Ockn№іem siк pod pіatem plastiku odіupanym od lady. Plastikowe drzazgi drapaіy mnie po twarzy. Tuї nad uchem ktoњ bardzo gіoњno liczyі w kуіko od jednego do szeњciu. Nikt nie strzelaі.
Kaszln№іem i poruszyіem ramieniem. Plastik zsun№і siк ze mnie. Zamrugaіem. Na czerwonej skrzynce pocztowej, wywrуconej i rozbitej, siedziaі korpulentny kapral i wpatrywaі siк w swoje zakrwawione dіonie. - Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Piкж. Szeњж. Jeden. Dwa. - Reszty palcуw nie mуgі siк doliczyж.
Usiadіem. Caіy byіem w biaіo-szarym pyle, ktуry jeszcze wirowaі w powietrzu, opadaj№c z pкkniкtego sufitu: tynk, farba, wiуry, wapno. Szczelina w suficie biegіa w poprzek gіуwnej sali poczty, rуwnolegle do њciany frontowej. Pod№їaіem spojrzeniem wzdіuї linii. Na wyrwanych z futryny drzwiach wejњciowych spoczywaіo kilka ciaі w іachmaniarskich mundurach, rуїnych od mundurуw їoіnierzy polskich. Szeregowy Luczuk przeszukiwaі ciaіa, jedno po drugim, przesuwaj№c je i przewracaj№c za pomoc№ kopniakуw i karabinowej kolby. Na zewn№trz жwierkaіy wrуble.
Wstaіem, wytrzepaіem pyі z wіosуw. Kobieta leїaіa pod przewrуconym kontuarem, zezuj№c szklanymi oczyma na wіasne plecy - jakimњ cudem udaіo siк jej skrкciж kark przy upadku z krzesіa. Pod robуtk№ rкczn№ znalazіem swoj№ legitymacjк. Dmuchn№іem. Nawet nie rozdarta.
Z zaplecza wyіoniі siк sierїant, gіowк miaі przewi№zan№ zakrwawion№ szmat№.
- Burak! Gdzie porucznik?
- Dwa. Trzy. Cztery.
- Hej, Trzciсski, zajmij siк kapralem, chіop siк wykrwawi. Trzciсski pojawiі siк z bandaїem w zкbach, darі biaіe pіуtno na rуwne wstкgi.
- Siк nie rozdwojк.
- Szweja kiwn№і.
- Ale Tymek jeszcze dycha. Nie mam wody. Gdzie porucznik?
- Gdzie porucznik?
Luczuk wskazaі pod okno. Zaczкli odgrzebywaж gruz z rozіupanej granatem њciany. Wyіoniіy siк sferyczne poњladki naczelnika opiкte szarymi spodniami.
Podszedіem do drugiego okna, wyjrzaіem. Wzdіuї drogi kulaі kary koс z pustym siodіem. Po dіugiej chwili wypatrzyіem jeszcze nogк w skуrzanym buciorze wystaj№c№ z trawy na zboczu poniїej. Trawa byіa wysoka.
Luczuk wyіamaі z trupiej garњci rewolwer na rzemyku, przeci№і rzemyk bagnetem, otworzyі bкben, policzyі pуіgіosem naboje.
- Szeњж! - zaskomlaі kapral Burak. - Szeњж!
- Luczuk, umch, zajmij siк nim. - Sierїant odwrуciі porucznika na plecy. Porucznik miaі dziurк w piersi, dwie dziury w brzuchu i zmiaїdїon№ twarz. - Uch, Њwiкci Paсscy.
Przeszedіem na zaplecze. Nie mieli drabiny, pod otwartym wіazem na dach staіo biurko, na nim blaszana szafka, tak siк wspinali. Plata wystawiі gіowк przez kwadratowy otwуr. Wzruszyіem ramionami, rozіoїyіem rкce.
Dalej byі krуtki korytarz, bezokienny magazyn, w№ski gabinet naczelnika, cuchn№ca toaleta oraz opatrzone ciкїk№ sztab№ tylne drzwi. Їoіnierze na wszelki wypadek przytargali pod nie їelazne skrzynki. W korytarzu znajdowaіo siк dwoje okien, nadto po jednym w gabinecie i w toalecie.
Ktoњ klepn№і mnie w plecy. Obejrzaіem siк. W№saty sierїant zwijaі sobie papierosa, popatruj№c spod krawкdzi zsuniкtego na czoіo heіmu.
- A pan wіaњciwie -
- Zaraz tu przyjd№.
Zmarszczyі krzaczaste brwi.
- Kto?
- Wieњ jest za zakrкtem drogi. Musieli sіyszeж tк kanonadк. A nawet jeњli nie sіyszeli - to babsko zd№їyіo do kogoњ zadzwoniж, zamiejscowe s№ zerwane -
- Bolszewia tnie wszystkie druty.
- Zerwane, wiкc kobieta dzwoniіa do kogoњ tutaj.
Sierїant zapaliі.
- Coњ pan, wszyscy siedz№ pochowani po chaіupach - wystarczy, їe jeden bolszewik pojawi siк na horyzoncie. A juї po takiej strzelaninie... A przydaіby siк jakiњ doktуr, no i zdobyж sk№deњ wieњci o puіku... Nie sіyszaі pan moїe w nocy artylerii?
