– No tak... To egzystował. Cholera, jak zwał, tak zwał. Żywy czy nie, muszę przecież mieć kasę na czynsz, jakiś łach na grzbiet, a i na fiacika wpłacam...
– To weź ten ochłap i za mną!
Zadekowali się w pokoju socjalnym. Marek wyciągnął z torby szydło i dratwę.
– Co zamierzasz? – jęknął Zenek.
– Przyszyję ci tę łapę – burknął ślusarz. – Tylko siedź spokojnie. Zaboli to zaboli, ale do wesela się zagoi... To znaczy nie zagoi się, ale chociaż nie odpadnie. Zresztą wesele też sobie wybij z głowy...
Pro forma odkaził pole operacyjne denaturatem, w kość nakapał butaprenu i wbił w szpik dwustronnie gwintowany sztyft. Skręcił wszystko do kupy, szybko połączył ściegami zerwane
ścięgna i mięśnie, zszył skórę na okrętkę.
– Krawcem to ja nie jestem – krytycznie ocenił stronę estetyczną swojego dzieła. – Po prostu nie zawijaj rękawów przy robocie. Zegnij palce, rozprostuj – polecił. – Świetnie, pracuje jak nowa. Wy, zombiaki, macie szczęście, jeśli żaden kawałek się nie zgubi, naprawa nie stanowi problemu.
– Yyyy... Mam w niej czucie. Ja czuję...
– I dobrze. Jakbyś nie miał czucia, tobyś robić na obrabiarkach nie mógł. A teraz konkrety – warknął ślusarz. – Zapomnij o tym pętaku Nefrytowie. Od dziś pracujesz dla nas. To znaczy dla mnie, Igora i kilkorga naszych kumpli. Oczywiście będziesz składał raporty ubecji, ale konsultujesz każdy przecinek z nami.
– Oczywiście! To znaczy... Chciałbym wiedzieć, w co wchodzę. To Solidarność Walcząca czy KPN? Jesteście opozycjonistami?
– Nie. Wampirami. – Marek wyszczerzył zęby.
Podobno zombiaki nie mdleją, ale Zenkowi się udało. Gdy doszedł do siebie, w pokoju siedział jeszcze Igor.
– No to konkrety – warknął spawacz. – Dostałeś zadanie do wykonania? Masz nas obserwować i kablować, czy może coś konkretniejszego?
– To nie o was... Podobno po Warszawie grasuje zombiak, taki jak ja. Jeśli go nie wyśledzę, będę miał przerąbane. Ale panowie, jak rozumiem, też... gdybym mógł prosić o pomoc...
– Kurde – westchnął Marek ciężko. – My, wampiry, jako swego rodzaju arystokracja bytów bionekrotycznych...
– Będę u was za chłopa pańszczyźnianego robił, tylko pomóżcie – zaskamlał technik.
– Swojakowi z Pragi pomóc trzeba – skrzywił się ślusarz.
– Kumplowi z roboty tym bardziej. – Spawacz też się skrzywił. – W jednej fabryce robimy, to zobowiązuje...
– Dziękuję wam!
– Podziękujesz, jak przeżyjesz... – zaczął Marek, ale umilkł, zadumawszy się nad bezsensem własnej wypowiedzi.
– Zadzwonię po Grega – zaofiarował się Igor. – Zaraz po robocie ruszamy nomen omen powęszyć. Gdzie znaleziono ciało?
– Wszystko jest w materiałach od majora...
Dochodziła piętnasta. Zanosiło się chyba na deszcz... Na wałach za fabryką sprężyn o tej porze nie było nikogo. Igor przyjrzał się stratowanym zaroślom i wielkiej plamie wciąż widocznej na piasku.
– Dziwne – mruknął. – Nie wygląda mi to na robotę zombiaka... Greg, możesz się na chwilę machnąć w wilka?
– Jasne...
Chłopak rozpiął suwak pod pachą i przenicował się na wilczą stronę. Zenek zemdlał.
– No, do jasnej cholery! – Marek potrząsał, aż technik oprzytomniał. – Przestań mdleć!
– Ale ja...
– Omdlenia to efekt przerwy w dopływie krwi do mózgu! Nie masz krążenia. Mózg ci już dawno uszami wypłynął. To tylko wyobraźnia!
– Yyyyy...
– Co ci tak mowę odjęło? – skrzywił się spawacz. – Nie ma się czego bać, to zwykły wilkołak.
– Urrr... uurr... urwał! – zombiak odzyskał głos.
– Greg, przyjacielu, powęsz tutaj i powiedz, zombiak czy nie?
Wilk obszedł cały stratowany teren.
