Kiedy z wolna pogrążała się w chłodnej, zabarwionej na czerwono ciemności, zrozumiała, że seks rzeczywiście był odpowiedzią, zresztą tak jak zawsze… ale tym razem była to odpowiedź ostateczna.
* * *
Amy wydawało się, że słyszy krzyk Liz. Był to odległy dźwięk, krótki, ostry, przejmujący okrzyk grozy i bólu. A potem ucichł i słychać już było tylko odgłosy typowe dla Tunelu Strachu.
Amy nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, ale nie słysząc nic prócz osobliwej muzyki i śmiechu klauna, ponownie odwróciła się do Joeya. Stał po lewej stronie zwłok naganiacza, usiłując patrzeć w przeciwnym kierunku.
Amy rozwiązała chłopca. Chociaż łzy spływały mu po twarzy, a dolna warga wyraźnie drżała, starał się być dzielny. Robił to dla niej. Wiedziała, że jej opinia znaczyła dla niego więcej niż zdanie kogokolwiek innego i zrozumiała, że nawet teraz, w tak strasznych okolicznościach martwił się głównie o to, żeby dobrze wypaść w jej oczach. Nie pochlipywał. Nie wpadał w panikę. Nic nie wskazywało, że był bliski załamania. Ba, próbował nawet być odrobinę nonszalancki; splunął na otarte nadgarstki i delikatnie rozsmarował plwocinę na powierzchni okropnych, zaczerwienionych śladów, kojąc w ten sposób chociaż odrobinę pościeraną skórę.
– Joey? Spojrzał na nią.
– Chodź, kochanie. Musimy się stąd wydostać.
– Dobrze – powiedział drżącym głosem. – Tylko jak? Gdzie są drzwi?
– Nie wiem – odparła Amy. – Ale znajdziemy je.
Amy w dalszym ciągu miała wrażenie, że coś nad nią czuwa i chroni jaj to odczucie dodawało jej odwagi i otuchy.
Joey ujął jej lewą dłoń.
Trzymając w prawym ręku pistolet naganiacza, Amy poprowadziła chłopca mrocznym korytarzem Tunelu Strachu, mijając mechaniczne istoty z Marsa, woskowe zombi, drewniane lwy i gumowe potwory morskie.
W końcu dostrzegła strugę światła płynącą z podłogi i przenikającą ciemność po lewej stronie torowiska, dokąd nie docierał blask lamp awaryjnych. Mając nadzieję, że światło oznacza wyjście, poprowadziła Joeya za stertę głazów z papier-mache, gdzie w podłodze widniała prostokątna drewniana klapa.
– Czy to wyjście? – spytał Joey.
– Zobaczymy – odparła Amy.
Opadła na kolana, nachyliła się do przodu i zajrzała w głąb kiepsko oświetlonej piwnicy Tunelu Strachu. Pomieszczenie zapełniały buczące silniki, warkoczące maszyny, ogromne koła zębate, rzędy dźwigni, potężne pasy i łańcuchy transmisyjne… oraz cienie. Zawahała się.
I wtedy uspokajający, miodopłynny wewnętrzny głos powiedział jej, żeby się nie wycofywała i zrozumiała, że musi wejść do pomieszczenia na dole. Nie mogła zrobić nic innego, nie mogła udać się nigdzie indziej.
Nakazała Joeyowi, aby jako pierwszy zszedł do piwnicy po drabinie, podczas gdy ona osłaniała go z pistoletem. Kiedy znalazł się na dole, czym prędzej podążyła jego śladem. Zrobiła to szybko. BARDZO szybko, bo nagle stwierdziła, że nie jest pewna, czy Joey, tak jak ona, strzeżony jest przez niewidzialną siłę. Bardzo możliwe, że Joey nie znajdował się pod jej opieką.
– To piwnica – stwierdził Joey.
– Tak – powiedziała Amy. – Ale nie jesteśmy pod ziemią. Ta piwnica to w rzeczywistości parter, a więc prawie na pewno gdzieś tutaj muszą być drzwi prowadzące na zewnątrz.
Ponownie ujęła jego dłoń i ruszyli wąskim przesmykiem pomiędzy dwoma rzędami ogromnych maszyn. Skręcili za rogiem w kolejne przejście – i wtedy zobaczyli Liz. Dziewczyna leżała na wznak, na ziemi, głowę miała przekręconą w bok i nachyloną pod nienaturalnym kątem, brzuch rozdarty, oczy rozszerzone i niewidzące. Była naga, od stóp do głów zbryzgana krwią.
– Nie patrz – powiedziała Amy do Joeya, usiłując uchronić go przedokropnym widokiem, choć jej własny żołądek zaczął wyprawiać osobliwe harce
– Widziałem – powiedział ze smutkiem. – Widziałem.
