domyśliła się Gosia. – Tylko czemu cokolwiek widzę? Powinno być ciemno.
Zamrugała powiekami. W półmroku majaczyły jej nawet noski tenisówek, które miała na stopach.
– Pewnie tkanina nasączona fosforem albo coś wydedukowała.
– Tylko że to diabelnie trujące!
Pchnęła wieko. Nie ustąpiło. Kopnęła kolanem. Wreszcie załomotała pięścią.
Odpowiedziało tylko głuche echo.
– Radek, ty palancie – warknęła. – Poczekaj, tylko stąd wylezę, a dostaniesz takiego kopa...
Uderzyła raz jeszcze. Gucio. Podkuliła nogi i kopnęła w deskę na końcu. Nic z tego.
Braciszek pewnie siedzi sobie obok i zaśmiewa się do łez z tym swoim kumplem Mariuszem. Może nawet kamerę wideo przynieśli.
– To wcale nie jest śmieszne, ty głąbie! – wrzasnęła.
– Otwieraj w tej chwili!
Odpowiedziało jej milczenie. A gdyby tak przewrócić trumnę na bok? Może wtedy góra odpadnie? Naparła na ściankę i poczuła wyraźnie, że konstrukcja
drgnęła. Powoli udało jej się rozhuśtać. Jeszcze trochę... Jeszcze...
Trumna upadła na bok, przekręciła się, dachowała, a potem spadła jakby ze stopnia. Trzasnęła pękająca płyta paździerzowa. Wieko nareszcie odpadło.
Gosia wygrzebała się z wnętrza zła jak osa. Wyprostowała i boleśnie uderzyła o coś głową.
– Co jest grane!?
Rozejrzała się i z wrażenia opadła jej szczęka. Do tej pory sądziła, że znajduje się w piwnicy pod własnym domem. Teraz ze zdumieniem patrzyła na wnętrze niewielkiej, półkoliście sklepionej krypty. Pod ścianami na ceglanych podestach stały cztery trumny. To znaczy stały trzy, bo jej własna przecież spadła.
Dziewczyna machinalnie wepchnęła zdezelowaną skrzynię na miejsce. Wrzuciła do środka poduszkę i przywaliła wszystko wiekiem.
To chyba nie jest dowcip braciszka, pomyślała.
Usiadła na wilgotnym kamieniu i ścisnęła skronie. Zaraz... Jak to było? Ta mała blondynka, nagranie, ten palant Konrad... Na samo wspomnienie zalała ją fala wściekłości. Przypomniała sobie, jak wiąże pętlę do lampy, stołek bujający się pod stopami, słodkie spojrzenie Limahla, ciemność...
– Powiesiłam się! – powiedziała na głos. – Ale żyję! Czyli widocznie jakiś niedouczony konował stwierdził zgon i ot tak wpakowali mnie do grobu!
Chciała ponownie zerwać się na równe nogi, ale w porę sobie przypomniała, że sufit jest nisko. Rozejrzała się po wnętrzu krypty. Drewniane trumny były przepróchniałe i przeżarte przez korniki. Aplikacje z miedzianej blachy pozieleniały.
W skrzyniach z pewnością spoczywały szkielety pradziadka i innych krewnych.
– Błe! – wzdrygnęła się. – Umarlaki.
Ciarki chodziły jej po plecach, ale z drugiej strony sądziła, że przestraszy się bardziej. W ogóle krypta trochę ją rozczarowała. Wyglądała mało efektownie.
Żadnych przegniłych kości, pokrytych pleśnią czaszek, pajęczyn, szczurów, nietoperzy... Nawet mech nie porastał ścian. Schodki... Weszła po kilku stopniach i zatrzymała się przed żeliwną płytą. Pchnęła ją bez przekonania. Wmurowana?
Drzwiczki może? Walnęła raz jeszcze. Płyta słabo drgnęła. Po kilku solidnych uderzeniach przeszkoda uchyliła się z piskiem zardzewiałych zawiasów, wpuszczając do wnętrza krypty światło i powietrze.
– No, nareszcie wolna – westchnęła Gosia, wychodząc na zewnątrz.
Odetchnęła głęboko kilka razy i rozejrzała się. Alejka, stare grobowce, kasztany gubiące liście. Powązki. Zatem... Odwróciła się. Nad dziurą wiodącą do podziemi wyraźnie widniał wykuty w piaskowcu napis. Grób Rodziny Brona . Czyli słusznie się domyślała. Pochowali ją w grobowcu pradziadka.
Ależ idiotyczna przygoda, pomyślała wesoło. Kumpele nie uwierzą, jak opowiem.
