– Mam nadzieję, że nie będziemy tu musieli czekać zbyt długo – stwierdziła Amy przypominając sobie, w jaki sposób przyglądał się jej naganiacz. -Tu jest tak straszno.
– Ale syf- mruknęła Liz.
– Cierpliwości – uspokajał Richie. – Zaraz ruszymy w dalszą drogę.
– Skoro już mamy tu siedzieć – powiedziała Liz – chciałabym, żeby wyłączyli tę pieprzoną muzykę. Jest zdecydowanie za głośna.
Nagle w górze nad nimi rozległo się głośnie skrzypnięcie.
– Co to było? – spytała Amy.
Wszyscy unieśli wzrok spoglądając ku górze, w ciemność. Skrzypienie rozległo się ponownie. Tym razem usłyszeli również inne odgłosy – skrobanie, głuche łupnięcie, zwierzęce chrząkanie.
– Chyba powinniśmy… – zaczął Richie.
Nagle coś wyprysnęło z ciemności i schwyciło go za gardło.
Z niskiego ciemnego sufitu wysunęło się ramię zakończone ogromną, włochatą dłonią o długich palcach zaopatrzonych w mordercze szpony, ostre jak brzytwy. Choć ręka poruszała się szybko, widzieli ją wyraźnie w zielonkawym blasku płynącym od strony platformy psychopatycznego zabójcy z siekierą. Nie widzieli jednak, co znajdowało się w ciemnościach nad nimi, na drugim końcu ręki. Szpony błyskawicznie przebiły gardło chłopaka zanurzając się głęboko w ciele, po czym istota silnym szarpnięciem wywindowała Richiego w górę, ściągając go z siedzenia. Richie jak oszalały kopał nogami, jego buty przez sekundę lub dwie bębniły o przód wagonika. I nagle znalazł się na zewnątrz, a potem podnosił się coraz wyżej i wyżej, aż znikł w otworze sufitu, wciągnięty do środka, jakby ważył nie więcej niż kilka funtów.
Wysoko w górze klapa zamknęła się z trzaskiem.
Atak trwał nie dłużej niż trzy, cztery sekundy.
Przez chwilę Amy była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć czy choćby krzyknąć. Wpatrywała się w ciemność, gdzie zniknął Richie i nie wierzyła własnym oczom. To musiała być jakaś sztuczka, jedna z tutejszych atrakcji, niewiarygodnie sprawny numer iluzjonistyczny.
Najwidoczniej Liz i Buzz byli tego samego zdania, bowiem oboje wydawali się zahipnotyzowani.
Stopniowo jednak Amy uświadomiła sobie, że Richie naprawdę zniknął i że żaden lunapark na świecie nie zaryzykowałby zdrowia i życia odwiedzających, aby zafundować im sztuczkę równie niebezpieczną jak to, czego przed chwilą doświadczyli.
Liz szepnęła:
– Krew.
To jedno jedyne słowo przełamało czar.
Amy i Buzz spojrzeli na nią.
Liz, odwrócona od nich, obie ręce trzymała w górze. Były zbryzgane czymś wilgotnym i ciemnym. Nawet w zielonkawym świetle wyraźnie było widać, że Liz jest skąpana we krwi.
We krwi Richiego.
Amy krzyknęła.
Kiedy Conrad odłączył dopływ prądu do torowiska, po którym przesuwał się wagonik z młodymi ludźmi, zszedł po pochylni na plac. Zamierał obejść Tunel Strachu od tyłu, wejść do środka przez drzwi od piwnicy na zapleczu, zamknąć je za sobą i odnaleźć Gunthera. Chciał, aby jego syn zabił pozostałą trójkę, ale oszczędził Amy Harper. Amy, naturalnie, będzie musiała pocierpieć kilka dni, zanim umrze. Zostanie należycie wykorzystana, dokładnie tak jak tego pragnął Conrad, jak marzył przez dwadzieścia pięć lat. Wydał Guntherowi ścisłe polecenia, ale nie był pewny, czy on będzie w stanie nad sobą zapanować, kiedy już zacznie zabijać. Gunthera stale należało upominać; przez następną krytyczną godzinę wymagał dokładnego nadzoru.
Kiedy jednak Conrad znalazł się na placu i miał już skręcić w przesmyk między Tunelem Strachu a Gabinetem Osobliwości, ujrzał Joeya Harpera. Młodszy braciszek Amy stał przy drugich drzwiach zamczyska, którymi wagoniki opuszczały Tunel Strachu.
Musiał zauważyć, że jego siostra wjeżdżała do środka, pomyślał Conrad. Czeka na nią. Co zrobi, kiedy ona się nie pojawi? Pójdzie po pomoc? Wezwie ochroniarza?
