Wrażenie, że znalazła się na drodze nadciągającej rozszalałej burzy, przygasło; zastąpiło je zmęczenie.
Wróciła do łóżka.
W tej chwili nad domem Harperów zawisła tylko jedna groźba -jej ciąża, nieunikniony skutek grzechu, jaki popełniła.
Amy przyłożyła obie dłonie do brzucha. Zastanawiał się, co powie na to jej matka. Zastanawiała się też, czy zawsze będzie równie samotna i bezradna jak teraz. Z niepokojem patrzyła w przyszłość.
Przy stoisku z napojami orzeźwiającymi obok karuzeli przed Chrissy Lampion i Boben Drew stało jeszcze w kolejce pięć osób. – Nie znoszą tak czekać – stwierdziła Chrissy. – Ale naprawdę mam ochotę na to słodkie jabłko.
– To nie potrwa długo – mruknął Bob.
– Tyle jeszcze chciałabym zobaczyć.
– Spoko. Dopiero wpół do dwunastej. Lunaparku nie zamkną przed pierwszą.
– Ale to ostatnia noc – rzuciła Chrissy. Wzięła głęboki oddech, napawając się aromatem przenikającym nocne powietrze; była to osobliwa mieszanina zapachu prażonej kukurydzy, waty cukrowej, frytek czosnkowych, prażonych orzeszków i jeszcze paru innych.
– Ach! Aż mi leci ślinka. Napycham się przez cały wieczór i ciągle ma miło Nie wierzę, że tyle zjadłam!
– To na pewno z podniecenia – orzekł Bob. – Podniecenie powoduje spalanie kalorii. No i te szalone przejażdżki. Przeważnie byłaś nieomal śmiertelnie przerażona, a strach spala kalorie jeszcze szybciej niż forsowny trening.
Z powagą usiłował analizować przyczynę jej niezwykłego apetytu. Bob był księgowym.
– Może ty postoisz w kolejce – powiedziała Chrissy – a ja tymczasem zajrzę do toalety. Spotkamy się za parę minut przy karuzeli. W ten sposób ubijemy dwa wróble naraz.
– Jednym strzałem – poprawił Bob.
– Że co?
– Mówi się: “Zabijemy dwa wróble jednym strzałem".
– A, tak. Jasne.
– Ale nie wydaje mi się, żeby to określenie tutaj pasowało – dodał Bob. -No, ale idź do toalety, skoro musisz. Spotkamy się, jak powiedziałaś, przy karuzeli
Jezu! -westchnęła w duchu Chrissy. Czy wszyscy księgowi są tacy?
Odeszła od stoiska po wilgotnych trocinach zaścielających ziemię i zanurzywszy się w fali hałaśliwej muzyki płynącej od strony karuzeli minęła „kowadło siłacza", gdzie muskularny młody chłopak trzasnął właśnie wielkim młotem w cel, powodując uruchomienie dzwonka i wzbudzając zachwyt swojej dziewczyny; nie zwolniła też przechodząc obok tuzina naganiaczy, którzy wypluwali słowa z prędkością karabinu maszynowego, namawiając ludzi do spróbowania szczęścia przy jednym z wielu stanowisk gier, gdzie wygrane stanowiły pluszowe misie, szmaciane lalki i tym podobny chłam. Z głośników przy rozmaitych stanowiskach płynęły dźwięki setek różnych piosenek, ale o dziwo ich połączenie wcale nie wydawało się drażniące. Wręcz przeciwnie, brzmiało to może nieco dziwnie, ale niewątpliwie urzekająco.
Lunapark był oceanem hałasu, a Chissy z radosnym uśmiechem brnęła jego środkiem.
Chrissy Lampton uwielbiała wiosenny festyn w Coal Country. To była jedna z największych dorocznych atrakcji. Festyn, Boże Narodzenie, Sylwester, Święto Dziękczynienia, tańce z okazji Halloween w Elk's Club, Noce Las Vegas w kościele Św. Tomasza (jedna w kwietniu, druga w sierpniu) stanowiły największe wydarzenia w ciągu całego roku, były jedynymi atrakcjami w Coal Country, na które warto było czekać.
Przypomniała sobie fragment zabawnej i dość wulgarnej piosenki, która krążyła, kiedy Chrissy była jeszcze w liceum:
Wszyscy w tym miasteczku stale W maskach muszą chodzić, I w kaloszach, bo jest trudno W gęstym gównie brodzić. Jest tak, bowiem żyć im przyszło W takim miejscu, gdzie Bóg ma zwyczaj się załatwiać, Gdy za wiele zje.
