Mało brakowało, a zderzyłaby się z tym mężczyzną.
Stał przy tylnej ścianie Tunelu Strachu, ukryty wśród najgłębszych cieni.
Chrissy, zaskoczona, krzyknęła.
Nie widziała jego twarzy, ale zauważyła, że jest potężny. Bardzo potężny. Olbrzymi.
W ułamek sekundy po tym, jak zauważyła jego obecność, jeszcze zanim zszokowana otworzyła usta ze zdumienia, uświadomiła sobie, że to na nią czekał. Zaczęła krzyczeć.
Uderzył ją w bok głowy z taką siłą, że cudem chyba nie złamał jej przy tym karku. Krzyk uwiązł jej w gardle. Upadła na kolana, po czym oszołomiona przewróciła się na bok, na ziemię. Była kompletnie otępiała; nie mogła się ruszyć, ale rozpaczliwie walczyła o zachowanie przytomności.
Jej umysł był jedyną jasną plamą; po obu stronach rozciągały się mroczne, bezdenne głębiny.
Prawie nie zdawała sobie sprawy, że tamten wziął ją na ręce i zaczął nieść.
Nie potrafiła mu się oprzeć – była zupełnie bezsilna.
Drzwi skrzypnęły głośno.
Zmusiła się do otwarcia oczu, aby się przekonać, że z mroku nocy trafiła do jeszcze ciemniejszego miejsca.
Serce biło jej tak mocno, jakby chciało wydusić powietrze z obu płuc za każdym razem, kiedy usiłowała wziąć głębszy oddech.
Olbrzym upuścił ją bezceremonialnie na twardą drewnianą podłogę.
WSTAŃ! UCIEKAJ! – ponagliła się w myśli.
Nie mogła się ruszyć. Czuła się jak sparaliżowana.
Skrzypnęły zawiasy, gdy ponownie zamykał drzwi.
TO NIE MOŻE SIĘ DZIAĆ NAPRAWDĘ! – pomyślała.
Zgrzytnęła zasuwka, a mężczyzna chrząknął, jakby z zadowoleniem. Była zamknięta sam na sam z tym człowiekiem.
Otępiała, oszołomiona, słaba jak dziecko, ale na szczęście bez obaw o u-tratę przytomności, usiłowała się zorientować, gdzie się znalazła. W pomieszczeniu było ciemno choć oko wykol. Drewniana podłoga była szorstka, a deski wibrowały; słychać było stłumione odgłosy pracujących maszyn.
Ktoś krzyknął. Potem dołączył do niego następny. Powietrze przeszył szaleńczy śmiech. Muzyka przybrała na sile. Wibracje desek rozmyły się w głuchym TUK TUK TUK stalowych kół na metalowych szynach.
Znajdowała się w Tunelu Strachu. Prawdopodobnie w jakimś pomieszczeniu służbowym. Za torami, po których jeździły wagoniki.
Chrissy prawie nie była w stanie unieść dłoni do naznaczonej siniakiem skroni. Spodziewała się, że jej skóra i włosy będą mokre i lepkie od krwi, ale okazały się suche. Ciało było spuchnięte, ale skóra nie została uszkodzona.
Obcy ukląkł na podłodze obok niej.
Słyszała go, czuła, ale nie widziała; mimo to nawet tu, wśród tych ciemności, zdawała sobie sprawę z jego potężnej postury – to był istny człowiek góra.
Zgwałci mnie, pomyślała. Boże, nie. Proszę. Och, proszę, nie pozwól mu tego zrobić.
Obcy dziwnie dyszał. Węszył jak zwierzę. Jak pies usiłujący zwietrzyć jej woń.
– Nie – powiedziała.
Ponownie chrząknął.
Bob będzie mnie szukał – powiedziała sobie z nadzieją i narastającą paniką. Bob tu przyjdzie, zjawi się tu i uratuje mnie, dobry, stary Bob. Proszę, Boże, proszę.
Panika narastała w niej w zastraszającym tempie, a w miarę jak uświadamiała sobie ogrom zagrożenia, jej umysł odzyskiwał dawną bystrość.
Obcy dotknął jej biodra.
Usiłowała się cofnąć.
Przytrzymał ją.
Zaczęła pojękiwać i dygotać. Chwilowy paraliż minął, odrętwienie kończyn również. Nagle od stóp do głów zalała ją fala bólu – skutek ciosu w głowę sprzed paru minut.
Obcy przesunął dłoń w górę jej brzucha, do piersi i szarpnięciem rozerwał bluzkę.
Chrissy krzyknęła.
Spoliczkował ją, aż szczęknęły zęby.
Stwierdziła, że skoro znajduje się w Tunelu Strachu, wołanie o pomoc jest bezcelowe. Nawet gdyby ludzie zdołali ją usłyszeć poprzez muzykę, przez nagrane na taśmie zawodzenia i jęki upiorów, uznaliby, że to jeszcze jedna poszukiwaczka wrażeń, którą zaskoczył wyłaniający się z ciemności pirat albo wyskakujący z trumny wampir.
