- Garnizon, ktoś atakuje garnizon w Sielcu - jęknął chłopak. - Trzeba zawrócić i uciekać na Krasnystaw!
Jürgen posłuchał. Chciał zahamować i zawrócić. W tej chwili silnik zakaszlał i zgasł. Untersturmfuhrer nerwowo przekręcił kluczyk w stacyjce. Bez większego efektu. Wyskoczył z wozu, by podnieść maskę, i wtedy zrozumiał. Któraś z kul przebiła bak. Przez cały czas tracili bezcenne paliwo. Daleko na drodze rozległ się warkot silników. Spory oddział motocyklistów wypadł z lasu i gnał w stronę Wojsławic.
- Zabierzemy się z żołnierzami - zadecydował Jürgen.
- A jak nie zechcą nas wziąć? - Klaus znowu pociągał nosem.
- Zechcą. - Z zawiniątka Jürgen wyłowił złotą dwudziestodolarówkę. - Zapłacimy...
Motory zbliżały się i dowódca spostrzegł naraz swoją pomyłkę. Szosą mknęły potężne amerykańskie motocykle. Sowieci! Obaj bez słowa rzucili się do ucieczki przez bramę na gęsto zadrzewiony cmentarz. Któryś z sołdatów wypruł za nimi serię z pepeszy, ale widać bardzo się spieszyli, bo pognali dalej.
Od strony Wojsławic doleciał chrzęst gąsienic i równomierny huk jadących czołgów.
- Co dalej? - zapytał chłopak bezradnie.
- Do lasu! - Untersturmfuhrer zmierzył wzrokiem rozległą przestrzeń pól dzielącą ich od zbawczej gęstwiny. - Tam przeczekamy.
Jakub Wędrowycz ze złości rozstrzelał kanapę. Z pościeli uniosło się pierze.
- Ktoś go chyba musiał ostrzec - powiedział Semen. - Zwiał swoim wozem dopiero co. Może jeszcze wpadnie w nasze ręce - spróbował pocieszyć kolegów.
- Sowieci zajęli Sielec, uderzenia poszły na Chełm i Zamość - rzucił Wypruwacz, wchodząc do pokoju. - Schodzimy do głębokiej konspiracji, zobaczymy, co nowa władza knuje.
- Pewnie to samo co w 1918 - mruknął Semen - ale i my pamiętamy, co w takim przypadku robić. - Złapał rzemień i leciutko wysunął szaszkę z pochwy.
- Na razie nic tu po nas - rzucił dowódca. - Wracajcie do domów i czekajcie na sygnał. Jakub, ty, zdaje się, umiesz pędzić bimber?
- No ba...
- Wyprodukuj tak ze sto litrów. Poczęstujemy Ruskich, jak będą za bardzo rozrabiali.
- Ma być taki, żeby od razu poszli do piachu, czy wystarczy, że po trzech dniach wykitują? - Jakub wolał się dopytać.
- Zrób taki i taki. Będziemy używali w zależności od okoliczności. W kuchni na parterze są taczki i beczka melasy, weź, będzie na zacier. Semen, pomożesz mu?
- Jasne.
Niebawem przyjaciele, pchając poskrzypujący wehikuł, wlekli się polnymi drogami na Stary Majdan. Dniało. Z zachodu, nad Bończą, dobiegały pojedyncze wystrzały. Widać Rosjanie natrafili wreszcie na bardziej zdecydowany opór. Po niebie przeleciał klucz kukuruźników. Beczka była ciężka, przystanęli odpocząć.
- Ech, zdaje się, że to koniec wojenki - westchnął Wędrowycz. - Akurat jak zaczęło się fajnie robić...
- Może i nie koniec, teraz będziemy likwidować komunistów - pocieszył go Semen.
- To ilu Szkopów tej nocy załatwiłem? - Jakub zaczął liczyć na palcach.
Zdjął karabin i ozdobił kolbę czterema nacięciami.
- No, nieźle - podziwiał kolekcję karbów. - Jeszcze ze trzydzieści milionów sukinsynów zostało, ale zawszeć to kilkudziesięciu mniej...
Gdzieś z daleka rozległo się ponure wycie wilka.
- Namnożyło się draństwa przez tę wojnę. - Semen pokiwał głową. - Przez lata watah nie wytłuczemy... O, karwia...
Za zakrętem drogi na świeżo zagryzionej sarnie żerowało kilka wilczych bestii. Wędrowycz poderwał karabin do ramienia i strzelił, nie celując. Jeden zwierzak wywinął koziołka, reszta rozpierzchła się po krzakach.
Jakub pochylił się nad sarną.
- Jedna noga nawet nieposzarpana jeszcze. - Dobywszy bagnetu, zręcznie zaczął oddzielać ją od tuszy.
- Tylko dobrze upiecz - mruknął jego towarzysz. -Bo sam wiesz, co może się stać, jak zjesz kawałek surowizny ze sztuki zagryzionej przez wilki...
