– Cześć – mruknęła Gosia. – Co się stało?
– Sprawę mam... Paskudną raczej. Dalej chodzisz z Konradem?
– A co ci do tego? – nastroszyła się.
– Konrad kumpluje się z moim bratem.
– No... I co z tego? – powtórzyła z roztargnieniem.
– Wiesz, jaki jest mój ojciec. Pracoholik, nawet po domu w mundurze chodzi.
Całe mieszkanie naćkał mikrofonami. No i wczoraj... Nagrało się coś, o czym powinnaś wiedzieć. – Iza podała jej kasetę. – Skasuj potem... To niby sekret, ale tacie się nie przyda, a do tego po prostu uznałam, że muszę cię ostrzec...
– Khm... Dziękuję – bąknęła Gosia, wrzucając kasetę do torby.
– To na razie. – Iza pobiegła po schodach, żółta kitka włosów podskakiwała na plecach. Gosia powlokła się na przystanek tramwajowy.
Gdybym miała walkmana, tobym sobie od razu posłuchała, rozczulała się nad sobą. Ale nie. Ojcu żal głupich kilkudziesięciu dolarów. Zebrał na swoich wyjazdach i handelkach z pięć tysięcy i tylko kisi gdzieś w słoiku zakopane... I po co mu to?
Sam nie korzysta, a innym nie daje. Się w końcu wnerwię, to przekopię rabatki i tyle!
Dojechała na plac Komuny Paryskiej. Wysiadła z tramwaju. Krzaki porastające wały starego carskiego fortu obsypane były żółtymi kwiatkami. Ruszyła wzdłuż nasypów. Pogoda była naprawdę fajna, ale Gosia naburmuszyła się jak gradowa chmura.
– Ech – westchnęła. – Wiosna. I z czego tu się niby cieszyć? Za rok o tej porze matura... Zagłębiła się w plątaninę uliczek Żoliborza Oficerskiego. W ostrym słońcu przedwojenne domki straszyły poszarzałymi elewacjami, poczerniała i omszała dachówka prosiła się o wymianę. Kute ogrodzenia obłaziły z farby, odsłaniając bąble i sople rdzy. Kocie łby pokryto nierówno asfaltem.
Wreszcie dziewczyna stanęła przed willą. Namacała w kieszeni jeansów klucze.
Furtka zaskrzypiała przeraźliwie...
– Wezmę oleju w strzykawkę i puszczę wreszcie w zawiasy – obiecała sobie licealistka, tak jak co dnia od kilku miesięcy.
Suka Luna usłyszała ją i zaskamlała. Gdy tylko Gosia otwarła drzwi, zwierzę wybiegło radośnie do ogrodu.
Babcia Adelajda siedziała w swoim pokoju przytulona do radia. Na uszach miała toporne ebonitowe radzieckie słuchawki. Na widok wnuczki zsunęła je z uszu.
– Jak było w szkole? – zapytała.
– Zamiast słuchać tej Wolnej Europy, byś się psem czasem zajęła – burknęła dziewczyna.
– A już byłam z Luneczką na spacerku, jakem szła do kościółka – powiedziała babcia. – Poza tym to nie żadna Wolna Europa, tylko Głos Ameryki. Też byś czasem posłuchała, ciekawe rzeczy mówią. I do kościoła powinnaś się wybrać...
Gosia skrzywiła się demonstracyjnie i poszła do swojego pokoju. Na wprost wejścia na meblościance wisiał wielki plakat z podobizną Limahla. Uśmiechał się, jakby na powitanie. Druga podobizna, mniejsza, ale ładniejsza, oprawiona w ramkę stała na komodzie. Trzeci Limahl spoglądał znad biurka. Dziewczyna cisnęła torbę na łóżko. Zeszyty i książki wysypały się kaskadą.
Obróciła kasetę w dłoniach. Po chwili zastanowienia wsadziła ją do magnetofonu i wcisnęła odtwarzanie. Jakość nagrania była rewelacyjna. Dwa głosy. Jeden niewątpliwie należał do Konrada. Wsłuchała się w dialog.
– Z tej twojej Gośki to niezła dupa.
– Że co? To ty chyba porządnej dupy na oczy nie widziałeś.
– Dała ci?
– Co dała?
– No, bzykałeś ją już?
– A po cholerę? – zdziwił się Konrad. – Kiepska jest. Ani tyłka, ani cycków, ładna też nie. Chuda taka, wypłoszowata. Głupia do tego jak but. No, może nogi ma niezłe, ale bzyknąć to bym chciał Mariolkę.
– To po co chodzisz z Gośką?
– A ty wiesz, kim jest jej ojciec?
