– Jeżeli będziemy stali i czekali pod drzwiami, również – odparła Amy.
– Fakt – stwierdził Buzz. – Ruszajmy.
– Nie, nie, nie! – zaprotestowała Liz, kręcąc gwałtownie głową. Płomyk zamigotał.
Ciemność.
Amy zapaliła następną zapałkę.
W jej świetle ujrzeli Liz skuloną pod zamkniętymi drzwiami, wpatrującą się w sufit i dygoczącą jak przerażony królik. Amy ujęła dziewczynę za ramię i podniosła ją.
– Posłuchaj, mała – powiedziała łagodnie. – Buzz i ja nie zamierzamy tu czekać, aż ten stwór zdecyduje się po nas wrócić. A więc musisz iść z nami. Jeśli zostaniesz tu sama, to już po tobie. Chcesz zostać sama w ciemnościach?
Liz przyłożyła dłonie do oczu i otarła łzy. Kropelki wciąż lśniły na jej rzęsach, twarz miała wilgotną.
– Dobrze – rzuciła smutno. – Pójdę. Ale na pewno nie pierwsza.
– Ja poprowadzę – zapewnił ją Buzz.
– Ostatnia też nie – dorzuciła Liz.
– Ja pójdę ostatnia – rzekła Amy. – W środku będziesz bezpieczniejsza, Liz. A teraz już chodźmy.
Ruszyli gęsiego, ale już po kilku krokach Liz zatrzymała się i powiedziała:
– Mój Boże, skąd ona wiedziała?
– Kto i co? – spytała niecierpliwie Amy.
– Skąd wróżka wiedziała, co się stanie?
Przez chwilę stali w milczeniu, kompletnie osłupiali, a gdy zapałka zgasła, Amy przez dłuższą chwilę nie mogła zapalić następnej. Nagle zaczęły drżeć jej dłonie. Pozbawione odpowiedzi pytanie Liz na temat wróżki obudziło w Amy dziwne uczucie – poczuła na plecach dreszcz. Nie został on wywołany strachem, lecz niepokojem, wrażeniem dejavu. Miała wrażenie, jakby ta sytuacja już się kiedyś wydarzyła – uwięzienie w ciemnym miejscu, dokładnie z tym samym potworem. Przez kilka sekund to odczucie było tak silne, tak dojmujące, że była bliska omdlenia; i nagle, zupełnie niespodziewanie, minęło.
– Czy Madame Zena naprawdę zobaczyła przyszłość? -spytała Liz.
– Przecież to niemożliwe, prawda? To jest zbyt dziwne. Co się tu dzieje, do cholery?
– Nie wiem – odparła Amy. – Ale nie mamy czasu, by się tym przejmować. Wszystko po kolei. Musimy znaleźć to wyjście ewakuacyjne i wynieść się stąd.
Na zewnątrz klaun ponownie zaniósł się śmiechem. Amy, Liz i Buzz weszli dalej w głąb.
* * *
Joey w końcu poprosił o kupon na specjalną przejażdżkę po Tunelu Strachu z przewodnikiem. Conrad stał za plecami chłopca dobrą minutę, wpatrując się w podwójne drzwi wyjściowe, udając, że czeka, aż jego siostra z przyjaciółmi opuści wnętrze ogromnego pomieszczenia.
– Dlaczego to tak długo trwa? – spytał Joey.
– Bo to najdłuższa przejażdżka w całym lunaparku – rzekł szybko Conrad. Wskazał na plakat zawiadamiający o tym.
– Widziałem – rzekł Joey. – Ale niemożliwe, aby trwała TAK DŁUGO.
– Pełnych dwanaście minut.
– Są tam o wiele dłużej.
Conrad spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi.
– A dlaczego inne wagoniki nie wyjeżdżają na zewnątrz? – spytał Joey. -Nikt przed nimi nie jechał?
Conrad wszedł na podwyższenie przy rampie wyjazdowej i spojrzał na tory.
– Centralny łańcuch napędowy nie przesuwa się – rzekł z udawanym zdziwieniem
– Co to oznacza? – spytał Joey stając obok niego.
– To oznacza, że znów wydarzyła się jakaś cholerna awaria – mruknął Conrad.
– Czasami tak bywa. Twoja siostra i jej przyjaciele utkwili w środku. Wejdę tam i sprawdzę, co się zepsuło. – Odwrócił się i zaczął iść w stronę bocznej ściany tunelu. Nagle się zatrzymał i obejrzał za siebie, jakby na chwilę zapomniał o Joeyu.
– Chodź, synu, może mi się przydasz. Chłopiec zawahał się.
– Chodź – rzekł Conrad. – Nie każ swojej siostrze siedzieć w ciemnościach.
