Dziњ lud rob oczy wsi i miasta
W jednoњci swojej stwarza moc,
Co siк po ziemi wszerz rozrasta,
Jak њwit іami№cy wiekуw noc!
Wcisn№іem gaz.
1 maja 1986
Musiaі siк zepsuж, byіo pewne, їe siк zepsuje. Rкce i nogi jak z oіowiu, nie chciaіy mnie juї sіuchaж, ale jeszcze zepchn№іem go na pobocze i gікbiej, za pierwsze zaroњla, za wysokie krzewy, aї staі siк z szosy prawie niewidoczny.
Radio nie odbieraіo nawet szumu, zniszczone. Pierwsza normalna mieњcina - znaleџж w niej dziaіaj№cy telefon albo jednostkк wojskow№ z niezaleїn№ і№cznoњci№, albo lokalny Komitet Partii, albo - Tak czy owak, muszк siк przespaж. Јeb mi pкka. Przynajmniej tyle dobrego, їe wrzody siк na razie nie odzywaj№. Ale we іbie - tysi№c przodownikуw pracy napierdala mіotami pneumatycznymi, zaraz przer№bi№ siк do zatok i skroni, wyjd№ czoіem. Zwin№іem siк na tylnych siedzeniach, przykryіem kurtk№ i zamkn№іem oczy.
Dlaczego nie mijaіy mnie їadne samochody, ani z pуіnocy, ani z poіudnia? To byіo najbardziej niepokoj№ce. Przypomniaіem sobie wczorajsz№ zawalidrogк, jak star odci№gaі obalone na szosк drzewa. Czy to moїliwe, їe w ten sposуb zablokowany zostaі caіy ruch przez tereny zalesione?
A co ci chіopi wyprawiali w pierwszomajowy poranek? Puњcili z dymem posterunek MO? Ale milicjant ocalaі. I kogo palili na tym stosie, kierownika pegeeru? Poszaleli, czornobylina padіa im na mуzgi.
Inna rzecz, їe gdyby parк godzin wczeњniej siк zjawili na wzgуrzu pocztowym, mogliby mnie zapytaж o to samo - i co bym im odpowiedziaі? Їe oszalaіem? Nie oszalaіem. Organizmy w chwil i opadu їywe wydaj№ siк odporne na dziaіanie czornobyliny. Ale na czym wіaњciwie ono polega? Procesy entropijne ulegaj№ odwrуceniu. Nie mam pojкcia, co to znaczy, ale cokolwiek tu „ulega odwrуceniu" - po czym poznaж, czy sami znajdujemy siк na zewn№trz procesu?
Historia zbiega siк jak skurczony w praniu szalik: wszystko jest sobie bliїsze, lecz nijak nie stwierdzisz, ku ktуremu koсcowi siк zbiegіo, lewemu czy prawemu, ku jakiemu punktowi, gdzie koniec, gdzie pocz№tek, nie ma, nie ma, nie ma pocz№tku...
Obudziіo mnie zwierzкce prychniкcie, bardzo gіoњne w ciszy lasu. Spojrzaіem na zegarek. Szesnasta dwadzieњcia trzy. Kontynuuj№c ruch, rкka z zegarkiem siкgnкіa ku rкkojeњci pistoletu. Koс tіukі kopytami o asfalt, trzeszczaіa uprz№ї. Mкski gіos nuciі koіysankк. Obrуciіem siк na lewy bok i przysun№іem gіowк do zaroњli, zerkaj№c miкdzy zieleni№; w braku szyb, czкњж gaікzi wbiіa siк do wnкtrza fiata.
Na њrodku jezdni, na biaіej linii, staі potкїny siwek z zapakowanym w dziwn№ stalowo-skуrzano-koњcian№ zbrojк jeџdџcem na grzbiecie. Jeџdziec pochylaі siк w siodle; klepi№c szyjк zwierzкcia, przygl№daі siк asfaltowi i namalowanym na nim dіugim prostok№tom. U siodіa, pod nog№, przymocowany miaі wielki miecz.
Wyprostowaі siк i rozejrzaі, staj№c w strzemionach. Nie miaі heіmu. Twarz pokrywaі mu gкsty, czarny zarost. Wіosy wi№zaіy rzemienie z koњcianymi ozdobami, ktуre klekotaіy sucho, gdy rycerz obracaі gіowк. Nuciі przez zaciњniкte zкby, gryz№c w zamyњleniu dіugie џdџbіo trawy. Rozejrzaі siк jeszcze raz i szarpn№і uzdк - koс skoczyі prosto ku mnie.
Wypadіem z wozu z przeciwnej strony. Fiat siк zatrz№sі, pкkіa blacha. Pognaіem miкdzy drzewa.
- Stai! - krzyczaі rycerz. - Stai tu!
Zdyszany, wyjrzaіem zza pnia. Utkwiwszy we mnie wzrok, okr№їaі powoli fiata; podniуsі z jego dachu dіug№ gaі№џ i str№caі ni№ z auta resztк zielonego kamuflaїu.
- Nu, poidzie, bratu. - Machn№і na mnie t№ gaікzi№. Wypluwszy џdџbіo, uњmiechn№і siк. Brakowaіo mu kilku przednich zкbуw. - Nie zbijem.
