Dowódca, mający najwięcej na sumieniu, wetknął pod język szklaną ampułkę z cyjankiem.
Kroki i głosy Rosjan oddaliły się. Odetchnęli z ulgą.
Jakub Wędrowycz kopnął pieniek. Nogi gminnego sekretarza PPR rozpaczliwie zamajtały w powietrzu. Ze zduszonego stryczkiem gardła dobiegł ostatni charkot.
- Kurde! - Jakub splunął z obrzydzeniem pod stopy powieszonego. - Jednego chwasta mniej.
- Komunistów jest po prostu za dużo - zauważył Semen. - Wszystkich nie zabijesz.
- Ale przynajmniej niektórych. - Jego przyjaciel przerzucił nowy stryczek przez belkę cegielni i ze stosu skrępowanych jak balerony pachołków nowej władzy wyciągnął kolejnego.
- Nikomu niepotrzebni tacy „towarzysze". - Wydął z pogardą wargi.
- Wyklęty powstań ludu... - zaintonował komunista, strzelając na boki przerażonym wzrokiem, ale Semen zręcznie zrobił mu tracheotomię bagnetem i śpiew umilkł.
- A tego za co? - Wędrowycz popatrzył pytająco na Józefa Paczenkę.
- Konfident z KPZU - Paczenko sprawdził na otrzymanej od dowódcy liście.
Kolejne ciało zatrzepotało na lince jak ryba złapana na wędkę i znieruchomiało.
- Zaraz nam sznura zabraknie - sarkał Semen. -Może tych pozostałych dorżnę szabelką?
- Zdrajców się wiesza.
- Ale w Biblii napisano: „Zło dobrem zwyciężaj", a żelazo jest dobre - zaoponował kozak.
- Dobry sznur też jest przecież dobry - Jakub nie zrozumiał.
- Jak nie starczy linek, to weźmiemy z odzysku - zaproponował Józef, licząc wzrokiem powieszonych już klientów. - Odczepi się tych pierwszych albo jak... Dawaj ostatnich i zwijamy się.
Po chwili wszyscy komuniści skonali na zaimprowizowanej szubienicy. Jakub wyciągnął puszkę z farbą i pędzel, a potem na ubraniu każdego wisielca wymalował wielką czarną swastykę.
- Jak ich znajdą, to na Szkopów będzie - powiedział z zadowoleniem. - Ruscy nalepili plakaty, że się po lasach Niemiaszki ukrywają, a to znaczy, że sami w to wierzą... I proszę, jakie wspaniałe potwierdzenie ich teorii...
I wszyscy trzej zarechotali wesoło.
Jürgen nakazał obejść wieś dużym łukiem. Jak dotąd przeszli może z osiem kilometrów. Na razie wszystko szło jak z płatka.
- Tu jest stara cegielnia - szepnął. - Zrobimy przy niej krótki postój. I napijemy się może wody, powinna tam być pompa.
Dobiegli cichcem do ściany. Dowódca wyjrzał zza węgła. Strzał huknął ponuro i niedawny włodarz okolicy bez słowa osunął się w błoto. Pozostali chcieli rzucić się do ucieczki, ale już było za późno. Trzej uzbrojeni w karabiny tubylcy wychynęli z mroku. Niemcy z wahaniem podnieśli ręce do góry.
- Wieszamy czy rozstrzeliwujemy? - zapytał Józef.
- Oj, co ty jesteś taki w gorącej wodzie kąpany? - obruszył się Jakub. - Toż to przecież jeszcze dzieciaki...
- Znam ja takie dzieciaki - burknął jego przyjaciel. Jeńcy chyba poczuli groźbę w jego głosie, bo zatrzęśli się jak osiki.
- A byłoby ci przyjemnie, jakby tak twojego syna partyzanci wieszali? - ofuknął go Wędrowycz.
- Coście za jedni? - Semen zapytał ich po niemiecku.
- Studenci z Monachium - wyjaśnił Hans. - Wysłali nas na front. My nie z własnej woli. Nienawidzimy Hitlera.
- Hitler kaputt! - wrzasnął Freder.
- No i sam widzisz - Jakub zwrócił się do przyjaciela. - Za co niby mamy ich zabijać?
Dziwny, cyniczny błysk w jego oku uspokoił i kozaka, i Józefa.
- No może rzeczywiście, młode toto i chce żyć... Głupio byłoby ich tak zarżnąć. Untersturmfuhrer... - tu kopnął trupa, aż się klejnoty z kieszeni posypały - to co innego, zasłużył, ale oni?
- Wpadliście tu jak śliwka w gówno - powiedział Wędrowycz do schwytanych. - Waszych odrzucili już o dobre sto kilometrów. Nie przedrzecie się. Poza tym, jakbyście nawet się do nich przemknęli, to co? Znowu was poślą pod kule Sowietów.
