- O kuźwa, ale była zadyma. - jakiś budowlaniec dźwignął się z ziemi i wypluł kilka zębów. - Co z nim?
Brygadzista spojrzał krytycznie na ciało.
- Żyć żyje, ale ma nauczkę, żeby w robocie ludziom nie przeszkadzać - wycedził. - Wszyscy cali?
Pokiwali głowami. Rozbite łuki brwiowe, rozkwaszone nosy, wybite zęby, podbite lima...
- Obroniliśmy miejsce pracy - ucieszył się któryś. - Ale czy ten gość nie pójdzie na policję? – zaniepokoił się nagle.
- Gdzie tam, niech tylko spróbuje. Po pierwsze, jest tu nielegalnie. - Brygadzista wskazał tabliczkę „Niezatrudnionym wstęp wzbroniony". - Po drugie, to on zaczął. Jakby kto pytał, to rzucił się na nas pierwszy, i to z użyciem niebezpiecznego narzędzia. - Wskazał porzuconą maczugę. - My tylko się broniliśmy.
- A, to w porządku.
Nie zdążyli włączyć betoniarki, gdy przez korpus olbrzyma przebiegł dreszcz. Wstał z ziemi i otrzepał się.
- A wy co! - huknął. - Po ludzku nie rozumiecie?
- O, szlag! - westchnął majster.
W ciągu kilku minut wszystkie rany na ciele giganta zagoiły się bez śladu.
- Nie możecie mnie pokonać, czerpię siły bezpośrednio od mojej matki Ziemi – pochwalił się Alkioneus. - Ile razy dotknę nogą gleby, odzyskuję moc.
- Gówno - powiedział brygadzista i wpakował olbrzymowi w pierś cały magazynek.
Robotnicy spojrzeli po sobie zaskoczeni.
- A tego nie widzieliście - mruknął, chowając nielegalną spluwę do kieszeni. - Trzeba będzie tylko zabetonować to ścierwo pod fundamentem. Żeby nikt się nie czepiał.
Olbrzym leżał martwy.
- A ja bym go jeszcze osikowym kołeczkiem tak na wszelki wypadek przypalikował - zaproponował majster.
Nie zdążyli. Rany giganta zabliźniły się na ich oczach i wróg otworzył powieki.
- Wy chyba naprawdę chcecie oberwać - warknął.
- Chłopaki, chodu...
- Że co? - zdziwił się Skorliński. - Niezniszczalny olbrzym pracować przeszkadza?
- No właśnie. - Brygadzista kiwnął głową.
- Bzdury. Pewnie go ta anarchistyczna hołota wynajęła. Zrobimy z nim porządeczek.
- Próbowaliśmy. - Budowlaniec ledwo mógł mówić. Złamana szczęka bolała jak diabli. - Kilkanaście kul w niego wpakowałem. Przewrócił się na chwilę, a potem wstał znowu.
Biznesmen, słysząc taki stek pierdoł, złapał się za głowę.
- Jedziemy na budowę - zarządził. - Ja wam pokażę, jak się rozwiązuje problemy.
Zapakowali się we trójkę do jeepa i pojechali. Syn Gai krzątał się po placu: rozsypał cement, popsuł betoniarkę, a teraz rozwalał szalunki.
- Ty gnoju! - wrzasnął Skorliński. - Wypad mi stąd, i to już!
Olbrzym odwrócił się i sięgnął po lagę.
- Tak łatwo nie pójdzie - mruknął towarzyszący im gliniarz. - To coś ma nadprzyrodzone moce.
- Nadprzyrodzone czy nie, nie powstrzyma zwycięskiego pochodu kapitału. - Skorliński wrzucił bieg i wdepnął pedał gazu.
W chwili gdy uderzał w giganta, na liczniku była prawie setka. Olbrzyma rzuciło na dobre pięć metrów. Biznesmen przejechał po nim, zawrócił i przejechał raz jeszcze.
- Trochę to niezgodnie z przepisami - burknął posterunkowy. - Ale ja tam nic nie widziałem.
Wysiedli z wozu. Zderzak był mocno wgnieciony, koła zachlapane posoką. Ałkioneus po dwukrotnym przejechaniu wyglądał na nieźle zdefasonowanego.
- A jak znowu się odrodzi? - zaniepokoił się brygadzista.
- Już ja mu się odrodzę. - Biznesmen wypakował z samochodu kanister paliwa.
Oblał ciało i podpalił. Czarny dym wzniósł się w niebo. Pół godziny później z trupa pozostał tylko okopcony szkielet.
- Widzicie, nie taki diabeł straszny - oznajmił inwestor. - Trza to będzie gdzieś zabetonować i jutro ruszamy z robotą dalej. Dwa dni przestoju to doprawdy za dużo...
