— Siedemdziesiąt pięć minut — powiedziała cicho Ward.
— Będą jeszcze w zasięgu sensorów, kapitanie Harry? — spytała równie cicho Stacey.
— Będziemy widzieć sygnatury ich napędów, ale niewyraźnie. — Sukowski przymknął oczy i potrząsnął ze smutkiem głową. — W pewnym sensie to dobrze… nie chcę tego oglądać… to będzie paskudne, Stacey. Jej okręt jest już poważnie uszkodzony, a jeśli krążownik po prostu będzie trzymał dystans i strzelał…
Potrząsnął ponownie głową i zamilkł.
— Podda się? — spytała Fuchien, więc spojrzał na nią, nie bardzo rozumiejąc. — Kiedy zacznie ją w ten sposób ostrzeliwać, podda się?
— Nie — odparł zwięźle.
— Dlaczego nie? — spytała niespodziewanie ostro Stacey. — Przecież już nas uratowała… dlaczego nie podda okrętu i nie uratuje swoich ludzi?
— Bo będzie nas cały czas chroniła — wyjaśnił łagodnie. — Kiedy krążownik znajdzie się na tyle blisko, że będzie mógł ostrzelać Wayfarera, zorientują się, że nas tam nie ma, i będą w stanie odtworzyć przedział czasowy, w którym wyłączyliśmy napęd, i kurs, którym się poruszamy. A to oznacza, że będą wiedzieli, w jakim rejonie mogą nas znaleźć, jeśli wrócą i przyłożą się do tego. Mają na to niewielkie szansę, ale lady Harrington ma zamiar dopilnować, by ich w ogóle nie mieli. Będzie walczyła tak długo, jak długo zostanie jej choćby jedna działająca wyrzutnia rakiet, Stacey. Będzie próbowała tak uszkodzić ten krążownik, by nie był w stanie nas odszukać.
Dostrzegł w jej oczach łzy, więc objął ją tak, jak ostatnimi czasy obejmował Chris Hurlman, i dodał miękko:
— To jej prawo, Stacey. I jej obowiązek. A ona dobrze wie, co to znaczy obowiązek. Wypełnia go do samego końca… poznałem ją na tyle dobrze, by być tego pewnym…
— Zazdroszczę ci tego, Harry — skomentowała cicho Margaret Fuchien.
* * *
— Za dwadzieścia jeden minut znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet — oznajmiła Jennifer. — Jeśli przyspieszenie żadnej jednostki nie ulegnie zmianie, to trzynaście i pół minuty później znajdziemy się w maksymalnym zasięgu broni energetycznej.
Honor przytaknęła bez słowa i wybrała ten sam co ostatnio numer na klawiaturze fotela.
— Kontrola uszkodzeń, bosmanmat Lewis — na ekranie łączności pojawiła się znajoma twarz.
Honor uśmiechnęła się krzywo.
— Nie chciałabym być nachalna, ale wolałabym się dowiedzieć, jaka jest aktualna ocena czasu ukończenia naprawy przez komandora Tschu.
— Z tego, co wiem… — Ginger obliczyła coś w pamięci, zerkając na chronometr. — Wrota powinny być sprawne za trzydzieści dziewięć minut, ma’am.
— Dzięki. — Honor przerwała połączenie i sama dokonała drobnych obliczeń.
Będzie miała do dyspozycji zasobniki mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przeciwnik zbliży się w zasięg dział. Nic na to nie mogła poradzić, więc pozostało jedynie uciekać, jak długo się da, i odciągać krążownik od Artemis. Musiała próbować do końca…
— Zaczniemy od Alfa Jeden — poleciła. — Rafe, przekaż proszę wszystkim, żeby za dwadzieścia minut zamknęli hełmy i sprawdzili szczelność skafandrów.
Dziwnie cichy i zapadnięty w sobie Klaus Hauptman wszedł na mostek Artemis. Skupieni przy ekranie taktycznym spojrzeli na niego, ale nikt się nie odezwał. Jego twarz stężała, gdy zobaczył, że Sukowski przytula Stacey — to on powinien być tym, który daje córce wsparcie, ale utracił to prawo, kiedy udowodnił, że jest gorszy, niż mogła przypuszczać.
I niż sam mógł przypuszczać.
Podszedł do ekranu, zmuszając się, by nie spuścić wzroku i wytrzymać ich spojrzenia. Fuchien i Sukowski skinęli mu bez słowa głowami. Stacey najdrobniejszym gestem nie okazała, że w ogóle go widzi.
— Kiedy? — spytał niepewnie i cicho.
— Szesnaście minut do wejścia w zasięg rakiet — odparła Annabelle Ward.
* * *
— Dobra, Steve: nie chcę się zanadto zbliżać, dopóki nie będziemy mieli pewności, że powybijaliśmy mu zęby — oznajmił Abraham Jurgens.