Semen przetłumaczył im słowa kolegi na niemiecki.
- Nie chcemy na front - jęknął Freder. - Może wydacie nas bolszewikom? Pójdziemy sobie grzecznie do niewoli. A jak się wojna skończy, wrócimy do domów.
- Ruscy wszystkich jeńców wysyłają na Sybir - wyjaśnił Semen. - A stamtąd nikt nie wraca. Tu też zostać nie możecie, ludność okoliczna Szkopów coś nie lubi. Wbiliby was na pale albo poćwiartowali piłami... -Spojrzał na Jakuba.
- Jest jedna metoda - westchnął Wędrowycz. - Ale cholernie trudna i skomplikowana. Możemy was przerzucić do domu. Do Monachium. Będziecie się tylko musieli ukrywać, żeby was znowu nie wysłali na front albo nie rozstrzelali za dezercję.
- Ale jak? - zdumiał się Klaus. - Samolotem?
- Zamienimy was w wilki - wyjaśnił Jakub. - No, konkretnie: w wilkołaki. Pod postacią zwierząt bez trudu zdołacie przemknąć się na Zachód.
- Wilkołaki? - Freder wytrzeszczył oczy. - To przecież niemożliwe...
Jakub pozwolił, by odrobina mocy błysnęła w jego źrenicach. Niemcy o nic już nie pytali.
- Wilkami będziecie tylko nocą - kontynuował wyjaśnienia. - I tylko przez kilka dni, gdy księżyc jest w pełni albo prawie w pełni. Musicie przeczekiwać gdzieś dnie, a wędrować nocami. Przez pięć, sześć dni zdołacie przebyć ze trzysta kilometrów.
- Najlepiej pod postacią zwierząt wskoczcie do pociągu jadącego na zachód - doradził
Józef. - To szybciej będziecie w Rzeszy. To jak, chcecie? - Nie zdejmował ani na chwilę palca ze spustu.
- Zgadzamy się - podjął decyzję Hans. - Czy taka przemiana jest trudna?
- Trochę nieprzyjemna i trochę boli - powiedział Wędrowycz. - Ale da się wytrzymać. Chodźcie z nami.
Dochodziła północ, gdy dotarli na Stary Majdan. Na szczęście nikt z sąsiadów ich nie widział. Z lodowni Jakub wydobył nogę sarny. Obdarł ją ze skóry i poszatkował drobno. Trzej hitlerowcy czekali w pokoju. Siedzieli na ławie, obserwując go z ponurymi minami. Może nie do końca uwierzyli, ale i tak nie mieli innego wyjścia. Józef stał oparty o framugę drzwi, sten wiszący na konopnym sznurze połyskiwał groźnie.
„Pal diabli - pomyślał Hans - nawet jak nas zaraz zastrzelą, to posiedzimy chociaż w cieple i coś przekąsimy..."
Wędrowycz nalał bimbru do musztardówek i gestem zaprosił byłych okupantów do stołu. Niemcy jedli surowiznę z obrzydzeniem, ale samogon ułatwił przełknięcie. Nim skończyli, wzeszedł księżyc. Wyszli do sadu. Jakub wyjął z cholewy buta bagnet.
- To, niestety, konieczne - wyjaśnił, choć i tak nic nie zrozumieli.
Każdemu z nich przeciął ubranie pod lewą pachą, a potem naciął głęboko skórę. Nie poczuli bólu.
- Przemiana już się prawie dokonała - oznajmił Semen.
Niemcy popatrzyli po sobie zaskoczeni. Z głębokich ran nie pociekła nawet kropla krwi.
- Teraz musicie chwilę poczekać - mruknął Wędrowycz, chowając nóż. - I pamiętajcie, wracajcie prosto do domu. - Popatrzył im w oczy przenikliwym, hipnotyzującym wzrokiem. - Do Monachium, nie zatrzymujcie się po drodze...
Pierwszego dopadło Klausa. Zadygotał, coś trzasnęło, a potem chłopaka przez dziurę pod pachą przewróciło na nice. Jęknął tylko głucho i już był wilkiem. Teraz dopiero uwierzyli do końca.
- Z powrotem też będzie tak samo, tylko w drugą stronę? - zaciekawił się Freder.
- Dokładnie, tylko ubrania będziecie mieć straszliwie wymięte, bo w środku wilka jest ciasno. - Niemiec nie mógł ocenić, czy Semen kpi sobie, czy tylko informuje.
Po chwili w Jakubowym ogrodzie siedziały dwa wielkie basiory i jeden mniejszy wilczek - roczniak.
- Do Monachium w tamtą stronę - Józef wskazał im drogę. - Powodzenia, chłopaki.
Zwierzęta zawyły do księżyca i pobiegły. Trzej partyzanci wrócili do chałupy. Jakub rozdał amulety.
Читать дальше