Szkielet drgnął i w jednej chwili oblekł się w ciało.
- Spieprzamy! - wrzasnął brygadzista, a jego dwaj towarzysze niezwłocznie to uczynili.
- Odradza się po zetknięciu z ziemią? - zapytał Jakub Wędrowycz.
- Tak. Nawet się drań przedstawił, więc go zidentyfikowałem. Alkioneus się nazywa. Jest o nim mit grecki, był pierworodnym synem bogini Gai. Herkules go załatwił, odrywając od ziemi. Musieli go jakoś ożywić.
- No to gdzie problem? - zdziwił się Semen. - Weź dźwig, zaczep gnoja stalową linką i potrzymaj w powietrzu, aż zdechnie.
- Próbowałem - parsknął kapitalista. - Rozwalił maszynę, zanim zdołaliśmy zarzucić na niego stryczek. Cholernie szybki jest.
- Da się załatwić bez dźwigu - mruknął egzorcysta.
- Jakim cudem? - zdumiał się Skorliński.
- Najpierw trza wylać beton, potem spuścić mu łomot. Na betonie się nie zregeneruje.
- Ale jak wylać beton, jak on tam siedzi? Obaj starcy poskrobali się po głowach.
- A może by tak jego zabetonować? - rozważał kozak. - Obudować plac i zalać na wysokość taką, żeby go z głową przykryło? I niech sobie tam siedzi do siódmej nieskończoności...
- To by trzeba było zrobić warstwę grubą na cztery metry - zaoponował inwestor. - I ze czterysta metrów kwadratowych, zakładając oczywiście, że pozwoli się otoczyć szalunkami i nie wypłynie na wierzch, jak będziemy go betonować...
- Kurde, no to nic się nie da zrobić - powiedział stanowczo Jakub.
Właściwie kłamał. Miał w zanadrzu co najmniej dziesięć sposobów, ale cholernie nie chciało mu się jechać na drugi koniec kraju. Zwłaszcza że śliwki zaczęły właśnie dojrzewać, a on już dwa lata nie pędził śliwowicy...
- Jak to się nie da? - wkurzył się biznesmen. - Musi być sposób.
- Ciekawe jaki? - Semenowi też nie chciało się ruszać ze wsi.
- A zobaczcie. - Pchnął w ich stronę kartkę papieru:
Szanowny Panie! Z przyjemnością informujemy, że istnieje możliwość rozwiązania pańskiego problemu. Jeśli jest Pan zainteresowany, proszę przesłać 40 tysięcy złotych na podany numer konta.
Brygada ekologiczna „Zieloni Mściciele"
- Może to tylko tak, dla wyłudzenia forsy? - zadumał się Wędrowycz. - Może sami nie umieją...?
- Zasięgnąłem języka. Nie jestem pierwszy. Jasne, że chodzi im o haracz, ale jak ktoś zapłaci, to go odwołują...
Egzorcysta westchnął ciężko.
- Ja jestem stary, chory, zmęczony i na emeryturze -powiedział. - Sam go załatw.
- Ale jak, u licha? Kule się go nie imają, ogień mu nie szkodzi...
- Powiadasz, że odradza się w kontakcie z ziemią? -powtórzył Jakub. - Alkioneus, mówisz? To brzmi podobnie jak alkoholizm. W takim razie...
Biznesmen uruchomił spust i tysiąc litrów spirytusu technicznego popłynęło kanalikami przez pole. Sołtys, widząc takie marnotrawstwo, złapał się za głowę.
- Dobra. - Skorliński, kiedy wsiąkło, skinął na geodetów. - Wymierzcie tutaj według poprzedniego schematu.
Większość tyczek była już wetknięta na miejsca, gdy zza wzgórza wyszedł olbrzym.
- Co, cwaniaczku? - parsknął pod adresem biznesmena. - Wydawało ci się, że schowasz fabrykę za pagórkiem?
Skorliński cofnął się o krok. Gigant szedł na niego niczym rozpędzona lokomotywa. Geodeci zwiali, porzucając sprzęt.
- Jeszcze jeden krok, a zginiesz! - Inwestor odbezpieczył spluwę.
Wróg wykonał ten jeden zakazany krok. Pistolet plunął pociskami. Syn Gai padł na plecy, ale po chwili się podniósł. Biznesmen strzelił jeszcze raz. A potem znowu. Po piątym razie olbrzym zrobił się dziwnie wesoły.
- Szefuńciu, co jest grane? - zapytał. - Tak mi się lekko i przyjemnie zrobiło. I jakoś wcale nie mam już ochoty cię prać... I świat się tak zajebiście chwieje...
Читать дальше