– Po co mi to?
– Posłuchaj, czy serce ci bije.
Wsunęła słuchawkę przez dekolt i przyłożyła do piersi. Nie usłyszała nic.
Wciągnęła powietrze, w płucach zaświszczało, ale bicia serca nie zdołała wychwycić.
– Oddychać też nie musisz – poinstruował ją. – Oczywiście jeżeli chcesz mówić, to trzeba nabierać powietrza, ale poza tym nie ma konieczności. I co? Bije serduszko?
– Eeee... A może to zepsuty stetoskop? – zasugerowała.
– Sprawdź jeszcze to. – Wręczył jej zwierciadełko.
– Co to?
– Zapewne stwierdzisz, że zepsute lustro. – Twarz wykrzywił mu ironiczny grymas.
– Chuchnąć mam na nie, żeby parę oddechu zobaczyć?
– Przejrzyj się!
Spojrzała w szklaną taflę. Zobaczyła wnętrze auta, ale nic poza tym. Przesuwała w prawo i w lewo, jednak odbicie jakoś się nie pojawiło. Ba, nie było też odbicia jej rozmówcy.
– To kompletnie niemożliwe – szepnęła. – Przecież pana widzę. Widzę siebie. To znaczy, że istnieję realnie. Nawet gdybym z jakiegoś powodu zmieniła kolor na taki jak barwa ultrafioletu, to nie mogłabym w lustrze zobaczyć tego, co jest za mną, bo przecież bym to zasłaniała... No i inni kierowcy.
– Co: inni kierowcy?
– Nie widzą pana w lusterku wstecznym! Westchnął tylko w odpowiedzi.
– Nadal nie przedstawił pan żadnych dowodów na to, że jesteśmy wampirami! –
rzuciła ostro.
– A to? Umiesz wyjaśnić? Wrrr. – Wyszczerzył imponujące kły. – Widziałaś kiedyś coś takiego?
– A czy ja jestem stomatologiem? – zapytała uprzejmie. – Atawistyczny przerost uzębienia albo paradontoza. Skąd mogę wiedzieć, od czego się takie robią?
– Wsadź palec do buzi i pomacaj. Albo sprawdź językiem.
– Pocałunków z języczkiem ci się zachciewa, zboczeńcu!? – Poczerwieniała z oburzenia, ale jednocześnie szybko zlustrowała go wzrokiem.
Niczego sobie facet, pomyślała. Przystojny, tylko trochę blady. Nie taki ładny jak Limahl, ale auto ma. Może i warto się zakręcić...
– Swoje pomacaj, idiotko! – westchnął.
Bez przekonania zaczęła sprawdzać swoje uzębienie. Faktycznie, coś było nie tak.
Kły wyraźnie jej się powiększyły. Chciała obejrzeć je dokładniej w lusterku, ale...
– Do diaska!
– I co? – Wyszczerzył w triumfalnym uśmiechu swoje zębiska.
– To jakiś absurd! – parsknęła.
– Rozumiem, że jesteś w szoku, ale im szybciej zaakceptujesz ten fakt, tym lepiej dla ciebie.
– I co? Powie pan teraz, że mam się wystrzegać przedmiotów ze srebra?...
– Oczywiście. Parzą skórę do żywego, to jest, chciałem powiedzieć, martwego mięsa.
– Czosnku...
– Tu mamy szczęście, przez ten cholerny kryzys czosnek prawie nie występuje w handlu.
Ale bazar na Polnej omijaj łukiem. Tam mają zawsze.
– Krucyfiksów... – przypomniała sobie jakieś filmidło oglądane na wideo.
– Oraz wody święconej i relikwii – uzupełnił.
– Jestem ateistką! Mam światopogląd materialistyczny! Religia to zabobon!
Znowu westchnął tylko ciężko w odpowiedzi. Gosia ponownie spojrzała przez okno. Po niebie sunęły nieliczne białe obłoczki. Babie lato. Wspaniałe sobotnie popołudnie. A ten tu siedzi i opowiada niestworzone brednie!
– A co ze światłem słonecznym? – warknęła. – Powinno spalić mnie na popiół, gdy tylko wyszłam z grobu!
– To niezupełnie tak. U młodych wampirów, czyli przez pierwsze pięćdziesiąt lat po przemianie, światło w niczym nie szkodzi. Przez kolejne pięć lub siedem dekad niewskazana jest dłuższa ekspozycja na promienie słońca. Przez kolejne stulecie trzeba uważać, bo może oparzyć. Dopiero gdy wampir ma ponad trzysta lat, zaczyna się palić pod wpływem ultrafioletu. Wtedy musi się przestawić na nocny tryb życia.
