W odpowiedzi załoga sterowca oddała w ich stronę serię z broni maszynowej w postaci dwu sprzężonych karabinów. Samolot nie został trafiony, zmienił jednak pozycję, aby znaleźć się poza zasięgiem skutecznego ognia. Ponieważ oba obiekty kontynuowały lot w stronę granicy, zarządziłem odpalenie flar ostrzegawczych i podjęcie przygotowań do strącenia samolotu przy użyciu rakiet ziemia-powietrze (wykaz obiektów, które należy zestrzelić w razie próby przekraczania, nie obejmował sterowców). Załoga samolotu, widząc flary, wykonała korektę kursu i zawróciła w głąb kraju, sterowiec przeszedł na drugą stronę granicy, stając się tym samym problemem służb macedońskich.
- Ale nas, obezjajcy, podziurawili - jęknął Jakub, patrząc na otwory, które w powłoce spowodował ostrzał śrutem.
- Klajstruj - polecił Semen Piotrusiowi. - Straciliśmy prawie jedną czwartą wodoru. I ciągle ucieka. Muszę zmniejszyć pułap...
Chłopak wdrapał się na czaszę i następną godzinę spędził, zaklejając dziury. Niewiele to pomogło. Sterowiec nieubłaganie opadał ku ziemi. Przeskoczyli jeszcze kolejną granicę, tym razem niezauważeni. Na horyzoncie pojawiła się ciemniejsza kreska - brzeg morza.
- Nic z tego - stwierdził Jakub. - Trzeba będzie lądować.
- Ale tu nie ma bazy...
- Na ziemi lądować - wyjaśnił egzorcysta. - Najlepiej w jakiejś przyjaznej wsi. Kupimy benzynę i uzupełnimy brakujący gaz.
- Niby jak?
- Najlepiej, jak w Wojsławicach. Potrzebna nam tylko latarnia stojąca blisko rzeki - zakpił.
Piotruś zlazł do gondoli.
- Syzyfowa robota - powiedział. - Jest tam kupa maluśkich dziurek, w dodatku materiał zetlał trochę przez te wszystkie lata i strasznie się siepie przy krawędziach otworów...
- Wioska - Jakub wskazał ręką. - Wygląda przyjaźnie.
- Obyś się nie mylił, bo jak wylądujemy, nie ma już szans poderwać się do góry. Jesteśmy w Albanii. Musimy bardzo uważać... Szczególnie ty. - Popatrzył surowo na Jakuba.
- A co?
- Coś ci ostatnio zabijanie weszło za bardzo w nawyk - warknął kozak. - Niby okoliczności były po temu...
- To wszystko obrona własna - zaprotestował z godnością egzorcysta.
~ Wiem. Tylko że tu, gdzie lądujemy, mają jeden paskudny zwyczaj - mruknął. - Mianowicie jak ktoś kogoś zabije, to się mszczą...
- Naturalny, zdrowy odruch. A u nas w Wojsławicach to niby inaczej?
- Trochę inaczej. Tu mszczą się nie tylko na sprawcy, ale i na członkach jego rodu. A potrafią tak przez całe wieki, kilkanaście pokoleń mija, a wojna trwa i trwa...
- Honorowi. - Jakub z uznaniem pokiwał głową. - I historyczne podejście mają. My z Bardakami dopiero od trzech pokoleń wojujemy, niby też tradycja rodzinna, ale nie tak wspaniała. - Posmutniał.
- Tak czy inaczej, trzeba cholernie uważać, żeby nikogo nie zabić - pouczył go kozak.
- No to uważajmy.
- Przygotowuję się do lądowania - powiedział Piotruś. - Na przykład na tamtym pagórku między wioską a zatoką?
- Siadaj - rozkazał Semen.
Chłopak przesunął dźwignię i gondola uderzyła o ziemię.
- Dziwnie - mruknął. - Coś jakby miękko. Krzaki zgniotłem czy ki diabeł? I krzywo trochę stoimy.
- Rzucaj kotwice, przypalikujemy je solidnie i dopiero zobaczymy, co jest grane - zadecydował Semen.
Wyskoczyli z gondoli, by wbić solidniej zaczepy w jałową glebę. I wtedy zobaczyli.
- O kurde! - jęknął Piotruś. - No to mamy na dzień dobry totalnie przerąbane...
Spod kosza wystawały nogi w spodniach od dresu w kamaszkach. Stopy kilka razy kopnęły w ziemię i znieruchomiały. Od strony wsi biegła ogromna gromada miejscowych. Najwyraźniej przymusowe lądowanie zeppelina wzbudziło ich zainteresowanie.
- Startujemy? - zaproponował Jakub.