Chłopiec podążył za nim w głąb Tunelu Strachu.
Conrad otworzył drzwi prowadzące do pomieszczenia poniżej torowiska. Wszedł do środka, sięgnął po łańcuszek włącznika światła i pociągnął. Joeya podążył za nim.
– Jej! – zdziwił się głośno. – Nie myślałem, że będzie tu tyle różnych maszyn!
Conrad zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Odwróciwszy się do Joeya, uśmiechnął się i powiedział:
– Ty kłamliwy pętaku. Twoja matka nie ma na imię Leona.
* * *
Amy, Liz i Buzz zabrnęli już daleko w głąb tunelu, kiedy nad torowiskiem zapaliły się światła. Pokonali kilka ostrych zakrętów, z niepokojem przebyli parę długich, ciemnych korytarzy i zaczęli właśnie piąć się w górę po ostrej stromiźnie, mijając woskowe manekiny potworów z różnych filmów science fiction. Światła nie do końca rozpraszały ciemność. Wokół nich czyhały płożące się cienie. Każde światło było mile widziane, a Amy miała już tylko jedną zapałkę
– Co się dzieje? – spytała z niepokojem Liz. Obawiała się jakiejkolwiek zmiany w ich sytuacji, nawet gdyby miała ona oznaczać światło zamiast ciemności.
– Nie wiem – powiedziała niepewnie Amy.
– TO włącza światła, aby mogło nas łatwiej dopaść – stwierdziła Liz. -Oto co się dzieje i dobrze o tym wiesz.
– Cóż… jeżeli tak – mruknęła Amy – będzie mu trudniej nas znaleźć, jeżeli pójdziemy dalej.
– Racja – bąknął Buzz. – Nie stójmy tu. Znajdziemy to wyjście.
– Stąd nie ma wyjścia – powiedziała Liz. Ale podążyła za nimi w górę pochyłości.
Kiedy dotarli do szczytu stromizny, ich oczom ukazała się ogromna platforma przedstawiająca sześć zaopatrzonych w macki, wyłupiastookich potworów wielkości człowieka. Potwory wychodziły z latającego talerza; ich absurdalne kształty zamarły w bladym świetle lamp zawieszonych nad torami.
– Ten spodek jest cholernie duży. Założę się, że zmieścilibyśmy się w nim we trójkę.
– Na pewno będą tam szukać – odparła Amy. – Nie możemy stać w miejscu ani szukać jakichś kryjówek. MUSIMY SIĘ STĄD WYDOSTAĆ.
W chwili gdy skończyła mówić, łańcuch napędowy pośrodku torowiska zaczął się przesuwać.
Poderwali się gwałtownie, zaskoczeni.
W oddali rozległ się charakterystyczny odgłos nadjeżdżającego wagonika – KLAK – KLAK – KLAK. Ostry, metalowy dźwięk, słyszalny wyraźnie poprzez kakofonię muzyki i rechotliwego śmiechu klauna, narastał z każdą chwilą.
– TO idzie po nas – powiedziała Liz. – Jezu, Jezu, ten dziwoląg idzie, aby nas dopaść!
Tępy, zardzewiały nóż, który Amy wyjęła z jednego z modeli potworów, wydawał się niedorzeczną, śmieszną bronią. KLAK – KLAK – KLAK – KLAK.
– Szybko – rzucił Buzz. – Zejdźcie z torów.
Wspięli się na szeroką półkę, gdzie sześciu kosmitów wychodziło z latającego talerza.
KLAK – KLAK – KLAK – KLAK.
– Podejdźcie do spodka – rzekł Buzz. – Niech was zobaczy. Ściągnijcie jego uwagę.
– A co ty masz zamiar zrobić? – spytała Amy.
Buzz uśmiechnął się. Był to wymuszony, nikły uśmiech. Buzz usiłował za wszelką cenę podtrzymywać swój wizerunek twardego faceta. Wskazał na głaz z papier-mache i powiedział:
– Stanę przy tym kamieniu. Kiedy wagonik podjedzie na wzgórze… kiedy ten skurwiel was zobaczy, rozwalę go siekierą, zanim zdąży zeskoczyć na tory.
– Może się udać – przyznała Amy.
– Jasne – mruknął Buzz. – Rozpłatam go na dwoje. KLAK – KLAK – KLAK – KLAK…
Wagonik pokonał ostami zakręt i zaczął piąć się w górę stromizny. Liz usiłowała odbiec i ukryć się gdzieś. Amy schwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę latającego spodka, do miejsca, w którym pasażer wagonika musiał ich ujrzeć znalazłszy się na szczycie wzniesienia.
Читать дальше