybrał na swoją asystentkę atrakcyjną rudowłosą dziewczynę.
– O nie – powiedziała ruda. – Nie mogłabym. Nie ja.
– Oczywiście, że możesz – przekonywał Marco. – No dalej, drodzy państwo, zachęćcie tę uroczą, dzielną młodą damę.
Widzowie zareagowali burzą oklasków, a kobieta z wyraźnym wahaniem wspięła się na scenę.
Marco ujął ją za rękę, kiedy weszła na podwyższenia.
– Jak ci na imię?
– Jenny – odparła, uśmiechając się nieśmiało.
– Nie boisz się, prawda, Jenny?
– Nie – powiedziała, czerwieniąc się. Marco uśmiechnął się.
– Mądra dziewczynka! – Podprowadził ją do trumny. Stała pionowo, odchylona nieco do tyłu na ogromnych metalowych klamrach. Marco uchylił wieko.
– Wejdź, proszę, do skrzyni, Jenny. Obiecuję, że nie będzie bolało.
Z pomocą magika rudowłosa dziewczyna weszła tyłem do skrzyni. Twarzą odwrócona była do widzów. Trumna była krótka, więc kiedy Marco zamknął wieko, głowa dziewczyny wystawała z niej na zewnątrz.
– Wygodnie? – zapytał Marco.
– Nie – odparła dziewczyna, wyraźnie zdenerwowana.
– Dobrze – mruknął Marco. Uśmiechnął się do widzów, po czym zawiesił na wieku skrzyni potężną kłódkę.
W tej samej chwili Amy poczuła coś dziwnego, wrażenie zagrożenia, odczucie, jakby znajdowała się oko w oko ze śmiercią, która powoli zamykała wokół niej uścisk niewidzialnych, lodowatych ramion. Znów ta cholerna trawa, powiedziała sobie w duchu.
Marco Wspaniały przemówił do widzów:
– W piętnastym wieku Wlad Piąty Wołoski, znany swoim przerażonym poddanym jako Wlad Palownik, poddawał torturom dziesiątki tysięcy jeńców, tak mężczyzn, jak i kobiet, głównie najeźdźców z innych krain. Pewnego razu armia turecka zaniechała planowanej inwazji, kiedy natknęła się na pole, na którym doborowa gwardia Włada ustawiła tysiące pali i nabiła na nie tysiące mężczyzn Wlad osobiście dobierał ludzi do swojej elitarnej gwardii zabójców. Kiedy znudziło mu się jego własne nazwisko, wybrał sobie nowe, po swoim równie paskudnym ojcu, którego nazywano „Dracul" – to znaczy „Diabeł". Dodając literę „a" stał się Draculą, synem Diabła. I tak oto, moi przyjaciele, rodzą się legendy.
– Ale syf- powtórzyła Liz.
Amy była jednak urzeczona tą dziwną, nową i niebezpieczną istotą, która (przynajmniej w jej mniemaniu) zagnieździła się w ciele Marco. Bezdenne, wszechwiedzące, złe oczy magika ponownie odnalazły oczy Amy i wejrzały w głąb jej duszy, zanim zwróciły się w inną stronę.
Marco raz jeszcze zważył w dłoni mierzący dwie stopy, zaostrzony kołek.
– Panie i panowie, przedstawiam wam… Palownika.
– Najwyższy czas – powiedziała Liz. Marco uniósł mały, ale ciężki młotek.
– Jeśli spojrzycie na wieko skrzyni, zobaczycie, że wycięto w nim niewielki otwór.
Amy zauważyła go. Wokół otworu namalowano czerwone serce.
– Otwór znajduje się dokładnie nad sercem ochotniczki – wyjaśnił Marco. Oblizał wargi, odwrócił się i ostrożnie wsunął kołek do otworu.
– Czujesz szpic kołka, Jenny? Zachichotała nerwowo.
– Tak.
– Dobrze – powiedział magik, – Pamiętaj… nie będzie bolało. – Trzymając kołek lewą ręką uniósł w prawej młotek.
– Teraz proszę o absolutną ciszę. Osoby o słabym sercu uprasza się, by odwróciły wzrok. Ona nie poczuje bólu…, ale to nie znaczy, że nie będzie krwi!