Zatrzasnęła drzwiczki. Siadła na ławeczce, by trochę się pozbierać do kupy. Miała wrażenie, że jest kompletnie rozkojarzona, ale ostatecznie nie co dzień ucieka się z trumny. Kasztan pacnął o alejkę tuż obok jej stóp. Kolczasta łupina pękła, odsłaniając błyszczącą brązoworudą kulkę.
– Do diaska – wymamrotała pod nosem licealistka.
– Co jest, do cholery, grane!? Skąd tu kasztan?
Rozejrzała się wokoło. Teraz dopiero spostrzegła leżące wszędzie liście.
– Jesień!? Gdzieś mi się parę miesięcy zgubiło... Jak to możliwe? – zastanawiała się. – Chyba że... Oż, do cholery... Widocznie gdy się powiesiłam, pętla coś uszkodziła. Rdzeń kręgowy? A może ustał dopływ krwi do mózgu? Pewnie byłam
potem nieprzytomna przez całe lato i w końcu zapakowali mnie do trumny i pogrzebali. Tak. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Nie ma co się zasiadywać. Trzeba prędko wracać do domu i odkręcić całą sprawę.
Ruszyła przez cmentarz. Po drodze zaczęła zbierać sobie bukiet z pięknych złocistych liści, ale po chwili go wyrzuciła. Brama była zamknięta, więc skierowała się w stronę kościoła Świętego Karola Boromeusza. Tak jak przypuszczała, tamtędy dało się przejść. Dotarła na przystanek tramwajowy. Dwie staruszki siedzące na ławeczce na jej widok wstały, przeżegnały się i chyłkiem umknęły.
– Demonstracyjne zachowania religijne w miejscu publicznym. Co za zabobon –
parsknęła.
Od strony Żoliborza powiał wiatr, ale mimo że ubrana była w letnią sukienkę, nie poczuła chłodu.
Ciepła jesień tego roku, pomyślała leniwie.
Wreszcie nadjechała jedynka. Dziewczyna wskoczyła do drugiego wagonu. Nie miała biletu, ale specjalnie jej to nie obeszło. Była tak wkurzona, że gdyby jakiś kanar ją wyhaczył, to chyba podrapałaby mu gębę do krwi.
Koło Dworca Gdańskiego wdrapała się na estakadę wiaduktu i przesiadła w szóstkę. Nie minął kwadrans, gdy była na miejscu. Zapukała do drzwi, a po chwili zniecierpliwiona nacisnęła dzwonek.
Luna zaszczekała we wnętrzu domu. Gosia uśmiechnęła się. Radek otworzył
drzwi. Przez sekundę patrzył w zdumieniu na siostrę.
– Co się gapisz, jakbyś ducha zobaczył! – warknęła.
– Wampir! – ryknął, uciekając w głąb mieszkania.
– Palant! – rzuciła za nim, pakując się do przedpokoju.
Pies na jej widok zaskamlał żałośnie i z podwiniętym ogonem czmychnął do kuchni. Ojciec stanął w drzwiach salonu. Na widok córki jego twarz w jednej chwili pokryła się trupią bladością.
– Jezus Maria! – wrzasnął komunista–ateista.
– Krzyż! Dawajcie krzyż!
– Skąd ci wezmę krzyż w partyjnym domu? – lamentowała matka, wybiegając z kuchni z tłuczkiem do mięsa w ręku.
– A ten srebrny?
– Sprzedaliśmy!
– Może babcia ma? – Z nadzieją spojrzał w lewo. W szparze między skrzydłem a framugą błyszczało ciekawskie oko.
– Mam, ale nie dam – zarechotała starowinka. – Smażcie się w piekle, czerwone antychrysty.
Dziewczyna skrzywiła się demonstracyjnie.
– Może starczy już tych głupot! – warknęła. – Mamy dwudziesty wiek!
– Czosnek! – Ojciec nadrabiał miną. – Dawaj, stara, czosnek.
– Skąd wezmę? – pisnęła znowu matka. – Kryzys jest! Nawet sól czosnkowa się skończyła! I nie mów do mnie stara!
– Czy wyście pogłupieli? – parsknęła Gosia rozżalona. – Przestańcie się miotać.
Pochowali mnie omyłkowo, to się zdarza! Widać jakiś konował się pomylił i wystawił akt zgonu. Ocknęłam się w trumnie i wyszłam...
– Pochowali cię sześć miesięcy temu! – warknął Radek, stając w drzwiach salonu, uzbrojony w dębowy stołek. – Wracaj do grobu, upiorze!
– Jak mnie nazwałeś, palancie? Odszczekaj!
Próbowała go trzepnąć, ale zasłaniał się meblem, a gdy podeszła bliżej, dźgnął ją boleśnie nogami taboretu.
Читать дальше