Amy usłyszała głęboki, gardłowy warkot. Odwróciła wzrok od zalanej łzami twarzyczki Joeya.
Upiorny stwór znalazł się w ciasnym przejściu za nimi. Szedł pochylony, aby nie uderzyć olbrzymią, zdeformowaną głową o niski sufit. W jego oczach płonęły zielonkawe ogniki. Ślina błyszczała na wargach i zmierzwionej sierści wokół ust. Amy nie zdziwiła się jego widokiem. W głębi serca wiedziała, że konfrontacja była nieunikniona. Dała się ponieść biegowi wypadków, tak jakby przeżywała je już wcześniej po tysiąckroć.
– Suka. Ładna suka -powiedziało monstrum. Jego głos był ochrypły. Wypływał spomiędzy spękanych, czarnych warg.
Jak we śnie, w którym wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, Amy zmusiła Joeya, aby stanął za jej plecami. Dziwoląg pociągnął nosem.
– Kobieta ciepła. Czuć dobra.
Amy cofnęła się przed potworną istotą. Trzymając pistolet przy boku i nieco z tyłu, w nadziei, że stwór go nie zauważy, postąpiła krok w jego kierunku.
– Chcieć – powiedziała istota. – Chcieć ładna. Zrobiła drugi i zaraz potem trzeci krok.
Dziwoląg wydawał się zdumiony jej śmiałością. Przekrzywił głowę, przyglądając się jej przenikliwie. Zrobiła czwarty krok.
Istota groźnym gestem uniosła do góry jedną rękę. Błysnęły szpony.
Amy postąpiła kolejne dwa kroki naprzód – obecnie od stwora dzieliła ją odległość wyciągniętej ręki. Szybkim, płynnym ruchem uniosła broń, wymierzyła i wypaliła prosto w pierś stwora – raz, drugi i trzeci.
Dziwoląg zatoczył się chwiejnie w tył, pchnięty impetem trafiających w jego ciało kuł. Rąbnął ciężko w jedną z maszyn; jego bezładnie machające ręce przestawiły kilka dźwigni. W całym pomieszczeniu zawrzało – koła i tryby zaczęły się obracać, pasy transmisyjne przesuwać, a brzęczące łańcuchy nawijać z jednego stalowego bębna na drugi.
Dziwoląg nie upadł. Krwawił z trzech ran w klatce piersiowej, ale w dalszym ciągu trzymał się na nogach. Odsunął się od wielkiej maszyny i zaczął iść w stronę Amy.
Joey krzyknął.
Z głośno bijącym sercem Amy uniosła broń, ale nie naciskała spustu. Czekała. Potwór był tuż tuż. Chwiał się na nogach, oczy miał mętne, z ust. płynęła ślina zmieszana z krwią. Amy czuła jego cuchnący oddech. Stwór zamachnął się jedną ręką, usiłując rozpłatać jej twarz, ale chybił o dobrych parę cali.
Wreszcie, kiedy była absolutnie pewna, że nie zmarnuje naboju, Amy łagodnie ściągnęła spust, posyłając kolejną kulę prosto w twarz odrażającego stwora.
Dziwoląga ponownie odrzuciło do tyłu. Tym razem runął bezwładnie na ciężki, główny łańcuch transmisyjny sterujący przesuwem wagoników w pomieszczeniu powyżej. Ostre zęby łańcucha zaczepiły o jego ubranie. Silne szarpnięcie zbiło stwora z nóg, a przesuwający się łańcuch pociągnął go w głąb wąskiego przejścia, z dala od Amy i Joeya. Stwór kopał i wył, ale nie mógł się uwolnić.
Nogawki spodni zmieniły się w strzępy, gdy szorował ciężko nogami po ziemi, a w chwilę potem to samo stało się ze skórą jego ud i łydek. Lewa ręka uwięzia na moment, gdy łańcuch przeszedł pod, a następnie nad stalowym bębnem – maszyna stanęła na sekundę lub dwie, ale zaraz potężne silniki ponownie wprawiły w ruch gruby łańcuch; łapa stwora przypłaciła przejście prze bęben utratą kilku palców. W chwilę później bestię pociągnęło z powrotem w kierunku Amy i Joeya.
Istota nie próbowała już walczyć z wlokącym ją łańcuchem – nie miała sił, by stawiać opór bezlitosnemu mechanizmowi; teraz wyła w agonii, miotała się spazmatycznie, zdychała. Mimo to mijając ich machnęła łapą, usiłując dosięgnąć kostki Amy. Chybiła, ale jej szpony przebiły nogawkę dżinsów Joeya. Chłopiec krzyknął i upadł; zaczął przesuwać się wraz z dziwolągiem, ale Amy zareagowała błyskawicznie. Schwyciła chłopca i przytrzymała go mocno.
Читать дальше