Zajrzaіem do wnкtrza drуїniczуwki. Byі pr№d, grzaіka gotowaіa wodк w emaliowanym garnczku, migotaіa naga їarуwka. Na blacie pod oknem staі telefon. Za drzwiami, w rogu przy wejњciu, piкtrzyіa siк sterta walizek i toreb.
Ludzie przekrzykiwali siк za moimi plecami, woіali, sk№d idк, co to za awaria, czy widziaіem tego a tego, gdzie tu jest przystanek pekaesu... Ktoњ zіapaі mnie za ramiк. Wyrwaіem siк.
- Rozejњж siк! - warkn№іem. - Nie utrudniaж!
Podniosіem sіuchawkк. Brak sygnaіu.
- Przejeїdїaі tкdy rycerz?
- Co?
- Czy przejeїdїaі tкdy rycerz?
Tіoczyli siк w progu.
- Rycerz?
- Jaki rycerz?
- Ale niech powie, co siк dzieje!
- O co on pyta?
- Rycerz.
Wskazaіem wyprostowanym palcem na kolejarza.
- Wy, obywatelu. Obsіugujecie ten przejazd?
Okazaіo siк, їe nie, to nie jest drуїnik, lecz konduktor z poci№gu osobowego, ktуry stan№і kilkanaњcie kilometrуw na wschуd st№d, w gкstym lesie, gdy zerwaіo trakcjк. Nie wiedziaі, jaka jest przyczyna awarii; nie mieli z elektrowozu і№cznoњci z rozrz№dem. Po dіugich deliberacjach czкњж pasaїerуw zdecydowaіa siк iњж do najbliїszej stacji wzdіuї torуw. Doszli tutaj. Czekali kilka godzin, ale nie przejeїdїaі їaden samochуd. Poszli dalej szos№, na pуіnoc, bo tam widzieli na horyzoncie dymy. Zostaіo przy drуїniczуwce tych piкtnaњcioro, ktуrzy albo nie mieli siіy iњж, albo nieњli najciкїsze bagaїe, albo po prostu s№dzili, їe czekaж tu jest najrozs№dniej.
- A drуїnik?
- Diabli wiedz№. Przejazd byі zamkniкty, juї jak przyszliњmy.
- O ktуrej poszіa st№d tamta grupa?
- Ze trzy godziny temu.
- I nie widzieliњcie rycerza?
Zjechaі z szosy w bok, mijaіem przecieї na wpуі zaroњniкte przesieki. Gorsza sprawa z pasaїerami, co poszli dalej na pуіnoc. Przez ten czas powinni byli dojњж przynajmniej do stacji benzynowej. A skoro nie zawrуcili - Paln№іem siк w czoіo. I ja siк zastanawiam, dlaczego nie ma ruchu na drogach! Zmobilizuje siк ZOMO i wojsko dla zamkniкcia w kwarantannie obszarуw wyj№tkowo kіopotliwych. Granice kwarantanny nie mog№ przebiegaж daleko, inaczej obserwowaіbym ruch wewnкtrzny; zatrzymuj№ wszystko na blokadzie. Druty teї przecieї nie zerwane, ani pociкte, tylko po prostu odі№czyliњmy linie w centrali.
Wyszedіem z drуїniczуwki, uniosіem gіowк.
- Widzieliњcie przelatuj№ce samoloty, helikoptery? Smugi na niebie?
Pokrкcili gіowami, rozіoїyli rкce.
Granice kwarantanny nie mog№ przebiegaж daleko - a poniewaї wiem, їe nie przebiegaj№ tu na poіudniu, powinienem iњж dalej na pуіnoc. Pasaїerowie z pierwszej grupy nie wrуcili, bo z miejsca ich internowano. Do њrodka resort nie wpuњci pewnie nikogo, dopуki Szajs i kumple nie poіoї№ gіуw, їe opad czornobylski siк juї skoсczyі. A i wtedy Warszawa њci№gnie wpierw jednostki chemiczne. A najpewniej czekaж bкd№ na wytyczne z Moskwy.
Czy Mіotowi mogіo chodziж wіaњnie o to? Gdyby Krakуw zostaі zamkniкty w kwarantannie -
- Hej, dok№d pan idzie?
Zatrzymaіem siк po drugiej stronie szlabanu, na torach.
- Nie widaж? Przecieї nie zawrуcк. A kto stanie na nogi - droga wolna.
- No wiecie paсstwo!
Ruszyіem za drugi szlaban, nie ogl№daj№c siк za siebie. Dogonili mnie przed lasem - oњmioro, w tym konduktor.
Za pierwszym zakrкtem leїaі na jezdni trup їoіnierza Wehrmachtu, ze schmeisserem w garњci.
Dotkn№іem jego policzka - jeszcze ciepіy.
- Sіyszeliњcie moїe strzaіy?
- Strzaіy?
- O Boїe, on nie їyje!
- Widzisz pan ten mundur?
- Trzeba po pogotowie - Sprawdziіem schmeissera, odpi№іem od zwіok pas z іadownicami.
- Kto byі w wojsku?
Konduktor, orderowy starzec i pryszczaty okularnik unieњli rкce po chwili niezdecydowania, gdy wszyscy tylko spogl№dali na siebie pytaj№co. Podniуsі rкkк teї zezowaty chіopak, ale matka trzepnкіa go w ucho.
