- Prawdziwi rewolucjoniści wszystkim powinni się dzielić - zaprotestował Włodzimierz Iljicz. - Własność prywatna kobiet to burżuazyjny przesąd.
- Patrząc dialektycznie - młody skrzywił się wrednie - jestem zdecydowanym zwolennikiem wspólnej własności. Proponuję zatem podzielenie waszych pieniędzy na nas czworo.
- Cwana bestia - cmoknął z uznaniem Lenin. Wyjął portfel i odliczył dwie setki. - Jeśli chodzi o dialektykę, jesteś moim najzdolniejszym uczniem - pochwalił.
Dzierżyński posmutniał. Pamiętał, że kiedyś to jego Lenin nazwał najzdolniejszym. Zaraz jednak przypomniał sobie innych „najzdolniejszych" oraz to, jak skończyli, i uśmiechnął się pod wąsem. Wyjaśniwszy punkty zapalne, w nieco już lepszych humorach usiedli sobie po obiedzie do pogawędki.
- Diabli nadali - mruknął Feliks, przeglądając rocznik statystyczny. - Co to za kraj idiotyczny...
- Co ci się nie podoba? - zaniepokoił się Arek.
- No tylko popatrz. Z poziomu życia niezadowolone dziewięćdziesiąt procent populacji, co trzeci żyje poniżej poziomu nędzy, a jednocześnie prawie każda rodzina ma samochód, połowa jeździ na wczasy za granicę... Lodówek i pralek mają więcej niż kiedykolwiek, magnetowidów i odtwarzaczy DVD na głowę najwięcej w Europie, w telefonii komórkowej też przodują...
- Furda! - Włodzimierz Iljicz machnął ręką. - Niech sobie będą bogaci, ważne, że są niezadowoleni. Nie znasz przysłowia, że apetyt rośnie w miarę jedzenia?
- Ale mamy za małą bazę społeczną. - Jego przyjaciel wrócił do studiowania księgi. -
Przecież zawsze opieraliśmy się na lumpach. A tu mało ich. Najbardziej zdegenerowała się ludność w byłych PGR-ach, ale ona z kolei mieszka za daleko od miast.
- Rewolucji na wsi nie zrobimy - westchnął Arek. -Przewieźć ich jakoś do miasta?
- A skąd forsa na bilety?
- Zdobyć transport i...
- Dobra, przyjmijmy, że przyjechali. I co dalej? - prychnął Dzierżyński. - Muszą przybywać niedużymi grupami, żeby sprawa się przed czasem nie wydała. Należałoby ich gdzieś zakwaterować, karmić, zanim zdobędziemy arsenały i magazyny, trzeba kilkaset karabinów na początek.
- A po co karmić? Niech idą do supermarketów. Wezmą żywność siłą – zaproponował anarchista.
- Ty chyba nigdy nie byłeś w środku - parsknął wódz. - Strażnicy wielcy jak dęby, kamery, alarmy. Tylko zaczną zamieszki, przyjedzie więcej ochrony i po sprawie. W dodatku broń...
Tu nawet myśliwskiej nie można kupić bez pozwolenia.
- Gdzie myśmy trafili? - westchnął gorzko Feliks i popadł w zadumę. - Rezygnujemy? -
Spojrzał pytająco. - Archeologów zneutralizujemy i możemy wracać. Będzie nudno, ale przynajmniej spokojnie.
- Musielibyśmy znaleźć fachowca od mumifikacji...
- No co wy? - zdumiał się Arek. - Wiecie, ile możemy we trzech zarobić? Chrzańmy tę całą rewolucję i zajmijmy się gromadzeniem forsy.
- Brzmi to reakcyjnie, ale z dialektycznego punktu widzenia coś w tym jest - odparł Lenin.
- My dwaj wracamy na tamten świat. Nic tu po nas. Lusterko do łączności z Setem zostawimy. Zgromadź kapitał, jak stworzysz bazę ekonomiczną i społeczną, wrócimy ci pomóc.
- Kapitał? Niby jak?
- Załóż nową religię, ogłoś się jej arcykapłanem i kasuj datki od wiernych - podsunął
Lenin. - Set ci pomoże, dostaniesz trochę mocy, zrobisz parę publicznych cudów i dalej samo się potoczy.
- Potrzebowalibyśmy jednak kilku rzeczy... - Krwawy Feliks zamyślił się. - A przede wszystkim odpowiedniego schronu, w którym nasze mumie...
- Mumie - wszedł mu w słowo wódz. - Sami się nie zmumifikujemy.
- Chodzi wam o to, żeby zwłoki nie zgniły? - upewnił się młody. - A może wystarczy wam zanurzenie w formalinie?