– Trzysta lat? – wykrztusiła.
– Tak.
– Zaraz, bo nie łapię. Nie widać mnie w lustrze. Ok. Ale dlaczego nie widać ubrania?
– Pojęcia zielonego nie mam. Nie widać i już. Może magia, może jakieś promieniowanie. Cienia też nie rzucamy.
– To jak niby mam się przejrzeć?
– Nijak.
– To dlatego jest pan taki potargany? – domyśliła się. – Ma pan strasznie słodki oddech. – Pociągnęła nosem. – To u nas, wampirów, normalne?
– Nie, po prostu przez kilkanaście lat pracowałem jako ślusarz w zakładach Wedla. Nadal mam w płucach złogi karmelowego pyłu, nijak tego draństwa wykasłać.
– Szlifował pan czekoladę!?
– Naprawiałem maszyny na liniach produkcyjnych. Park maszynowy fabryki jest jeszcze carski, z czasów Emila Wedla... Doktor Jan Wedel przed wojną wymienił
może jedną trzecią urządzeń. Resursy przebiegu... Wszystko się sypie na potęgę i trzeba co chwila dorabiać sworznie, łożyska, tłoki... Już tam nie pracuję, organizm się czyści, mam nadzieję, że za dwa albo trzy lata przestanie mi się odbijać cukierkami. Ten karmel to jeszcze nic, mój przyjaciel Igor pracował kiedyś przy szlifowaniu szkła laboratoryjnego w Pruszkowie. Wracał z roboty tak oproszony szkłem, że się w oczach mieniło. Śmialiśmy się, że ma brylantowy łupież... Teraz zmienił specjalizację i zajął się spawaniem.
Ścisnęła skronie dłońmi. Nadal nie była w stanie uwierzyć. Może gdyby chociaż zapadł wieczór, a wokół szalała jesienna zawierucha... Ale w tak optymistycznej scenerii słowa ślusarza wydawały się kompletnym idiotyzmem.
– Ostatnie pytanie. Głupio to zabrzmi, ale skoro jesteśmy wampirami, co za chora bzdura, swoją drogą, no zakładając, że faktycznie jesteśmy, czy to oznacza, że wysysamy ludziom krew?
– Oczywiście. Jesteś głodna? Zazwyczaj ochota na pierwszy posiłek pojawia się dopiero po dwu lub trzech dobach od przebudzenia. Jutro, może pojutrze powinnaś zapolować.
– Czy wysysamy tylko złych ludzi?
– Raczej dobrych – wyjaśniał cierpliwie. – Źli ludzie mają kiepską krew. Wiesz, prowadzą bardzo niehigieniczny tryb życia. Nikotyna, alkohol, choroby weneryczne, czasem nawet narkotyki. Pić taką krew to jak wsadzić nos do popielniczki. No i myją się rzadziej. A co najgorsze, źli ludzie są przeważnie silni jak diabli i zaprawieni w bójkach. Dlatego, jak to zazwyczaj w życiu bywa, najbardziej przechlapane mają ładne i cnotliwe dziewczęta. – Uśmiechnął się do jakichś swoich wspomnień.
Tylko gdy już kogoś ugryziesz, ciągnij nie więcej niż cztery łyki – ostrzegł.
– Dlaczego?
– Bo taka ilość jest bezpieczna. Po co nam trupy, dochodzenia, przesłuchania? W
dodatku podczas ssania wprowadzamy ciepłym do krwioobiegu łagodną toksynę, która kasuje im pamięć, więc zazwyczaj nie pamiętają, że zostali wyssani, a jedynym skutkiem ubocznym jest parotygodniowa impotencja...
– A blizny?
– Rana po zębach zasklepia się w kilka godzin niemal bez śladu. Ewolucja zadbała, żeby nasze istnienie dało się nieźle zakamuflować.
– Żeby stać się wampirem, trzeba najpierw zostać ugryzionym czy coś, prawda?
Czyli któryś z was mnie ukąsił...
– Za dużo się książek naczytałaś. To tak nie działa. Wampirem człowiek staje się po śmierci, nie wiadomo dlaczego. Może to dziedziczne, a może mutacja genetyczna.
Nawet hrabia Xawery tego nie wie.
– A jak było z panem? – zapytała.
– Normalnie. Wpadłem pod dorożkę i obudziłem się w trumnie. Wiesz, jakie robili dla biedoty przed pierwszą wojną światową. Totalna tandeta... Wieko sznurkiem mocowane. Na szczęście płytko zakopali, więc jakoś zdołałem się wygrzebać spod ziemi.
Milczała, analizując jego słowa. Wszystko pasowało.
Читать дальше