- Czy powiedzie nam się nasza misja? Przetasowała karty i rozłożyła je.
- I tak, i nie - mruknęła. - W pewnym sensie zrealizujecie swoje plany, ale jednocześnie nie wszystko pójdzie po waszej myśli.
- A, tu jesteś! - odezwał się za plecami Piotrusia Jakub. - Jak chciałeś, żeby ci powróżyć, to trza się było do mnie zgłosić. - Błysnął zębami. - A zresztą, skoro już tu jesteśmy, to i ja skorzystam z okazji.
Usiadł przed staruchą i podał jej dłoń. Rzuciła tylko okiem w gmatwaninę linii i blizn, które ją zdobiły i odruchowo przeżegnała się po trzykroć.
- Jedynym niebezpieczeństwem, jakie ci grozi, jest marskość wątroby - sapnęła. - Co do reszty, sam chyba wiesz, że czeka cię jeszcze długie, ciekawe i pełne przygód życie, a spędzisz je głównie w stanie głębokiego zamroczenia...
- Uf, a już się bałem, że impotencja się zbliża. Pora lecieć - zwrócił się do prawnuka. - Uszkodzenie naprawione.
- Szkoda, że tak szybko - westchnął Piotruś.
Ruszył za Wędrowyczem w stronę zeppelina. Zebrane wokół namiotu Cyganeczki odprowadziły go powłóczystymi spojrzeniami. Semen też już był na miejscu.
- I jak tam twój portfel? - zakpił egzorcysta.
- O dziwo, ciągle go mam - stwierdził kozak. - To widać taki wyjątek, który potwierdza regułę.
- I nawet nas tu nie zarżnęli. A co to za pakunek?
- A, to skórę z wilka kupiłem - pochwalił się Semen. - Ładna cholernie, a przy tym nie była droga. Startujemy?
- Jasne.
Zawór działał jak złoto. Po chwili byli już wysoko. Cygańskie obozowisko malało, aż wreszcie znikło za horyzontem. Semen rozłożył skórę na pryczy. Faktycznie prezentowała się rewelacyjnie. Słońce zaszło powoli.
Jakub polał do szklanek kupionego w obozie cygańskiego bimbru, zagryźli szaszłykami. Na niebo powolutku wypełzł okrągły, pyzaty księżyc.
- Pełnia dziś - zagaił egzorcysta. - Dobrze, że jesteśmy kilometr nad ziemią, bo w tych bałkańskich krajach masa jest rozmaitej gadziny, co tylko czeka na takie noce... A i okna może warto zamknąć, bo jeszcze coś znowu wleci.
- Ale futerko piękne. - Kozak gładził nabytek. - Nieczęsto dziś takie można zdobyć. Ile to już lat wilka w wojsławickich lasach nie widziałem? Będzie ze trzydzieści...
- Wilki są pod ochroną, nie powinieneś tego kupować - wtrącił Piotruś.
- Ty nie bądź taki ekolog - parsknął Jakub. - Wilki są po to, żeby je widłami zaciukać, i tyle.
- Ale mało ich zostało.
- Wampirów mniej, a jakoś ręka ci nie drgnęła.
- Typowa podwójna moralność - zdiagnozował kozak surowo. - Szkodniki się tępi i tyle.
- Ale wilki są potrzebne w ekosystemie! A przez takich jak wy niedługo w ogóle wyginą...
– tłumaczył chłopiec.
- To i dobrze, bezpieczniej będzie po lasach drewno nocami kraść i krowy na lewo wypasać. A i sarenek do skłusowania dla nas więcej zostanie – zarechotał Jakub.
W tym momencie blady promień księżycowego światła liznął posłanie. Coś trzasnęło. Sierść wylazła momentalnie z futra i teraz fruwała w postaci kłaków po wnętrzu gondoli.
- O kurde - sapnął kozak widząc rozciągniętą na pryczy skórę, zdartą ewidentnie z człowieka. - Co to jest, do diabła?!
- Ale cię w jajo zrobili - chichotał jego przyjaciel. -Futro z wilkołaka ci wcisnęli.
- Co?!
- Nie łam się, rano znowu będzie wilcze!
- Do diabła! - Semen otworzył okno i wywalił nabytek. - A mówiłem, żeby tej zakichanej nacji nie ufać. Toście się od razu z nimi pobratali, a ja durny też uwierzyłem, że są w porządku. Ocyganili mnie jak trzeba, dranie! Całe szczęście, że przynajmniej zapłaciłem im fałszywą dziesięciorublówką...
Piotruś i jego pradziadek ryknęli serdecznym śmiechem.
Jakubowy prawnuk obudził się lekko zmarznięty, na tej wysokości nawet pod grubym polarowym kocem było zimno. Semen w skórzanej lotniczej kurtce stał za sterem.