To akurat zrozumiaіem.
Wyj№іem i odbezpieczyіem pistolet, po czym wyszedіem zza pnia. Podjechaі powoli.
Przez chwilк przygl№daі mi siк z pogodnym zaciekawieniem. Dopiero teraz, z bliska, zauwaїyіem њwieїe otarcia i stіuczenia na jego czole, szramк zdartej skуry nad uchem, wgniecenia pancerza.
Wskazaі gaікzi№ na pуіnoc.
- W poїno pochodno wsje ludzje z braty zjemi. Idzie k'rodu. Umaі?
- Ni cholery nie umaі. - Zadarіem gіowк. Uњmiechaі siк uspokajaj№co. - Kto ty w ogуle jesteњ, Jurand ze Spychowa?
- A, jura! - Klepn№і siк w pierњ. - Rudak. Zruczy na wietrzy. Pasiadyі u wielu juratew w miestie, na tym izliczy, tak i z drugami. Umaі-li prawiі?
- Ku chwale socjalistycznej ojczyzny - mrukn№іem, rozcieraj№c guz nad karkiem. - Zaraz, czego ty ode mnie chcesz? - Spojrzaіem na pуіnoc, gdzie droga znikaіa miкdzy њcianami zieleni. - Stamt№d przyjechaіeњ, czy tam jedziesz?
- Tamto widziesz, jura t'bratu. - Jeszcze raz wskazaі gaікzi№, po czym cisn№і j№ w las, њci№gn№і uzdк i skierowaі siwka z powrotem na asfalt. - Idzie k'rodu, jura! Idzie k'rodu!
Pokіusowaі wzdіuї biaіej linii, na pуіnoc.
Niech mnie szlag, jeњli napiszк z tego raport.
Wrуciіem do fiata. Zdj№іem zniszczone ubranie; dopiero pokazaіy siк wszystkie siсce i skaleczenia, caіa rana na ramieniu. Teraz jeszcze siк trzymam, ale jutro, pojutrze - pewnie rкk№ nie poruszк. W ustach zebraіa siк wielka gorycz, dіugo je pіukaіem. Resztк herbaty zuїyіem, by obmyж ranк, po czym posypaіem j№ jakimњ їуіtym paskudztwem z apteczki, wedіug wyblakіej piecz№tki na opakowaniu - o dekadк przeterminowanym. Bandaїa w apteczce nie byіo, opatrzyіem ranк pociкtym podkoszulkiem.
Wdziaіem zapasowe ubranie, to nagotowane na Krakуw: krawat, pulower, garnitur. A co! Zawi№zaіem ten pieprzony krawat, zezuj№c do pкkniкtego bocznego lusterka. Znalazіem grzebieс i nawet siк uczesaіem.
Zjadіem resztк kanapek, wrzuciіem do torby koc, atlas, zapasowe magazynki i prawie pust№ apteczkк, po czym pomaszerowaіem poboczem szosy na pуіnoc.
Jednostajny szum lasu dziaіaі jednak koj№co i po chwili zacz№іem gwizdaж. Њpiewaіy ptaki. Grzaіo sіoneczko, ale chіodny wiatr nie pozwalaі siк spociж; wiatr, ktуry niуsі wszystkie zapachy lasu, bogaty bukiet woni dzikiej przyrody, aї siк pіuca same otwieraіy i unosiіa pierњ. Nawet sosny, brzozy i lipy zdawaіy siк wyїsze, starsze, bardziej rozіoїyste.
Natkn№іem siк na porzucony pod znakiem zakrкtu rower, czarn№ damkк. Przynajmniej na tyle siк los do mnie uњmiechn№і - ale nie, dкtki roweru zostaіy przegryzione; jeszcze tkwiі w gumie їуіty z№b zwierzкcia.
Po dwуch godzinach las siк przerzedziі i w perspektywie prostej szosy ukazaі siк przejazd kolejowy z opuszczonymi szlabanami i domkiem drуїnika po prawej - uroczy obrazek z galerii pejzaїy polskich, jeszcze tylko w tle starej ciuchci na torach brakuje.
W domku paliіo siк њwiatіo: blady prostok№t jedynego okna drуїniczуwki rozњwietlony byі od wewn№trz. Przypomniaіem sobie, їe jad№c na poіudnie, istotnie staіem dіuїsz№ chwilк przy tym przejeџdzie. Jeszcze trzydzieњci-czterdzieњci kilometrуw i wejdк w kraj doїynek i snopowi№zaіek, miкdzy pola i wioski. Jeњli mapa nie kіamie, wczeњniej powinny byж dwa miasteczka i stacja benzynowa. Szosa siк krzyїuje z drogami lokalnymi, najbliїsze skrzyїowanie - Z drуїniczуwki wyszіa kobieta i zaczкіa machaж i krzyczeж do mnie. Uniosіem rкkк. Pojawili siк kolejni, ponad dziesiкcioro; jeden byі w mundurze kolejarza. Dwoje dzieci huњtaіo siк na szlabanach, dіugowіosy nastolatek karmiі jamnika. Starzec w marynarce z przypiкtymi orderami drzemaі w cieniu pod њcian№. Bezzкbna babka їuіa powoli czerstw№ buіkк ze smalcem.
Читать дальше