– Nie. – Pokręcił głową po ludzku. – To jakiś zwykły koleś. Zaraz, zaraz...
Ruszył najwyraźniej świeżym jeszcze tropem. Przy wale znalazł porzuconą kurtkę.
– Ufajdał we krwi, spostrzegł i wyrzucił – podsumował Igor.
Wilk tymczasem dobiegł do przystanku, powęszył i zawrócił.
– Wsiadł w autobus – wyjaśnił.
Obaj robotnicy badali znaleziony fant.
– Jeansowa, szyta żółtą nitką, więc amerykańska – zawyrokował Marek. – To ciuch z dobrego butiku lub Pewexu. Dwie, może trzy pensje na to poszło.
– Czyli dostał w prezencie, na przykład w paczce – podsumował Igor. – Znaczy ma krewnych za granicą.
– Dlaczego? – nie zrozumiał Zenek.
– Bo jakby musiał na to uczciwie pozapieprzać, toby bardziej szanował!
– Do tego w ramionach szczupła. Bazarowi milionerzy i badylarze są grubi. Znaczy się należy do partyjniaka, ubeka lub inteligenta – dumał ślusarz.
– Na rękawie sprana plama od smoły, a te plamki to próby sprania smaru – zauważył
Greg, węsząc intensywnie. – Znaczy się inżynier, który robi przy nadzorowaniu jakichś robót.
Chyba że wrócił w niej z zagranicznego kontraktu. Albo pracuje jako technik przy produkcji. Ta kurtka pachnie też amerykańskim dezodorantem. Plamy wywabiane były benzyną, rozpuszczalnikiem nitro i zjełczałym masłem.
– Tu są jeszcze bryzgi tuszu – zauważył Igor. – I długopis mu wyciekł w kieszeni.
– Koleś, który ma krewnych w USA, pracuje w biurze, w którym niedawno smołowano dach, a do tego ma motor lub syrenkę. Bo i do paliwa dostęp, i w smarze musi się babrać –
dołożył swoje spostrzeżenia Zenek.
– Brawo, szybko się uczysz sztuki dedukcji – pochwalił Marek.
– Czytałem o przygodach Sherlocka Holmesa – odparł technik z dumą.
– I mieszka gdzieś blisko, bo bał się, że ktoś samochód rozpozna, to podjechał sobie przystanek lub dwa autobusem – uzupełnił spawacz. – Czyli to będzie gdzieś w blokach przy Łochowskiej albo, dajmy na to, przy Białostockiej – warknął. – Jak tylko zaczęli je nam tu stawiać, czułem, że będzie z tego nieszczęście! Tylko pytanie, który to, bo mieszka tam tych inteligentów jak nasrał, taka obraza dla czerwonej robociarskiej dzielnicy!
– Możemy się przejść po klatkach i powęszyć – zaproponował wilkołak. – Podejdziemy jeden przystanek, zobaczę, czy tam wysiadł.
Jakieś pół godzinki później dwa wampiry, zombiak i biegnący przodem wilk podeszli do klatki dziesięciopiętrowego gierkowskiego mrówkowca przy Łochowskiej.
– Oj, niedobrze – mruknął Marek, patrząc na zdezelowanego mercedesa parkującego przed blokiem.
Za kierownicą siedział Cyganiak może dziesięcioletni i paląc papierosa, bawił się złotym breloczkiem od kluczyków. Wampir znał go z widzenia.
– Co niedobrze? – zdziwił się Greg. – Bardzo dobrze, trop wiedzie do tej klatki.
– To auto Cyganów z Otwockiej. Coś im nie pasuje i przyjechali tu oficjalnie. Mam przeczucie, że oni też po naszego klienta... A jak tylko łebka zostawili, żeby auta pilnował, to znaczy poszli we czterech lub pięciu, ilu ich w gablocie było. Grubsza jakaś afera...
Wkroczyli do klatki. Jedna z wind działała, więc wjechali na dziesiąte piętro. Potem schodzili na dół, a Greg węszył. Sprawca mordu mieszkał na szóstym. Podeszli pod drzwi.
– Tam są ci z samochodu – powiedział wilk. – Czterech lub pięciu.
– Zapukajmy – mruknął Igor i zaraz wcielił swoje słowa w czyn.
Drzwi otworzyły się. Dwa sprężynowce szczęknęły w jednym momencie. Dwaj Cyganie przez sekundę mierzyli wzrokiem nieoczekiwanych gości.
– Panowie wampiry z Kawęczyńskiej – powiedział starszy wiekiem przedstawiciel mniejszości. – Wybaczcie, że bez uprzedzenia zrobiliśmy tu wjazd na chatę, ale sprawa była pilna...
Читать дальше