Joey spojrzał na niego.
Conrad uśmiechnął się i pomachał.
Musi coś zrobić z tym cholernym chłopakiem, i to szybko.
* * *
Buzz wspiął się na platformę, gdzie stał skąpany w zielonkawym świetle maniak, i wyszarpnął siekierę z czaszki manekina spoczywającego u stóp mechanicznego psychopaty. Z siekierą w dłoni zeskoczył do wagoników. Amy i Liz, obejmując się ramionami, czekały na niego.
– To prawdziwa siekiera – powiedział. – Niezbyt ostra, ale wystarczy.
– Nie rozumiem – rzuciła drżąco Liz. – Co się tu dzieje? O co tu, kurwa, chodzi?
– Nie wiem na pewno – rzekł Buzz. – Mogę się tylko domyślać. Ale widziałaś tę rękę.
– To nie była RĘKA – stwierdziła Liz.
– Szpon, łapa, jak ją zwał, tak zwał – rzekł Buzz. – W każdym razie przypominała ręce tego stwora w słoju, dziwoląga zanurzonego w formalinie w Gabinecie Osobliwości. Tyle że ta była dużo większa.
Amy odezwała się, zdumiona, że może wykrztusić choć słowo:
– To znaczy… sądzisz, że jesteśmy tu uwięzieni z potworem, który morduje ludzi?
– Tak – rzekł Buzz.
– On nie zabił Richiego! – zawołała Liz łamiącym się głosem. – Richie nie umarł. On żyje. On… jest tam gdzieś…, ale żyje.
– To możliwe – mruknął Buzz. – Może chodzi tylko o porwanie albo coś w tym rodzaju. Może będą przetrzymywać Richiego dla okupu.
On i Amy wymienili spojrzenia i choć w zielonkawym świetle niełatwo było odczytać wyraz jego twarzy, Amy wiedziała, że Buzz miał w tej sprawie identyczne zdanie jak ona. Richie nie mógł żyć. Szansę, że jeszcze kiedykolwiek zobaczą jego promienny uśmiech, były zerowe. Richie nie żył, był martwy, martwy, odszedł na zawsze.
– Musimy wydostać się stąd i zadzwonić po gliny – powiedziała Liz. -Trzeba ocalić Richiego.
– Ruszamy – warknął Buzz. – Wracamy do drzwi wejściowych. Jeżeli nie uda się nam ich otworzyć, to może wyrąbiemy sobie przejście tą siekierą… oczywiście jeśli jest dostatecznie ostra.
Przestrzeń pomiędzy zielono oświetloną platformą a drzwiami wjazdowymi, odległymi o trzydzieści stóp, pogrążona była w ciemnościach. Liz zajrzała w głąb mrocznego, posępnego tunelu i powiedziała:
– Nie. Tam jest za ciemno, nie pójdę tam. A jeśli to coś czeka tam na nas?
– Masz w torbie zapałki – stwierdziła Amy. – Możemy sobie nimi przyświecać.
– Dobry pomysł! -pochwalił Buzz.
Drżącymi rękoma Liz przetrząsnęła torebkę i znalazła dwie paczki zapałek, jedną pełną, drugą na wpół pustą. Buzz wziął je od niej. Ruszył w ciemność, zapalił zapałkę i znów go zobaczyły. – Idziemy.
– Zaczekaj – powiedziała Liz. – Chwileczkę. Może…
– Co, może? – spytała Amy.
Buzz potrząsnął dłonią, gdy zapałka dopaliła się, niemal parząc go w palce, i ponownie stanął w kręgu zielonego światła.
Liz pokręciła głową. W jej myślach panował chaos.
– Jestem tak cholernie naćpana, że nie wiem, co się ze mną dzieje. Zupełnie nie mogę myśleć. A może tego w ogóle nie ma? Może to się nie dzieje naprawdę? Może to tylko zły odlot? Do ostatnich dwóch skrętów dodałam PCP. Wiecie, ze po anielskim pyle można mieć fatalne odloty. Najgorsze, jakie tylko można sobie wyobrazić. Może to jest właśnie to. Zły odlot i tyle.
– Wszyscy nie możemy mieć tych samych omamów – stwierdził Buzz.
– A skąd mam wiedzieć, czy wy w ogóle istniejecie? – warknęła Liz. -Może jesteście tylko wytworem mojego umysłu. Może prawdziwy Buzz siedzi obok Amy z tyłu wagonika, który znajduje się teraz w połowie drogi przez Tunel Strachu. Może ja również nim jadę, ale jestem tak naćpana, że kompletnie nie zdaję sobie z tego sprawy.
Читать дальше