– To ten Brona, co go czasem pokazują w telewizji, ekspert rządowy znaczy się od czegoś?
– No ba. Wiesz, jaka to szycha? Dokckandyduje. Służbową ładę dostał. W willi mieszka, i to niezłej. Dla niego załatwić mi paszport to tyle co splunąć. Jeden telefon i na talerzyku przyniosą. Dlatego gadam tej kretynce, jak bardzo ją kocham, i czekam, aż mnie przedstawi rodzicom. Przecież przyszłemu zięciowi to i owo załatwią. A jak już będę po tamtej stronie żelaznej kurtyny, to zostaję, i niech mnie cmokną w trąbę.
Gosia wdusiła przycisk „stop” z taką siłą, że magnetofon zarzęził.
– Ty gnoju! – ryknęła. – Ty gówno! Ty ścierwo!
Limahl z plakatu patrzył na nią współczująco.
– Mogłabym mu wybaczyć, gdyby łaził za mną tylko po to, żeby mnie przelecieć!
– powiedziała z nienawiścią. – Ale tego, że od mojej cnoty wolał paszport, nie daruję mu nigdy! Co za parszywe bydlę! Zaraz mu wygarnę, co o nim myślę!
Zerwała się z fotela i ruszyła w stronę aparatu, ale zatrzymała się w pół kroku. No tak.
Rodzina Konrada od dwudziestu lat czekała na instalację telefonu...
– A dość już tego! – warknęła. – Przesrane życie, szykują się tragiczne wakacje, parszywy świat, szkoła do dupy. A ja wam wszystkim o! – Pokazała światu gest Kozakiewicza. Wściekłość aż ją dusiła. I naraz błysnął jej iście genialny pomysł. – Ja wam, ścierwa, pokażę!
Z łazienki przyniosła pasek do szlafroka. Postawiła stołek pośrodku pokoju.
Zaplątała stryczek jednym końcem do żyrandola. Drugi uformowała w pętlę.
– Tylko ciebie kocham – powiedziała do Limahla. – Tylko ty byś mnie zrozumiał... Gdybyś oczywiście gadał po naszemu...
Plakat nie odpowiedział, jedynie patrzył z jeszcze większym współczuciem.
Założyła pętlę na szyję i zdecydowanym ruchem kopnęła stołek w kąt. Poczuła jeszcze, jak pasek miażdży jej krtań, i zapadła ciemność.
Ocknęła się zupełnie nagle, w jednej chwili przechodząc od snu do pełnej przytomności. Wciągnęła nosem woń kurzu i piwnicznej stęchlizny. Kichnęła jak z armaty.
– Co jest grane? – zdziwiła się.
Leżała na czymś miękkim, choć zarazem niewygodnym. Wokół panował dziwny, zgaszony półmrok. Nad głową miała pikowaną wyściółkę. Zbadała otoczenie rękami.
Ściany? Uniosła głowę i wytężając wzrok, spróbowała cokolwiek dojrzeć. Minęła dłuższa chwila, nim pojęła całą straszliwą prawdę.
– Leżę w trumnie!? – wyszeptała.
Z wrażenia próbowała usiąść, ale tylko z rozmachem wyrżnęła głową w wieko.
Mimo wyściółki zadudniło jak pusta beczka, a dziewczyna przed oczyma zobaczyła wszystkie gwiazdy moskiewskiego Kremla. Dłuższą chwilę masowała obolałe czoło.
Rozejrzała się wokół raz jeszcze. W półmroku wyraźnie widziała charakterystyczny kształt pudła, w którym była zamknięta.
– No, jak w mordę strzelił! – powiedziała na głos. Zmarszczyła brwi. Przecież trumnę mieli w domu.
Widziała ją nieraz. Ojciec kupił „dębową jesionkę” jeszcze w stanie wojennym.
Brakowało wtedy wszystkiego, nawet wyżsi funkcjonariusze partyjni szynkę jadali tylko co trzeci dzień. Tata pojechał akurat z delegacją KC na wizytację fabryki mebli w Henrykowie. Oczywiście towarzysze wyższej rangi zgodnie z regułą dziobania mieli pierwszeństwo. W mig wyczyścili wzorcownię z ciekawszych kredensików i stolików. Ale trumną akurat nikt z nich nie był zainteresowany. Trafiła się okazja, to nie namyślał się długo. Kupił za bezcen, przywiózł do domu na dachu malucha i przewidując rychły zgon babci, ustawił w piwnicy willi. Tylko że babcia jakoś nie wybierała się na tamten świat. Mebelek od paru lat stał w kącie, porastając kurzem.
– Czyli to głupi dowcip kochanego braciszka i jego porypanych kumpli... –
Читать дальше