Patrzyli na nią oszołomieni i zaskoczeni jej słowami. Madame Zena zachwiała się, nogi ugięły się pod nią i ponownie opadła na krzesło.
– Idźcie już, do cholery! Uciekajcie stąd, zanim będzie za późno. Idźcie, przeklęci głupcy! Pospieszcie się!
Gdy wyszli na zewnątrz i stanęli w kręgu mrugających świateł, otoczeni tłumem ludzi i zalewani falami muzyki płynącej z głośników przy karuzeli, długo spoglądali po sobie, czekając, aż któreś z nich zdecyduje się coś powiedzieć.
Pierwszy odezwał się Richie.
– O co jej chodziło, do cholery?
– To wariatka – mruknął Buzz.
– Nie sądzę – odparła Amy.
– Jakaś świruska – upierał się Buzz.
– Czy w dalszym ciągu nie rozumiecie, co się stało? – spytała Liz. Roześmiała się i wesoło klasnęła w dłonie.
– Jeżeli możesz nam wyjaśnić tę zagadkę, to powiedz – rzuciła Amy, wciąż jeszcze czując przejmujący do szpiku kości chłód wywołany wspomnieniem wyrazu twarzy Madame Zeny, kiedy zajrzała w głąb szklanej kuli.
– To podpucha – oznajmiła Liz. – Strażnicy z wesołego miasteczka przyuważyli nas, jak popalaliśmy trawkę. Nie chcą mieć kłopotów z narkotykami na terenie lunaparku, ale nie mają również ochoty powiadomić glin. Lunaparkowcy nie przepadają za blacharzami. I dlatego zaaranżowali ten numer z albinosem; on daje nam darmowe bilety do wróżki, a jej zadaniem jest popędzić nam kota.
– Tak! – rzucił Buzz. – Kurwa, tak właśnie musiało być! To jest to.
– Sam nie wiem – mruknął Richie. – Dla mnie to jakby trochę bez sensu. No bo niby czemu po prostu sami nas stąd nie wyrzucili? Mają przecież swoich strażników.
– Bo jest nas za dużo, głupku – odparła Liz. – Potrzebowaliby co najmniej trzech wykidajłów. Nie chcą robić z tego powodu wielkiego szumu i tyle.
– Czy jest możliwe, że ona mimo wszystko mówiła prawdę? – zapytała Amy.
– Madame Zena? – spytała Liz. – Chcesz powiedzieć, że wierzysz, że ona faktycznie zobaczyła coś w tej swojej szklanej kuli? Gówno prawda!
Rozmawiali o tym jeszcze chwilę i stopniowo wszyscy przyjęli teorię Liz. Z każdą chwilą jej wersja stawała się coraz bardziej sensowna.
Amy jednak zastanawiała się, czy byliby tego samego zdania, gdyby nie mieli tak mocno w czubie od nadmiaru trawki. Pomyślała o Marco Wspaniałym, o twarzy Liz u kobiety w trumnie, o Buzzie rozcinającym sobie palec na szklanej ściance słoja, wewnątrz którego pływał potwór. Było zbyt wiele spraw wymagających przemyśleń i wszystkie były przerażające. Wyjaśnienie Liz wydawało się szyte grubymi nićmi, ale było dostatecznie wygodne i Amy je przyjęła z radością.
– Muszę pójść na siusiu – powiedziała Liz. – A potem strzelę sobie loda i jazda do Tunelu Strachu! Po tej przejażdżce będziemy mogli pojechać do domu. – Połaskotała Richiego w podbródek. – Kiedy dotrzemy do domu, urządzę ci taką przejażdżkę, jakiej nie zaznałeś na żadnej karuzeli, w żadnym pieprzonym lunaparku.
Odwróciła się do Amy:
– Chodź ze mną do toalety.
– Ale ja nie muszę-po wiedziała Amy. Liz wzięła j ą za rękę.
– Chodź, dotrzymaj mi towarzystwa. Poza tym musimy pogadać, maleńka.
– Spotkamy się przy stoisku z lodami – zarządził Richie, wskazując stragan tuż obok karuzeli.
– Wracamy raz dwa – zapewniła go Liz. Pociągnęła za sobą Amy i zaczęły przedzierać się przez tłum, zmierzając w kierunku obrzeży lunaparku.
* * *
Conrad stał w cieniu obok namiotu Zeny, kiedy czwórka nastolatków wyszła na zewnątrz i stanęła w kręgu czerwonych i żółtych świateł pobliskiego Młota. Usłyszał, jak blondynka powiedziała, że musi iść do toalety i ma ochotę na loda, a potem zamierza odbyć przejażdżkę Tunelem Strachu. Kiedy grupka rozdzieliła się, a pary poszły każda w swoją stronę, Conrad wśliznął się do namiotu Zeny. Znalazłszy się w środku opuścił brezentową płachtę zasłaniającą całe wejście – na jej zewnętrznej stronie widniały słowa NIECZYNNE – WRACAM ZA 10 MINUT.
