Kiedy Jerry zatrzymał wóz przy krawężniku, na wprost domu, Amy powiedziała:
– Prawdopodobnie będziemy mijać się na korytarzu podczas ostatniego tygodnia sesji egzaminacyjnej. No i spotkamy się na rozdaniu dyplomów, za dwa tygodnie. Ale wydaje mi się, że rozmawiamy ze sobą po raz ostatni.
– Możesz być tego pewna – rzucił lodowatym tonem.
– Dlatego też nie chciałabym przepuścić okazji, aby powiedzieć ci, że uważam cię za parszywego, wrednego skurwysyna – rzuciła tym samym tonem.
Patrzył na nią, ale nie odezwał się ani słowem.
– Jesteś niedojrzałym chłopczykiem, Jerry. I najprawdopodobniej nigdy nie będziesz mężczyzną.
Nie zareagował. Stali pod latarnią i wyraźnie widziała jego twarz – malowała się na niej obojętność.
Była wściekła z powodu takiego braku reakcji. Chciała odejść ze świadomością, że zraniła go równie mocno, jak on dopiekł jej swoim docinkiem na temat jej reputacji. Nie potrafiła przeklinać. Nie umiała się kłócić. Zwykle wyznawała zasadę „żyj i pozwól żyć innym", ale w tym przypadku niesprawiedliwość, jakiej doświadczyła ze strony Jeny'ego, była tak wielka, że ogarnęła ją przemożna chęć odwetu.
Zebrała się w sobie, by po raz ostatni spróbować mu dogryźć.
– Chciałabym powiedzieć ci jeszcze jedno, niejako w formie przysługi dla twojej następnej dziewczyny, Jerry – powiedziała. -Zachowujesz się jak mały chłopiec jeszcze pod innym względem. Kochasz się jak dzieciak. Również w tej dziedzinie jesteś kompletnie niedojrzały. Wiesz, ile razy udało ci się doprowadzić mnie do orgazmu? Trzy. Kochaliśmy się tyle razy, a ja doszłam tylko trzykrotnie. Jesteś niezgułą, Jeny, i nieudacznikiem. I masz przedwczesny wytrysk. Regularny z ciebie minutowiec. Zrób swojej następnej dziewczynie przysługę i przynajmniej przeczytaj kilka książek o seksie. Eddie Talbot też miał masę wad, ale jeżeli chodzi o seks, nie dorastasz mu do pięt.
W miarę jak wypowiadała te słowa, zobaczyła, że twarz mu tężeje, mięśnie szczęk się zaciskają i zrozumiała, że wreszcie dopiekła mu do żywego.
Czując nieco perwersyjną radość triumfu, otworzyła drzwiczki i przesunęła się na siedzeniu, by wysiąść.
Chwycił ją za przegub i zatrzymał w samochodzie.
– Wiesz, czym jesteś? Świnią, ot co!
– Puść mnie – rzuciła ostro, usiłując uwolnić się z jego uścisku. – Jeżeli mnie nie puścisz, to dowiesz się jeszcze, jak ta śmieszna mała rzecz między twoimi nogami ma się do sprzętu Eddiego Talbota. A jestem pewna, że nie chcesz się o tym dowiedzieć.
Nie przypadła jej do gustu brzmiąca w tych słowach ostra, wroga nuta, ale jednocześnie ogarnęła ją gwałtowna, prymitywna radość wywołana szokiem malującym się na jego twarzy.
Kilkakrotnie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy wyczuła jego seksualną niepewność, a teraz była ona widoczna jak na dłoni.
Był wściekły. Nie tylko puścił jej rękę, ale wręcz odtrącił ją na bok, jakby nagle zorientował się, że trzyma w dłoni węża.
Kiedy wysiadała z samochodu, powiedział:
– Ty dziwko! Mam nadzieję, że twoja stara zmusi cię do urodzenia tego dziecka! I wiesz co? Mam nadzieję, że ten pieprzony bękart nie będzie zdrowy. Tak. Mam nadzieję, że on nie jest normalny. Jesteś paskudną, wyszczekaną pieprzoną dziwką i mam nadzieję, że resztę życia spędzisz ze śliniącym się małym idiotą. To by było dla ciebie najlepsze.
Spojrzała na niego i powiedziała:
– Jesteś odrażający.
Zanim zdążył odpowiedzieć, trzasnęła drzwiczkami.
Wrzucił bieg, przydeptał pedał gazu i odjechał przy wtórze przejmującego pisku opon.
W ciszy, jaka potem nastała, dał się słyszeć krzyk nocnego ptaka.