W liceum często śmiała się z tej piosenki. Teraz jednak, mając dwadzieścia siedem lat, zdawała sobie sprawę z faktu, że w miasteczku czekała ją, szara i nudna przyszłość, bez żadnych perspektyw; nic dziwnego, że głupi wierszyk przestał ją bawić.
Któregoś dnia wyjedzie do Nowego Jorku albo Los Angeles. Tam przynajmniej będzie miała jakąś przyszłość. Zamierzała stąd spłynąć, kiedy tylko zbierze na koncie dość pieniędzy, by przeżyć pół roku w nowym miejscu. Na razie dysponowała funduszami na pięć miesięcy.
Chłonąc po drodze barwy, dźwięki i urok wesołego miasteczka, Chrissy zmierzała w stronę Gabinetu Śmiechu; tuż za nim powinno znajdować się WC. Toalety mieściły się w żużlowych budyneczkach rozrzuconych na obrzeżach wesołego miasteczka.
Gdy przechodziła wśród tłumu, naganiacz przy strzelnicy zagwizdał na nią głośno i znacząco.
Uśmiechnęła się i pomachała do niego.
Czuła się świetnie. Chociaż na razie tkwiła w Coal Country, miała przed sobą wspaniałą, bajeczną przyszłość. Zdawała sobie sprawę, że jest atrakcyjna, a przy tym niegłupia. Z takimi atutami zdoła w rekordowym czasie uwić sobie gniazdko w wielkim mieście. Zajmie jej to nie więcej niż pół roku.
W tej chwili była maszynistką, ale to tylko na razie.
Kolejny naganiacz, tym razem przy kole fortuny, usłyszał gwizd pierwszego i też powitał ją w ten sposób. Zaraz potem dołączył do niego trzeci.
Miała wrażenie, że jest nieśmiertelna.
Przed nią z głowy wielkiego klauna, tkwiącej na Tunelu Strachu, dobył się ochrypły śmiech.
Tunel Strachu stał tuż obok Gabinetu Osobliwości, na wschodnim skraju lunaparku. Chrissy przypuszczała, że bezpośrednio za nimi powinny znajdować się toalety. Skręciła obok wielkiej budowli, mijając po prawej salon dziwolągów, i ruszyła w głąb wąskiej alejki, oddalając się od tłumu, świateł i muzyki.
W powietrzu nie unosiła się już woń smażonych potraw. Czuć było zapach wilgotnych trocin, smaru i benzyny z wielkich, buczących generatorów.
Wewnątrz Tunelu Strachu pobrzękiwały łańcuchy, wilkołaki zawodziły jękliwie, duchy śmiały się, wampiry zgrzytały zębami, wagoniki z turkotem sunęły po krętym torze, a upiorna muzyka to cichła, to przybierała na sile. Jakaś dziewczyna krzyknęła. Zaraz potem to samo zrobiła druga. Potem trzy lub cztery naraz.
Zachowują się jak małe dzieci, pomyślała z pogardą Chrissy. Chociaż to aż wzruszające, jak niemal na siłę pragną odrobiny przerażenia i z gorliwością przyjmują zamknięte wewnątrz czterech ścian iluzje, aby choć na moment oderwać się od nudnej, szarej egzystencji na zadupiu znanym jako Coal Country, Pensylwania.
Godzinę lub dwie temu, jadąc przez tunel z Bobem Drew, ona również wrzeszczała na całe gardło. Teraz, gdy przypomniała sobie własną histerię, czuła się odrobinę zawstydzona.
Przestępując liny i kable i ostrożnie zmierzając w stronę drugiego końca tunelu uświadomiła sobie, że za kilka lat, kiedy już będzie miała za sobą inne, głębsze doświadczenia, gdy dorośnie i przywyknie do bardziej złożonych emocji, lunapark nie będzie już dla niej egzotyczną i wspaniałą atrakcją, ale czymś tandetnym i zgoła dziecinnym.
Dotarła już prawie do wylotu długiego, wąskiego przejścia.
Było tu ciemniej niż się spodziewała.
Potknęła się o gruby kabel elektryczny.
– Cholera! – syknęła.
Zachowała równowagę i zmrużywszy oczy spojrzała w dół.
Światła było akurat tyle, by po jej obu stronach utworzyły się nieprzeniknione, fioletowo czarne cienie.
Zapragnęła zawrócić, ale naprawdę bardzo chciało jej się siusiu, a nie miała wątpliwości, że toaleta jest już niedaleko.
W końcu dotarła do końca alejki i skręciła za róg, w ciemność za Tunelem Strachu, szukając jasno oświetlonego WC.
Читать дальше