Zena siedziała na krześle. Nawet w migotliwym blasku świec Conrad widział, że jej twarz miała barwę popiołu.
– No i? – zapytał.
– Znowu pudło – odparła nerwowo Zena.
– Ta przypominała Ellen bardziej niż wszystkie inne, które dotychczas ci podesłałem.
– Zbieg okoliczności – stwierdziła Zena.
– Jak ona się nazywa?
– Amy Harper.
Te cztery sylaby zelektryzowały Conrada. Przypomniał sobie chłopca, któremu dziś po południu wręczył dwie darmowe przepustki. Chłopiec nazywał się Joey Harper i powiedział, że jego siostra ma na imię Amy. On również przypominał Ellen.
– Czego się o niej dowiedziałaś? – zwrócił się do Zeny.
– Niewiele.
– Mów.
– To nie ona.
– Mimo to mów. Ma braci? Siostry? Zena zawahała się, po czym stwierdziła:
– Brata.
– Jak ma na imię.
– Czy to ważne? To nie ta, której szukasz.
– Po prostu jestem ciekawy – odparł beztrosko Conrad, wyczuwając, że Zena ukrywa przed nim prawdę, ale obawiając się uwierzyć, że w końcu po tylu latach zdołał odnaleźć swoją ofiarę.
– Jak ma na imię jej brat?
– Joey.
– A matka?
– Nancy – odrzekła Zena.
Conrad wiedział, że skłamała. Spojrzał na nią i powiedział:
– Na pewno nie Leona? Zena zamrugała.
– Co? Czemu Leona?
– Bo dziś po południu uciąłem sobie nader miłą pogawędkę z Joeyem Harperem, który przyszedł popatrzeć, jak stawiamy nasz lunapark. Powiedział mi, że jego matka ma na imię Leona.
Zena wstrzymała oddech, zdumiona i wstrząśnięta. Conrad obszedł stół i położył dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na niego.
– Wiesz co? – zaczął. – Wydaje mi się, że chłopiec skłamał. Sądzę iż w jakiś sposób zdołał wyczuć zagrożenie i skłamał podając mi wiek oraz imię swojej matki. A teraz ty mnie okłamujesz.
– Conrad… daj mi spokój.
Jej reakcja była potwierdzeniem, że naprawdę odnalazł dzieci Ellen. Ogarnęło go szalone, nieopanowane podniecenie.
– Zobaczyłam coś wewnątrz kryształowej kuli – powiedziała Zena głosem, w którym dało się wyczuć niepokój i lęk. – A przecież ona nawet nie jest z kryształu. To tani szajs. Ot, po prostu okrągła bryła szkła. Nie ma w sobie ani krzty magicznej mocy. A mimo to… dziś wieczorem… kiedy były tu te dwie dziewczyny… zobaczyłam wewnątrz kuli pewne obrazy. To było okropne, przerażające. Widziałam blondynkę krzyczącą i unoszącą obie ręce do twarzy, jakby osłaniała się przed czymś potwornym, co próbowało jej dosięgnąć. I zobaczyłam tę drugą… Amy… w podartym ubraniu, całą zbryzganą krwią. – Wzdrygnęła się gwałtownie. – Wydaje mi się, że w tle widziałam również tych… chłopców, którzy im towarzyszyli… obaj byli skąpani we krwi.
– To znak – stwierdził Conrad. – Powiedziałem ci, że odbieram znaki. Ten jest następny. Mówi mi, że nie wolno zwlekać. Mówi, że muszę dopaść Amy jeszcze tej nocy, nawet gdybym musiał przy tym zająć się również pozostałymi.
Zena pokręciła głową.
– Nie, nie, Conradzie. Nie mogę ci na to pozwolić. Nie wolno ci tego zrobić. Nie możesz się mścić. To chore. Nie pozwolę ci zabić tych dzieciaków.
– Och, prawdopodobnie nie ukatrupię żadnego z nich własnoręcznie -mruknął.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Gunther się nimi zajmie.
– Gunther? Przecież on nikogo by nie skrzywdził.
– Nasz syn się zmienił – odrzekł Conrad. – Tylko ja wiem, jak bardzo. Nareszcie dorósł. Teraz potrzebuje kobiet i bierze sobie wszystko, czego akurat pragnie. Dosłownie. Przeważnie je pieprzy, ale nie tylko. Niestety, zostawia po sobie spory bałagan. Przez ostatnie kilka lat musiałem po nim sprzątać. Teraz dostanę zapłatę za mój trud. On sprawi, że dokona się zemsta, o której marzyłem przez tyle lat.
Читать дальше