– Co? – powiedziała Jenny. – Ej, zaczekaj, ja…
– Cisza! – warknął Marco i mocno uderzył młotkiem w kołek. NIE! pomyślała Amy.
Przy wtórze obrzydliwego, wilgotnego odgłosu kołek zagłębił się w piersi kobiety. Jenny krzyknęła, a z jej wykrzywionych ust buchnęła krew.
Widzowie wstrzymali oddech. Kilka osób wydało okrzyk przerażenia.
Głowa Jenny przechyliła się na bok. Język wysunął się z ust. Oczy spoglądały niewidzącym wzrokiem ponad głowami osób zebranych w namiocie.
Śmierć w cudowny sposób zmieniła oblicze ochotniczki. Rude włosy zamieniły się w jasne. Oczy z zielonych stały się niebieskie. Twarz nie była już twarzą Jenny, kobiety wybranej z widowni. Teraz była to twarz Liz Duncan. Każde zagłębienie, każda wypukłość, wszystkie rysy, każdy najdrobniejszy szczegół należał do Liz.
To nie była gra świateł i cieni. W trumnie znajdowała się Liz. To LIZ została przebita kołkiem. To LIZ była martwa, a spomiędzy jej pełnych warg wciąż jeszcze wypływała krew.
Z trudem chwytając powietrze, Amy rozejrzała się wkoło i ze zdumieniem stwierdziła, że jej koleżanka nadal tu była. Liz stała na widowni, obok niej, a mimo to, jakimś cudem znajdowała się również na scenie, w trumnie, martwa.
Amy, zdezorientowana i skonfundowana, szepnęła:
– Ale to przecież ty. To ty… jesteś tam, na górze. Liz-na-widowni powiedziała:
– Co takiego?
Liz-w-trumnie wpatrywała się w wieczność i spluwała krwią. Liz-na-widowni spytała:
– Amy? Nic ci nie jest?
Liz umrze, pomyślała Amy. Już wkrótce. To jakiś rodzaj wizji… przepowiedni, proroctwa… czy jak to tam zwą. Czy to może się spełnić? I czy się spełni?
Czy Liz umrze? Już wkrótce? Może nawet dzisiejszej nocy?
Oblicze Marco, wyrażające szok i zgrozę w momencie, gdy z ust ochotniczki trysnęła krew, rozpromienił szeroki uśmiech.
Magik pstryknął palcami, a kobieta w skrzyni nagle ożyła; wyraz bólu zniknął z jej twarzy, uśmiechnęła się… i nie wyglądała już jak Liz Duncan.
Nigdy nie wyglądała jak Liz, pomyślała Amy. To tylko moje przywidzenia. Narkotyki. Halucynacje. To nie była wizja, przepowiednia rychłej śmierci Liz. Boże, mam już tego dość.
Widzowie odetchnęli z ulgą, kiedy Marco wyjął kołek z otworu w wieku skrzyni. Magik nie wydawał się już złowieszczy. Był tym samym zaniedbanym, pulchnym, niezdarnym facecikiem, który kilkanaście minut temu potykając się wszedł przez ukryty otwór do wnętrza namiotu. Z oczu Marco nie wyzierała już wszechwiedząca obecność zła, wyglądem również nie przypominał diabła.
Wyobraźnia – powiedziała sobie Amy. – Omamy wzrokowe. To nic nie oznacza. Zupełnie nic. Żadne z nas nie umrze. Muszę wziąć się w garść.
Marco pomógł Jenny wyjść ze skrzyni i przedstawił ją publiczności. Była jego córką.
– Jeszcze jedna tania sztuczka – stwierdziła Liz zdegustowana. Kiedy wyszli z namiotu Marco, Amy zdziwiła się rozczarowaniu swoich towarzyszy. Zupełnie jakby mieli nadzieję, że kobieta naprawdę zostanie przebita kołkiem albo straci głowę pod ostrzem gilotyny. Dodatek, jakim Liz doprawiła ostatniego jointa, musiał być naprawdę silny, bowiem byli niespokojni i poruszeni – potrzebowali coraz gwałtowniejszych i silniejszych podniet, aby zagospodarować tę nowo poznaną, nerwową energię. Dekapitacja albo chociaż odrobina przelanej krwi – to pomogłoby tym trojgu pozbyć się z krwiobiegu tej substancji chemicznej i odzyskać spokój.
Читать дальше