- Nie jestem st№d. - Wyjrzaіem przez pуіnocne okno. - Rzuжcie okiem, sierїancie. Wasi?
Przez zachwaszczone і№ki, od strony pokrytych њwierkowym lasem pуіnocnych wzgуrz, zbliїaіo siк czworo jeџdџcуw. Rуїnili siк miкdzy sob№ ubiorem i rynsztunkiem, ale kaїdemu znad ramienia wystawaіa bardzo dіuga lufa. Ostatni jeџdziec ci№gn№і za sob№ prowizoryczny tobogan, sklecony z nadal zielonych gaікzi.
- Plata, їeby ciк wszy zeїarіy! - rozdarі siк sierїant. - Њpisz tam, oprzaсcu!
- To nie Sowiety, sierїancie!
Wyj№іem silesie.
- Zaіatwiliњcie wszystkich?
- Їartuje pan. Wycofali siк, siedz№ tam na poіudniu w lesie, czekaj№.
- Na co?
Machn№і rкk№ z papierosem.
- Na posiіki. Na jakiњ rozkaz, wte czy wewte. Na noc.
Przygl№daіem siк jeџdџcom. Tobogan ich spowalniaі; jeden puњciі siк przodem.
- Do nas jad№.
Paliliњmy, strzepuj№c popiуі na podіogк. Sierїant przysun№і siк, oparі karabin o parapet.
- Ktoњ powinien do nich wyjњж.
- Nie wynosicie siк st№d?
- Wieczуr idzie, mam trzech rannych, tylko czterech przy broni, nie wiem, gdzie nasi, nie wiem, gdzie front. Wyjdк, dopadn№ mnie na paru kilometrach. Tu przynajmniej moїna siк broniж. Dywizja miaіa iњж w tк stronк, tak gadaі porucznik. Pan jest po cywilnemu, moїe pana nie przyuwaї№.
- Na co wy siк tak gapicie, sierїancie?
- Jak pan leїaі - widziaіem u nas w sztabie majora z tak№ kabur№, rewolwer pod pach№, teї byі po cywilu. Chciaі pan st№d zadzwoniж do sztabu, zіoїyж meldunek, prawda?
- Nie jestem majorem! - warkn№іem.
- Tak jest!
Przydepn№іem peta i zabraіem siк do odsuwania skrzynek spod drzwi. Podnieњliњmy zasuwк.
Sierїant wystawiі na zewn№trz lufк karabinu.
- Opowiedzcie siк! - krzykn№і najeџdџcуw.
- Na miіoњж Pana Naszego, czіowiek kona! Kozacy nas њcigaj№ od њwitu!
- Kto!
- Sotnia Makarenki!
- Kto wy!
- Pan Sіuczyсski z Chrostуw i familia! Sierїant spojrzaі na mnie pytaj№co. Wzruszyіem ramionami.
- Wіaziж! Hola! Uwaїajcie tu z koсmi!
Wierzchowiec ci№gn№cy nosze z rannym wszedі pierwszy, podkowy zdzieraіy linoleum, stukaіy gіoњno na betonie. Sierїant daі znak, їe konie zmieszcz№ siк w magazynku. Jeџdџcy musieli zsi№њж jeszcze na zewn№trz. Przygl№daіem siк krojowi ich spodni, koszul, grubym kurtm i pіaszczom, archaicznym muszkietom.
Najstarszy z mкїczyzn, w drucianych okularkach i z czerwon№ blizn№ na czole, dopadі zaraz z pytaniami sierїanta; ten z ulg№ wskazaі na mnie.
- Macie wieњci z Krуlestwa? Prawdaї to, їe Padlewskiego Rosjanie rozstrzelali? A generaі Mierosіawski?
Pokrкciіem gіow№.
- Odciкci jesteњmy.
Poprowadziіem ich do sali na zapleczu. Plata zagl№daі z dachu; sierїant go skl№і i kazaі wypatrywaж kozakуw. Usiadіem na nieczynnym piecyku elektrycznym, w stіuczonym udzie pulsowaі gor№cy bуl, na potylicy pewnie guz jak њliwa.
- Sk№d wam przyszіo do gіowy tutaj siк kryж?
- Sіyszeliњmy strzaіy.
- Ale mogli tu - mogli Rosjanie.
- Przecie wywiesiliњcie barwy powstania.
Zapomniaіem. A na budynku poczty rzeczywiњcie powiewaіy przepisowe flagi, czerwone i biaіo-czerwone, towarzysz naczelnik dopilnowaі. Jutro Pierwszy Maja.
30 kwietnia 1986, noc
Wynieњliњmy na dach metalowe szafki i poіamane meble z zaplecza i z gabinetu naczelnika. Powstaіy prowizoryczne przedpiersia, za ktуrymi mogli siк kryж strzelcy, przy krawкdzi wschodniej i zachodniej, poіudniowej i pуіnocnej; dach byі pіaski. Ale oczywiњcie nie mieliњmy do dyspozycji aї tylu ludzi. Sierїant i Sіuczyсscy zostali na dole, ja i Plata leїeliњmy na szorstkiej papie za chybotliwymi osіonami.
Читать дальше