- Nie mamy już ani wodoru, ani paliwa - odparł kozak. - Choć może się uda...?
Wskoczyli do gondoli i zapuścili silnik. Bezskutecznie. Sterowiec uniósł się na dwa metry w powietrze i zaraz opadł z powrotem tuż obok rozgniecionego na miazgę mężczyzny.
- Żywcem nas nie wezmą! - Egzorcysta sięgnął do spustu karabinów maszynowych.
- Ale nie mamy już amunicji - bąknął jego prawnuk.
Tubylcy nadbiegli i zatrzymali się nad wprasowanymi w glebę zwłokami. A potem skoczyli ku przybyszom, wyciągnęli ich z gondoli i wśród niemilknących okrzyków radości oraz wystrzałów na wiwat ponieśli do wioski.
- Zdaje się, że mamy więcej szczęścia niż rozumu - mruknął Jakub. - Tylko czego tak zęby suszą?
- Może dawno nie robili uroczystej zbiorowej egzekucji, a teraz jest dobra okazja - westchnął Semen.
We wsi błyskawicznie wyniesiono z domów kilkanaście stołów i zaczęła się balanga.
Jeden z miejscowych trochę dukał po angielsku, Piotruś rozmawiał z nim dłuższą chwilę.
- Z tego, co zrozumiałem, wynika, żeśmy zabili kolesia, którego przodków zamordował ktoś z tej wsi pięć" set lat temu - wyjaśnił. - Od tamtej pory jego ród co jakiś czas na nich polował. I oczywiście z wzajemnością,- A ten akurat, co nam wpadł pod gondolę, był szczególnie na nich cięty. I miał karabin snajperski.
- Czyli nie dość, że zakłóciliśmy delikatną równowagę sił i wtrąciliśmy się w cudze sprawy rodzinne, to jeszcze narażamy się na wielopokoleniową zemstę jakichś albańskich świrów... - zafrasował się Semen.
- Dlatego powiedziałem, że jesteśmy Niemcami. - Piotruś się uśmiechnął. - Jakby co, na nich będzie.
- Brawo, moja szkoła - pochwalił go pradziadek i aż pokraśniał z dumy, że tak wiele ideałów swej partyzanckiej młodości zdołał potomkowi wpoić.
- Ustal, czy mają wodór i paliwo lotnicze - polecił Semen. - Przydałby się też impregnowany jedwab...
- Już pytałem. Nie dadzą rady zrobić wodoru, mają w wiosce tylko jeden agregat prądotwórczy, włączają go raz dziennie na dwie godziny, bo w całym kraju brakuje paliwa i benzyna jest strasznie droga. Lotniczej nie widzieli od lat. O jedwab nawet nie pytałem, widać, że tu nędza...
Wreszcie impreza się skończyła. Podróżnicy podziękowali wylewnie za poczęstunek i odprowadzeni przez niewielką delegację wrócili do sterowca.
- Dupa blada - stwierdził Semen, oglądając w świetle latarki wnętrze balonu nośnego. - Nawet gdybyśmy zdobyli wodór, pokrycie i paliwo, już nie polecimy.
Metalowe wręgi pogięły się, tu i ówdzie konstrukcja w ogóle przestała istnieć. Zapach gazu dławił, odbierał oddech.
- Może to się da wyklepać, pospawać... - zasugerował Jakub.
- Metal nabiera masy. - Stary kozak pokręcił głową.
- Co to znaczy? - wytrzeszczył oczy chłopiec.
- Na skutek uszkodzeń struktury przestaje być lżejszy od powietrza. No i, niestety, materiał
jest w fatalnym stanie, już w tej chwili mamy dziur jak w szwajcarskim serze... A łaty nie bardzo jest do czego przyszyć. Wszystko zetlało. Drze się przy każdym mocniejszym pociągnięciu. Trza by wymienić wszystko, kilka tysięcy metrów bieżących jedwabiu spadochronowego. Z tydzień na zszycie, a i to pod warunkiem, że pomogą nam wszystkie kobiety z wioski. Do tego oczywiście trzeba by to zaimpregnować i naciągnąć.
- To znaczy, że koniec podróży? - zdenerwował się egzorcysta. - Co robimy?
- Koniec sterowca, ale nasza misja trwa. Gondola i silniki są w zasadzie sprawne, sprzedamy je Albańczykom, a oni w zamian przerzucą nas na drugą stronę Adriatyku, do Włoch.
- Co z bronią?
- Została jedna bomba, karabiny bezużyteczne, nie ma już amunicji i nie da się też jej dokupić, bo od osiemdziesięciu lat się takiej nie produkuje.
- Rób, jak uważasz - westchnął egzorcysta.
Читать дальше