— Jestem, ma’am — rozległ się znajomy głos. — Obawiam się, że kabina nie nadaje się do użytku, ma’am, ale Samantha wydaje się cała i zdrowa. Nie mam pewności, bo zwinęła się w kłębek i nie reaguje, nawet gdy pukam w okienko.
— Harry Tschu zginął, Mac — powiedziała cicho Honor. — Jedyne, co teraz możemy zrobić, to zostawić ją w spokoju. Jeśli możesz, zostań z nią. Chcę, żeby wiedziała, że nie zostawiliśmy jej samej.
— Rozumiem, ma’am. Zostanę.
— Skontaktuję się z tobą wkrótce — obiecała i przełączyła się na wspólny kanał dostępny dla wszystkich mających sprawne moduły łącznościowe. — Mówi kapitan. Jesteśmy w złej kondycji, ale jeszcze żyjemy. Chcę, by wszyscy, którzy mnie słyszą, próbowali przedostać się na pokład zero. Zabierzcie ze sobą rannych, jeśli zdołacie. Tam się zbierzemy i rozdzielimy na grupy ratunkowo-poszukiwawcze. Wszyscy ranni i nie mogący się ruszyć albo zablokowani w pomieszczeniach, którzy mnie słyszą, proszę o skontaktowanie się z bosmanmat Lewis w kontroli uszkodzeń. Obiecuję, że do wszystkich dotrzemy. Bez odbioru.
Wyłączyła nadajnik i rozejrzała się raz jeszcze po mostku, zastanawiając się, co też zrobi, kiedy już ich wszystkich odnajdzie i pozbiera.
Ale jakoś nic nie przychodziło jej do głowy.
* * *
— I to wszystko, skipper — powiedziała stłumionym głosem Annabelle Ward. — Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, ale obie sygnatury napędów zniknęły prawie równocześnie.
— Mogły się znaleźć poza zasięgiem naszych sensorów?
— Nie, ma’am. Po prostu… zniknęły.
Fuchien spojrzała na Sukowskiego. Jeden lub nawet oba okręty mogły przetrwać, ale jeśli oba straciły napęd, nie było to dobrym znakiem.
— Nasze sensory niczego nie wykrywają, skipper — dodał pierwszy oficer tonem wyraźnie świadczącym, że jemu samemu nie podoba się to, co mówi.
Fuchien skinęła głową. Rozkazy lady Harrington były jednoznaczne, a z tego, co widzieli, albo raczej z tego, że nic nie widzieli, wnioskowała, że kapitan, dopięła swego i kosztem Wayfarera wywalczyła możliwość ucieczki dla Artemis. Ale na Artemis przebywali jedyni ludzie we wszechświecie, którzy wiedzieli może nie co się stało z Wayfarerem i krążownikiem liniowym Ludowej Marynarki, ale za to gdzie się to stało.
— Nie możemy odlecieć — powiedział ktoś.
I zaskoczona Fuchien dopiero po chwili zrozumiała, że tym kimś był Klaus Hauptman. Przyglądał się jej ze ściągniętą twarzą i wstydem w oczach, ale w tych oczach kryło się coś jeszcze… Potrząsnął głową i rozejrzał się, przyglądając się kolejno wszystkim obecnym na mostku, w tym także swojej córce, i dodał tym samym cichym, prawie pokornym tonem, którego nikt nigdy u niego nie słyszał:
— Nie rozegrałem tego dobrze… gdybym nie zatrzymał Artemis w New Berlin i nie zabrał tych frachtowców, przelecielibyśmy przez szczelinę w paśmie epsilon i nie natknęlibyśmy się na okręty Ludowej Marynarki. Co zaś się tyczy tego, jak rozmawiałem z lady Harrington… — urwał, potrząsnął ponownie głową i dodał nieco bardziej zdecydowanie: — W tej chwili nie to jest najważniejsze. Wiemy, gdzie zniknął naszym sensorom Wayfarer, i znamy jego kurs. Jeżeli ktoś przeżył na jego pokładzie… czy nawet na pokładzie tego krążownika liniowego… to jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy mogą im pomóc.
— Nie zaryzykuję użycia Artemis — oznajmiła twardo Fuchien. — Po pierwsze, ten krążownik może mieć jedynie chwilowe problemy z napędem i może być słabiej uszkodzony, niż sądzimy. W ten sposób wlecielibyśmy mu prosto pod lufy i zniweczyli wszystko, co próbowała osiągnąć lady Harrington. Po drugie, lot trwałby całe godziny, a każda minuta włączonego napędu zwiększa szansę, że dostrzeże nas inny okręt Ludowej Marynarki, który pojawi się w pobliżu.