Skin№іem na konduktora. Przyj№і z moich r№k pistolet maszynowy w milczeniu, przejкty, jakby to sam Pierwszy Sekretarz go dekorowaі.
- A w ogуle kto pan jest? - rozdarі siк pryszczaty. - Co siк pan rz№dzi! Znalazі siк - Podsun№іem mu pod nos legitymacjк. Zmruїyі oczy, przeczytaі, otworzyі usta.
- Nazwisko! - warkn№іem.
- Maіecki - pisn№і i uciekі za kobiety.
Szliњmy lewym poboczem, ja pierwszy. Wyj№іem mapк.
- Obywatelu majorze...
- Nie jestem majorem.
- Obywatelu kapitanie...
- Czego?
Konduktor zarzuciі sobie schmeissera na ramiк.
- Zanim musieliњmy stan№ж... Ja jeїdїк na tej linii od dziesiкciu lat.
- No i?
- Bo obywatel kapitan patrzy w tк mapк i... Widzieliњmy na trasie wioski, co ich nigdy wczeњniej nie widzieliњmy. Domy, zagrody, pola, ogrody, wiatraki... Їe przysi№gіbym.
- Tu zaraz powinna byж stacja benzynowa.
Drzewa znowu siк przerzedziіy.
Na jezdniк wybiegі pуіnagi chіopczyk z dziko skoіtunion№ czupryn№, spojrzaі na nas i pognaі z powrotem za zakrкt.
Wyszliњmy z lasu; przed nami, jak okiem siкgn№ж, aї po ciemniej№cy widnokr№g pod zachodz№cym Sіoсcem, ci№gnкіa siк kolorowa rуwnina pуl uprawnych i і№k, wieczorny wiatr koіysaі zіotymi іanami, nad w№skimi miedzami pochylaіy siк drewniane strachy, ptaki kr№їyіy nad zagonami.
Na drodze staіo chіopstwo z kosami, grabiami i widіami w rкkach i wrzeszczaіo na siebie ponad biaі№ lini№.
- Obywatelu kapitanie, oni wygl№daj№, jakby -
- Wiem.
Siedemnasty, ale rуwnie dobrze dziewiкtnasty wiek, trudno powiedzieж. Zauwaїyli nas i przestali siк wydzieraж. Uniosіem rкkк, їeby powstrzymaж pasaїerуw poci№gu za moimi plecami, te kosy wygl№daіy na њwieїo ostrzone. Spoњrуd chіopstwa wyst№piі siwy w№sacz i ukіoniі siк przede mn№ w pas, przyciskaj№c czapkк do kolan. Schowaіem mapк. W№sacz spojrzaі na mnie badawczo, nie prostuj№c siк do koсca.
- Pochwalony niech bкdzie Jezus Chrystus.
Skrzyїowaіem rкce na klapach marynarki.
- Na wieki wiekуw, i matka Jego, Marja Panna, a co wam tu, dobrzy ludzie?
- Ano, z pуl wracamy doma, њwiatny panie, i zgubilim siк.
- Zgubiliњcie siк?
- Ano, nie ma Wylisin ani drogi piaskowej do mіyna, ani gуrki ze spalon№ stodуіk№ nie oczym, ani karczmy z kominami, ino ta czarna ulica, i dok№d nam teraz iњж, przed nock№ siк schowaж?
- Z dzieжmi jesteњcie.
- Juїci, co mіode w robocie pomagaj№...
- I o co siк tak kіуciliњcie?
- Hale, zara kіуcili! Bartosz mуwili, coby przez las, natensіуw Koіodziejowe siк dr№ kiej Їydy targowe, їe tam zіe i dopiero siк zagubim, nato Alojzy gadajom, їe ino czekaж nam tu trza, aї czarcia robota siк nazad obrуci...
Spojrzaіem ponad zgarbionym chіopem, wzdіuї prostej linii szosy, znуw wкdruj№c wzrokiem aї do rуwnego horyzontu oddzielaj№cego geometriк ziemi od nieskoсczonoњci niebios. Sіoсce chowaіo siк juї pod ten horyzont. Zero szans, їebyњmy dok№dkolwiek doszli przed zmierzchem.
Ani њladu po grupie sprzed trzech godzin.
Nie ma їadnej kwarantanny.
- Wracamy do drуїniczуwki!
Konduktor powtуrzyі reszcie. Zaczкіy siк narzekania i lamenty.
- Jak was woіaj№? - spytaіem chіopa.
- Jakub, wielmoїny panie, Jakub z Wylisin Jуzefowy. Wielmoїny pan z lasu idzie -
- Niestety, Jakubie, z nami teї czart poigraі. - Popatrzyіem na nich, jak zbici w kupк obserwuj№ mnie w milczeniu, z zaciкtymi, nieprzyjemnymi minami na brudnych twarzach. Doprowadzani z aresztu na dwudzieste, trzydzieste przesіuchanie czкsto siadaj№ na stoіku przed biurkiem z takim grymasem gniewnego uporu na obliczu, zamurowani w sobie. - Ale noc idzie, a w kupie siіa. Gdzie bкdziecie spaж?
Читать дальше