- Wiem. Bez obaw, zapekluję i upiekę, to niebezpieczeństwa nie będzie... - Jakub rzucił kilka solidnych ochłapów na taczki i ruszyli dalej.
Hans ostrożnie wystawił głowę z parowu. Gdzieś z zachodu wiatr przyniósł huk dział. Front się cofał. Niemiec cichcem przemknął na skraj lasu. Na polach koło Wojsławic rozłożyli się obozem Ruscy. Nawet stąd widział ich ciężarówki i brezentowe namioty szpitala polowego. Kilku żołnierzy, uzbrojonych w karabiny, maszerowało w stronę lasu. Pewnie dowódca wysłał ich na patrol, a może tylko po chrust? Obok nich biegły dwa kudłate syberyjskie psy. Hitlerowiec zadrżał i czym prędzej umknął między drzewa. Z kieszeni wyjął fiolkę nafty i kawałkiem chustki rozsmarował ją po podeszwach. Teraz dopiero odetchnął z ulgą. Po śladach go nie wytropią, ważne, żeby ukryć się przed wiatrem, zanim zwierzęta pochwycą jego woń. Kluczył po leśnych dróżkach, co jakiś czas kryjąc się w krzakach i przeczekując. Wreszcie dotarł do znajomego młodnika. Wczołgał się pod szerokie gałęzie świerków, uświnił spodnie na kolanach, ale po chwili był już na polance. Pociągnął nosem, zapach dymu był prawie niewyczuwalny. Otworzył klapę, zamaskowaną starym pniakiem, i po drabince zszedł w głąb bunkra.
- Jak wygląda sytuacja? - Jürgen siedział przy stole, studiując przy świeczce resztki przedwojennej polskiej mapy.
Hans stanął na baczność.
- Melduję, że Ruscy rozłożyli się obozem na polach. Przejść się nie da, mają psy. Zbudowali szpital polowy, zostaną tu pewnie dłużej.
- Zum Teufell - zaklął untersturmfiihrer.
A potem wrócił do studiowania mapy. Przed dwoma laty odkrył ten bunkier i własnoręcznie zastrzelił ośmiu ukrywających się w nim Żydów. Całe szczęście, że nie nakazał wtedy zniszczenia podziemnej kryjówki. Dzięki temu on, Klaus i dwaj rekruci z jakichś rozbitych oddziałów mieli się gdzie schronić. Siedzieli tu od tygodnia, czekając na dogodną chwilę, by ruszyć w ślad za swoimi.
- Z drugiej strony lasu prawie nadziałem się na partyzantów - uzupełnił leżący na pryczy Freder. - A od zachodu polskie wojsko wycina sosny, widać drewno do czegoś potrzebne.
Masa ich tam pracuje. Widziałem też trochę naszych w kajdanach, Polaczki zagonili jeńców do roboty.
- Jesteśmy otoczeni - dowódca ważył każde słowo. -Słychać artylerię, a nocą jeszcze czasem błyska nad horyzontem. To oznacza, że front nie jest daleko. Trzydzieści, może pięćdziesiąt kilometrów.
Klaus, obierający kradzione z kopców kartofle, chlipnął w kącie. Od czterech dni bez przerwy beczał.
- Cichaj, duży chłopak, a mazgai się jak baba - ofuknął go stary. - Póki co jeszcze żyjemy, a nasza armia nie da się pokonać hordom podludzi. To tylko taktyczny manewr, pozorowana ucieczka...
„Niezła taktyka, wiać znad Wołgi aż pod Zamość, na tereny, które po wsze czasy miały należeć do Rzeszy" - pomyślał Hans.
- Spróbujemy dziś nocą. - Jürgen zaznaczył na mapie kreskę. - Ruszymy o dziesiątej, jak się dobrze ściemni, pójdziemy brzegiem lasu w stronę Majdanu Ostrowskiego - przesylabizował z trudem polską nazwę. - Potem przeskoczymy lasami pod Krupę. Front przebiega gdzieś za Krasnymstawem. Dzień przeczekamy w lesie i kolejnej nocy może dojdziemy do naszych.
- Może - westchnął Freder. - A może nie? Strasznie gęsto tu od wojska.
- To normalne na bezpośrednim zapleczu frontu - słowa dowódcy padały ciężko, jak odlane z żelaza. - Gdyby było nas więcej, moglibyśmy podjąć działania dywersyjno-zaczepne...
Naraz umilkł i zdmuchnął świecę. W ciemności usłyszeli trzask chrustu łamanego ciężkimi buciorami czerwonoarmistów. Przez otwory wentylacyjne dobiegały ich głosy. Żaden z ukrywających się nie znał rosyjskiego, ale wyczuwali zawoalowaną groźbę zawartą w słowach job twoju mać. Gdzieś blisko zaszczekał pies. Freder zacisnął dłoń na granacie.
Читать дальше