— Rozumiem — zgodził się Hauptman. — Ale nie możemy ich tak po prostu tam zostawić.
— Nie mamy wyboru! — warknęła Fuchien, irracjonalnie zła na Hauptmana za to, że zmusił ją, by to powiedziała, choć wiedziała, że jest to prawda. — I może pan sobie być właścicielem tego statku, ale ja jestem jego kapitanem i oświadczam, że tam nie polecimy!
— Proszę, kapitan Fuchien — tym razem wszyscy wybałuszyli oczy, słysząc rzeczywiście proszący ton Hauptmana. — Nie zamierzam pani do niczego zmuszać, ale przecież musi istnieć jakieś inne wyjście… musi być coś, co możemy zrobić!
Fuchien zamknęła usta i jedynie potrząsnęła głową. Hauptmanowi opadły ręce. Dosłownie widać było, jak zapada się w sobie, zaś wyraz jego oczu Harold Sukowski odczuł niczym fizyczny cios. Zrozumiał, że Klaus musi coś zrobić. Był arogancki i samolubny, ale wiedział, co to takiego odpowiedzialność, a lady Harrington dobitnie mu pokazała, jak wypełnia się swoje obowiązki aż do końca. Nie wspominając już o tym, że zrobił z siebie wszarza i durnia w oczach córki. Z drugiej jednak strony Sukowski doskonale rozumiał i w pełni zgadzał się z Maggie Fuchien — nie mogli ryzykować Artemis, niezależnie od tego, jak bardzo chcieliby pomóc tym, którzy przeżyli.
Nagle coś mu przyszło do głowy i choć słyszał, że Klaus i Maggie dalej rozmawiają, nie zwracał już na to uwagi, zajęty wytężoną pracą koncepcyjną.
— Przykro mi, panie Hauptman — powiedziała Fuchien znacznie łagodniej. — Naprawdę jest mi przykro, ale nic nie możemy zrobić.
— Może możemy — wymamrotał Sukowski i wszyscy obecni wbili w niego wzrok. — Nie możemy oczywiście ryzykować użycia Artemis do poszukiwań, ale może istnieć inny sposób…
* * *
— Widzę krążownik, skipper — zameldował Scotty Tremaine.
Obaj z Harknessem wzięli pinasę, by sprawdzić wizualnie stan kadłuba. Wystarczyło im jedno spojrzenie, by wiedzieli, że Wayfarer jest skończony. Kadłub był bardziej dziurawy od sita, a na dodatek powyginany, a pierścienie napędu roztrzaskane. Co oznaczało, że nikt z nich nie przeżyje.
Korzystając z okazji, Honor posłała ich na poszukiwania przeciwnika, licząc, że może odniósł mniejsze uszkodzenia. Gdyby tak było, wspólnym wysiłkiem tych, którzy ocaleli z obu załóg, być może dałoby się go naprawić na tyle, by dolecieć do jakiegokolwiek portu. W tej sytuacji nawet obóz jeniecki w Ludowej Republice wydawał się miłą perspektywą.
Teraz słuchała, jak Scotty opisuje stan krążownika liniowego i traciła resztki nadziei. Znajdowała się w jednej z jadalni załogi, która jakimś cudem pozostała hermetyczna, dzięki czemu mogła zdjąć hełm podobnie jak wszyscy obecni. A zebrali się tu wszyscy, którzy nie wchodzili w skład ekip poszukiwawczych zorganizowanych przez MacBride, nie byli ranni i nie znajdowali się w drugiej maszynowni lub kontroli uszkodzeń. Było ich tak niewielu, że pomieszczenie w sumie niezbyt duże nie wydawało się wcale zatłoczone.
— Rozumiem — powiedziała, gdy Scotty skończył. — Bez dziobu nigdzie nie poleci i naprawiać też nie ma co. Ponieważ dryfujemy coraz dalej od siebie, spróbuj skontaktować się z kimś na pokładzie. Wygląda na to, że ich okręt jest w jeszcze gorszym stanie niż nasz, więc zaproponuj, że przewieziesz ich tutaj. Powiedz, że potem będziemy się zastanawiali, kto jest czyim jeńcem.
— Aye, aye, ma’am — potwierdził Scotty i rozłączył się.
— Czy to rozsądne, ma’am? — Cardones spytał tak cicho, by nikt inny tego nie usłyszał. — Jedziemy na ograniczonych zapasach tlenu i wody, grawitacja ledwie działa, a naprawa systemu podtrzymywania życia wymaga olbrzymiego nakładu pracy i nie wiadomo, co z nami będzie.
Читать дальше