Amy przeszła przez błękitnawą chmurę dymu cuchnącego paloną gumą i ruszyła w kierunku domu.
Po przejściu kilku kroków całym jej ciałem zaczęły wstrząsać gwałtowne dreszcze.
Kiedy jej ojciec zgodził się, by wróciła do domu później niż zazwyczaj, powiedział:
– Bal maturalny to szczególna noc w życiu dziewczyny. To wielkie wydarzenie, jak szesnaste albo dwudzieste pierwsze urodziny. Nie ma drugiej takiej nocy jak noc balu maturalnego.
Jak się okazało, jego słowa w dość pokrętny sposób okazały się prawdziwe. Amy nigdy nie przeżyła podobnej nocy. I miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała przeżyć drugiej takiej.
Noc balu maturalnego, sobota, siedemnasty maja 1980 roku.
Ta data na zawsze pozostanie w jej pamięci.
Kiedy dotarła do frontowych drzwi, zatrzymała się, a jej dłoń znieruchomiała na klamce. Bała się wejść do domu. Nie chciała spotkać się tej nocy z matką.
Nie zamierzała poinformować jej, że jest w ciąży. Jeszcze nie. Może za kilka dni. Za tydzień lub dwa. I tylko jeśli nie będzie miała wyjścia. Tymczasem zacznie szukać sposobu wyplątania się z tej kabały, choć w głębi serca nie łudziła się, że to jej się uda. Nadzieja na wyjście z trudnej sytuacji była raczej znikoma.
Nie chciała teraz rozmawiać ze swoimi rodzicami. Była zanadto wzburzona sposobem, w jaki potraktował ją Jerry, do tego stopnia, że nie ufała samej sobie, czy będzie w stanie dochować tajemnicy.
Mogła wygadać się przez przypadek lub podświadomie, spragniona kary i współczucia.
Jej dłoń, wilgotna od potu, nadal spoczywała na klamce.
Miała ochotę odejść, zwyczajnie opuścić miasto i rozpocząć nowe życie. Tyle tylko, że nie miała dokąd pójść. No i nie miała pieniędzy.
Brzemię odpowiedzialności, jakie spoczywało na jej barkach, wydawało się nieomal nie do udźwignięcia. A kiedy Jerry dokonał ostatniej dziecinnej próby zranienia jej, kiedy życzył, by wydała na świat zdeformowane dziecko, dołożył jeszcze jeden kamyk do ciężaru, jakim była obarczona. Naturalnie nie wierzyła, aby klątwa Jerry'ego miała jakąkolwiek moc. Było jednak możliwe, że matka zmusi ją, by mimo wszystko urodziła dziecko – i istniała szansa, że dziecko przyjdzie na świat zdeformowane, a tym samym na zawsze będzie od niego uzależniona.
Prawdopodobieństwo, że faktycznie tak się stanie, było niewielkie, ale nie aż tak, by mogła o nim zapomnieć; podobne nieszczęścia przydarzały się ludziom każdego dnia. Codziennie rodziły się okaleczone dzieci. Niemowlęta pozbawione rączek i nóżek. Zniekształcone. Dzieci z porażeniem mózgowym. Lista możliwych wad wrodzonych była bardzo długa i przerażająca.
W końcu otworzyła drzwi i weszła do domu.
Chudy, biały jak kreda, o włosach cienkich i siwych jak pajęczyna, ubrany od stóp do głów na biało Duch przedzierał się spiesznie przez zatłoczoną lunaparkową alejkę. Brnął przed siebie jak blady słup dymu, prześlizgując się bez trudu przez najwęższe luki w ludzkiej ciżbie; zdawał się płynąć z prądem nocnej bryzy.
Z platformy naganiacza przy Tunelu Strachu, znajdującej się cztery stopy nad ziemią, Conrad Straker obserwował albinosa. Widząc zbliżającego się Ducha natychmiast przerwał swój potoczysty monolog. Z tyłu za Strakerem bez przerwy rozbrzmiewała hałaśliwa muzyka.
Co trzydzieści sekund wielka głowa klauna – dużo większa, bardziej złożona i lepiej animowana wersja oblicza zdobiącego jego pierwszy Tunel Strachu przed dwudziestu siedmiu laty, mrugała do przechodzących i wydawała nagrane czterotaktowe szczeknięcie śmiechu – „Haa, haa, haa, haaaaa!"
Czekając na albinosa Straker zapalił papierosa. Dłoń mu drżała. Zapałka zakołysała się w powietrzu. Wreszcie Duch dotarł do Tunelu Strachu i wszedł na platformę naganiacza.
Читать дальше