- Chyba tak - powiedział Lenin. - Tylko, żeby na tamtym świecie gołym zadem nie świecić, trzeba nam jeszcze trochę darów grobowych. W takim razie masz lusterko w prezencie, a w zamian wymyśl, jak zdobyć na to forsę. Ty, Fiedia, też rusz głową. – Spojrzał surowo na Dzierżyńskiego.
- A co tu myśleć. - Rewolucjonista wzruszył ramionami. - Zrobię tradycyjnie.
- To znaczy jak? - zaciekawił się ich młody przyjaciel.
- Ukradnę kasę z płonącego burdelu... Ale najpierw obowiązki. Jeszcześmy nie zastopowali archeologów. A czas ucieka...
Doktor Ahmed popatrzył na nieprzytomnych starców, nie kryjąc niechęci.
- No, bez przesady - powiedział. - Do niczego ten materiał. Narządy do przeszczepów powinny być nieco bardziej świeże.
- Toż oni jeszcze żyją - zdziwił się Selim. - Jak szybko wytniesz i szybko wszyjesz klientowi, to...
- Miałem na myśli ich wiek - burknął konował. - Ci dwaj mają ze sto lat.
- No to co? - nie zrozumiał przemytnik.
- Nerki mają tyle lat, ile człowiek, z którego się je wycina - uściślił. - Ile taka wytrzyma?
Dwa, trzy sezony, nie więcej.
- No to co? Klient zapłaci i nawet jeszcze lepiej będzie, bo za dwa lata musi się zgłosić po kolejne...
Lekarz popatrzył na niego zaskoczony.
- Ty to masz łeb - powiedział z uznaniem. - Dobra, trzeba ich rozebrać i przygotować do operacji.
Pochylił się nad nieprzytomnym Jakubem i ściągnął mu lewego gumofilca. Bagnet brzęknął o podłogę, a z żółtobrązowej onucy zionęło ze straszliwą siłą. Lekarz i przemytnik bez słowa osunęli się na ziemię. Fala odoru owionęła szafkę, ukryte w niej lancety pokryły się korozją, szyba w oknie rozsypała się z brzękiem i trująca żółta chmura wypłynęła z wolna na zewnątrz. Jakub i Semen ocknęli się jakieś piętnaście minut później.
- Gdzie my, u diabła, jesteśmy? - Wędrowycz uniósł głowę i rozejrzał się wokoło. - Szpital jakiś czy co?
- Buta załóż, bo capi niemiłosiernie - zażądał Semen.
- No, trochę zalatuje. Ale to nie moja wina. Nie było okazji przewietrzyć od początku wyprawy. A że zimno, to się sypia w gumofilcach dla bezpieczeństwa. W moim wieku byle katar może zabić.
Egzorcysta zeskoczył z noszy i posłusznie naciągnął obuwie. Upiorna woń odrobinę zelżała.
- Jacyś dwaj tu leżą - zauważył. - O, ten to ma mordę jak nasz znajomy z łódki.
- Chyba ten sam. A ten to lekarz jakiś czy ki diabeł? - Kozak trącił stopą ciało odziane w biały fartuch. - Tylko skąd, u licha, się tu wzięliśmy? Film mi się urwał po raz pierwszy w życiu?!
Egzorcysta wyjrzał oknem.
- Chyba dojechaliśmy - zauważył. - Zamiast morza tu jest piasek. Znaczy pustynia...
- No, to by się zgadzało - pokiwał głową Semen. - Na mapie też się pustynie na żółto maluje.
Pochylił się nad konowałem i zbadał mu puls.
- Jeszcze żyje - stwierdził. - Ma krwawe wybroczyny z nosa, sądzę, że to podduszenie.
- Ten też. - Jakub obszukał kieszenie drugiego. - Ciekawe, co tu się stało. Może jakiś gaz wyciekł z instalacji i ich oszołomił? A my leżeliśmy niżej i nas nie ogarnął.
- To możliwe - zgodził się jego przyjaciel. - Tylko czemu, do cholery, jesteśmy w tej przychodni?
- Czekaj, pamiętasz, co było? Wypiliśmy z tymi na łódce i... - Zmarszczył brwi.
- Cholera, to pewnie było tak - zastanawiał się kozak - wypiliśmy ciut za dużo, a nie jesteśmy przyzwyczajeni do daktylowego, to nam zaszkodziło. Ci się przestraszyli, że kipniemy, więc nas odwieźli do szpitala.
- O kurde! To przecież mój portfel! - Jakub, przeszukujący w tym czasie kieszenie nieprzytomnych, wyciągnął pugilares.
- Zaiwanił ci znaczy? - oburzył się Semen. - No ładnie. Hm, wiesz, co myślę?
- No?
- To łódzkie pogotowie. Wykończyć nas chcieli.
Читать дальше