- Gdzie jesteśmy? - wymamrotał chłopiec.
- Nad Bułgarią. Przeskoczymy za tamtą górkę, tam jest baza sterowców, zatankujemy paliwo i uzupełnimy wodór, bo jednak coraz więcej ucieka.
- Baza sterowców?!
- Co więcej, niemiecka... Odczep oznaczenia i zastąp nowymi. - Wskazał Piotrusiowi skrzynkę.
Chłopak otworzył i na widok spoczywających w pudle przedmiotów szczęka opadła mu lekko. W ciągu następnych dwudziestu minut w miejsce carskiego orła pojawił się pruski. Semen założył błękitny niemiecki mundur i przyozdobił głowę pikielhaubą.
- Sądzisz, że ta baza ciągle istnieje? - powątpiewał Piotruś. - Minęło sporo czasu.
- Na mojej mapie figuruje jako obiekt militarny w stanie wieczystej gotowości. Ktoś z obsługi powinien czekać. Stań za sterem.
Zaraz też obudził się Jakub. Semen wyjął sekstans, przeprowadził obliczenia, potem pochylił się nad mapą.
- Dwa obroty w lewo - polecił kozak. - Dodaj trochę gazu.
- Paliwa została już tylko rezerwa - zaraportował chłopiec, patrząc na mechaniczny wskaźnik. - Z olejen też kiepsko, lewy silnik coś się grzeje.
- Spokojnie, to nie więcej niż kilka kilometrów. Nawet siłą rozpędu dociągniemy...
Niebawem ich oczom ukazała się niewielka, leżąca w dolinie wioska. W jej środku sterczała ku niebu zrujnowana kamienna wieża. Na stoku wzgórza widniały fundamenty kilkunastu hangarów.
- Trochę to zapuszczone - stwierdził Jakub. - Chyba dawno nikt nie wpadł tu na inspekcję.
- To maskowanie. - Semen pogardliwie wydął wargi.
Zręcznie przybił gondolą do zdezelowanego pomostu. Piotruś wyskoczył i założył cumy na kamienne pachołki. W dole pod wieżą zebrała się już chyba cała wieś.
- Zostań tu na straży - polecił kozak. - Ja z Jakubem pójdziemy pogadać. Zbiorniki mamy nieduże, więc pilnuj wskaźnika, żeby nie przelali, jak zaczną pompować benzynę. Przy napełnianiu balonetów wodorem ci pomogę- - I ruszyli po wyszczerbionych, krętych schodkach na dół.
- Nie podoba mi się to - mruknął Jakub. - Powinni wysłać od razu techników na górę, rozwijać węże, puścić w ruch wytwornicę wodoru... A oni stoją jak kołki.
- Osiemdziesiąt lat minęło - uspokoił go przyjaciel. - Nic dziwnego, że rutyny brak.
Zdążyli to i owo zapomnieć. Z pewnością od bardzo dawna nie widzieli sterowca...
- Chyba raczej nigdy w życiu - Jakub bywał czasem nieco sarkastyczny.
- Spokojnie, zaraz im wszystko przypomnimy... Semen wyszedł na podest przed wieżą.
- Kto tu dowodzi?! - krzyknął po niemiecku, biorąc się pod boki. - Baczność!
Odpowiedziało mu zdumione spojrzenie kilkudziesięciu par brązowych bułgarskich oczu. Miejscowi wieśniacy, ubrani w lniane koszule lub koszulki polo, palili papierosy w fifkach i wymieniali między sobą uwagi w tubylczym narzeczu.
- Jestem sołtysem. - Przed gromadę wystąpił zażywny mężczyzna w garniturze. - Kim jesteście i w czym możemy pomóc? - Mowa Goethego w jego ustach brzmiała jak odtwarzana ze zdartej płyty, ale od biedy dało się zrozumieć.
- Musimy zatankować sterowiec - wyjaśnił Semen. - Trzysta litrów benzyny lotniczej i około pięciu tysięcy metrów sześciennych wodoru. Potrzebujemy ze dwadzieścia litrów oleju silnikowego. Czy macie może azotan srebra?
Eeee... - uczenie odpowiedział lokalny dygnitarz. - To ja zadzwonię do siedziby okręgu.
- Nasza misja jest ściśle tajna, w dodatku spieszy nam się! - huknął Semen. - Przez waszą opieszałość nasze cesarstwo może przegrać wojnę... - tu spostrzegł, że ciut się zagalopował, i zamilkł.
Sołtys wyjął komórkę i wystukał jakiś numer. Przez tłum przepchnęli się dwaj bułgarscy milicjanci. Jakub skrzywił się w duchu: z mordy przypominali jako żywo Birskiego i Rowickiego.
Читать дальше