— Rozumiem, towarzyszu komodorze — potwierdził Stephen Holtz i skupił uwagę na ekranie taktycznym.
I zmarszczył brwi — ścigany krążownik pomocniczy miał doskonałe wyposażenie do walki radioelektronicznej: już był w stanie zakłócać odczyty sensorów, co przy tej odległości było godnym szacunku osiągnięciem. Co prawda warunki panujące w nadprzestrzeni mu sprzyjały, ale znajdowali się ledwie pięć tysięcy kilometrów poniżej skutecznego zasięgu rakiet, więc i tak był to wyczyn.
W normalnych warunkach zrobiłby zwrot i odpalił pełną salwę burtową, ale warunki nie były normalne. Z drugiej strony zakłócenia spowodowane przez specyfikę nadprzestrzeni miały wpływ nie tylko na jego sensory i komputery artyleryjskie. W tych okolicznościach sensowniejszym rozwiązaniem było skierowanie dziobu ku przeciwnikowi, bowiem mimo że niczym nie osłonięty, stanowił znacznie trudniejszy i bardziej rozmyty cel niż cała burta z osłonami i ekranami, które będą znacznie większym i wyraźniejszym celem.
Naturalnie w ten sposób mógł strzelać jedynie z trzech dziobowych wyrzutni pościgowych, ale to akurat był najmniejszy problem. W tej chwili chciał tylko trafić przeciwnika, zmusić go do odpowiedzi. Jeśli sprowokuje go do użycia zasobników na tak dużą odległość, znacznie ułatwi zadanie własnej obronie antyrakietowej, gdy przyjdzie czas właściwej wymiany ognia… i utrudni trafienie rakietom przeciwnika.
* * *
— Odpalili rakiety, skipper! — oznajmiła Hughes. — Mam dwie… nie: trzy nadlatujące. Czas dolotu sto siedemdziesiąt sekund. Pogotowie dla obrony antyrakietowej!
— Obrona antyrakietowa gotowa — zameldował porucznik Jansen.
— Carol, rozsuń trochę czwórkę i piątkę, może uda się zwabić te rakiety wyżej — poleciła Hughes.
— Aye, aye, ma’am. — Carolyn pochyliła się nad klawiaturą.
A Honor sprawdziła, jak radzi sobie Nimitz. Hełm miał tak jak i ona założony, skafander uszczelniony, a wszystkie pasy bezpieczeństwa stanowiące część fotela zapięte do mocowań skafandra. Nie było to zabezpieczenie tak dobre jak uprząż antyurazowa, ale jak dotąd nikt nie zrobił odpowiednich uprzęży antyurazowych dla treecata.
— Czas dolotu: dziewięćdziesiąt sekund — oznajmił Jansen i odpalił przeciwrakiety.
* * *
— Wszystkie rakiety zniszczone, skipper — zameldował Holtzowi oficer taktyczny, gdy z ekranu zniknęła sygnatura napędu trzeciej z nich.
Żadna nie dotarła na tyle daleko, by wejść w zasięg sprzężonych działek laserowych, jak z niesmakiem zauważył Holtz. Cóż, nie było to aż tak zaskakujące, a przynajmniej ścigany nie odpowiedział salwą, z którą on miałby problemy.
— Mamy jakieś ślady sugerujące, że holują zasobniki? — spytał.
— Żadnych, towarzyszu kapitanie — odparła poirytowana komandor Pacelot.
O irytacji świadczył zwrot „towarzyszu” zamiast zwyczajowego „skipper”, a wywołało ją zadanie głupiego pytania — gdyby zauważono coś, co sugerowałoby istnienie zasobników, zameldowałaby o tym nie pytana. Trudno było jej się dziwić — wszyscy na mostku byli świadomi niebezpieczeństwa i spięci.
— Dobrze — polecił po zastanowieniu. — Przejdźmy na podwójne salwy, Helen.
— Aye, aye, skipper — odparła znacznie radośniej i pochyliła się nad klawiaturą.
* * *
Honor zmrużyła oczy, widząc, że krążownik zmienił sposób prowadzenia ognia. Teraz strzelał rzadziej, za to podwójnymi salwami, czyli pierwsze trzy rakiety czekały i włączały napędy dopiero, gdy trzy kolejne opuściły wyrzutnie. W ten sposób w jednej salwie leciało sześć rakiet, co umożliwiało wyposażenie części z nich w zagłuszacze i inne środki elektroniczne do ogłupienia obrony antyrakietowej. Było to logiczne posunięcie, natomiast nie pojmowała, dlaczego przeciwnik ograniczał się do użycia wyłącznie pościgówek. Krążownik liniowy klasy Sultan miał po dwadzieścia wyrzutni na każdej burcie, toteż strzelając pełnymi salwami burtowymi w tym samym czasie, mógł odpalić prawie siedem razy więcej pocisków, co dałoby znacznie szybsze i skuteczniejsze efekty.
Читать дальше