Mężczyzna zerwał jej biustonosz.
Fizycznie nie mogła się z nim mierzyć, ale odzyskała już dość sił, by móc choć przez chwilę mu się oprzeć; przecież nie mogła leżeć zupełnie bezczynnie, czekając aż ją zgwałci.
Chwyciła go za ręce, aby je od siebie odsunąć, ale z przerażeniem stwierdziła, że nie były to ludzkie dłonie. W każdym razie niezupełnie. Były po prostu… inne.
O BOŻE.
Nagle w ciemności dostrzegła dwa zielone owale.
Dwa świecące zielone punkciki. Unosiły się w ciemności ponad nią.
Oczy.
Patrzyła w oczy Tamtego.
JAKI CZŁOWIEK MA OCZY, KT”RE ŚWIECĄ W CIEMNOŚCI?
* * *
Bob Drew stał przy karuzeli ze słodkimi jabłkami w obu dłoniach, czekając na Chrissy. Po pięciu minutach nadgryzać swoje jabłko. Po dziesięciu zniecierpliwił się i zaczął spacerować wokoło. Po piętnastu wkurzył się na Chrissy – była fajną dziewczyną, ale czasami jej odbijało i nieraz wykazywała się rażącą bezmyślnością.
Po dwudziestu minutach jego gniew ustąpił na rzecz lekkiego zaniepokojenia – w końcu zaczął się martwić. Może zrobiło jej się niedobrze? Zjadła niesamowitą ilość rozmaitego śmieciowego żarcia. Byłoby dziwne, gdyby prędzej czy później tego nie zwróciła. Poza tym nigdy nie wiadomo na pewno, jak świeże jest jedzenie podawane w wesołym miasteczku. Może trafił się jej zepsuty hot dog albo razem z chiliburgerem zjadła jakieś świństwo.
Rozważając tę ewentualność on również zaczął odczuwać sensacje żołądkowe. Spojrzał na nie dojedzone jabłko i w końcu cisnął je do najbliższego kosza.
Chciał ją odnaleźć i upewnić się, że nic się jej nie stało, ale przypuszczał, że nie będzie zachwycona widząc go, kiedy jej oddech wciąż będzie cuchnął wymiocinami. Jeżeli rzeczywiście puszczała teraz pawia w damskiej toalecie, będzie potrzebowała czasu, aby się odświeżyć, poprawić makijaż i ogólnie doprowadzić do porządku.
Po dwudziestu pięciu minutach jabłko Chrissy trafiło do tego samego kosza co jego.
Po półgodzinie, znużony galopującymi donikąd końmi i rytmicznie błyskającymi mosiężnymi słupkami, czując narastający niepokój o Chrissy, ruszył na jej poszukiwanie. Jeszcze nie tak dawno obserwował ją, jak odchodziła od stoiska z napojami i słodyczami, by rozpłynąć się w tłumie. Pożerał wzrokiem jej krągłe pośladki i kształtne łydki. W minutę czy dwie później miał wrażenie, że dostrzega jej złote włosy w alejce opodal Tunelu Strachu, więc uznał, że powinien rozpocząć poszukiwania od tego właśnie miejsca.
Pomiędzy Tunelem Strachu a Gabinetem Osobliwości biegła pięciostopowej szerokości alejka wiodąca na obrzeża lunaparku, gdzie znajdowały się toalety. Przy końcu przejścia cienie były tak mroczne i gęste, że wydały się niemal namacalne, niczym czarne zasłony, a teren wydawał się zdumiewająco pusty, chociaż od głównej alei dzieliło go nie więcej niż sześćdziesiąt stóp.
Spoglądając niepewnie w mrok Bob zastanowił się, czy Chrissy mogła mieć poważniejsze kłopoty aniżeli zwykłe sensacje żołądkowe. Była piękną dziewczyną, a w obecnych czasach, kiedy rzadko kto przejawiał jeszcze szacunek wobec prawa, znalazłaby wiele ludzi gotowych wziąć od dziewczyny wszystko, na co tylko mieli ochotę, obojętne czy ona tego pragnęła, czy też nie. Bob przypuszczał, że lunaparki przyciągały takich ludzi bardziej niż jakiekolwiek inne miejsca na świecie.
Z rosnącym niepokojem dotarł do końca ścieżki i wyszedł na otwartą przestrzeń za Tunelem Strachu. Spojrzał w lewo, potem w prawo i zobaczył toalety. Niewielki, kanciasty cementowy budyneczek znajdował się o sześćdziesiąt stóp od niego, skąpany w jasnym żółtym blasku. Nie widział całości, zaledwie jedną trzecią, ponieważ na placu przed toaletami stał rząd kilkunastu wielkich ciężarówek należących do lunaparku. Ciemność wydawała się tu jeszcze czarniejsza – ciężarówki przywodziły mu na myśl uśpione prehistoryczne bestie.
Читать дальше