Kontrrewolucja nieustannie łamie kółka wielkiej maszyny, jaką jest aparat państwowy, ale jego działania nie spowolni.
– Ale ja o tym. – Zenek wskazał butlę.
– A, to? Absolutnie. Sowieckie perfumy może nie pachną tak ładnie jak tureckie podróbki zachodnich, ale za to są najmocniejsze na świecie. Odekolon wprawdzie karaluchy i pluskwy zabija, ale wy jesteście martwiakiem, byle co wam nie zaszkodzi. A i pamiętajcie, pół
szklaneczki codziennie doustnie. Oddech odświeży i larwy was żreć od środka nie będą.
– Żreć – podchwycił technik. – A ja co...
– Zombie odżywiają się zasadniczo ludziną i mózgiem. Na jedzenie ludziny nie możemy wam dać zezwolenia, no chyba że wykryjemy, gdzie ukrywa się jakiś wyjątkowo wredny opozycjonista, ktoś taki jak Lech Jęczmyk. – Major rozmarzył się na chwilę. – Wtedy was tam wyślemy. A na razie będziecie na diecie. Zatem musicie kupować w jatce z podrobami mózg krowi, świński, cielęcy, co się trafi.
– Ale oczy? Co z oczami... – myśl uparcie wracała.
– Jak definitywnie zgniją, weźmiecie nóż, miskę wrzątku i wydłubiecie. Nasz okulista wprawi wam szklane. A na razie będziecie nosili ciemne okulary, jak towarzysz Pierwszy.
– Jak to, on też?!
– Co wy, Trak? – wydarł się major. – Chcecie, żebym zdradził tajemnicę służbową!?
Zombiakiem to może sobie być ten cały Pinochet, ale podejrzewać o to naszych najbardziej zasłużonych towarzyszy może tylko wróg. A wiecie, co robimy z wrogami!
– Ale... mi się tylko tak powiedziało...
– Powiedziało? – parsknął ubek. – Nawet nie próbujcie tak myśleć, bo traficie na cmentarz w trumnie wypełnionej betonem. Pół roku będziecie zdychali, leżąc w bezruchu i czując, jak krety i dżdżownice obgryzają wam palce u nóg!
– Yyyyy...
– Podpiszcie teraz papiery. – Major skinął na felczera, a ten wręczył aresztantowi plik blankietów. – Wasz pseudonim TW „Padlina”.
– TW?
– To skrót od słów „tajny współpracownik”. Wasze zadanie będzie bardzo proste. Gdzieś w Warszawie ukrywa się niezarejestrowany zombiak. I, niestety, sukinsyn wyżera ludzi. Trzeba go wyśledzić i zlikwidować albo wystawić nam. Czas wykonania tydzień. Za godzinę zaczyna się wasza zmiana w fabryce...
– Mam iść do pracy? – zdumiał się Zenek.
– A coście myśleli? Że taki drobiazg jak śmierć zwalania was z frontu walki o wykonanie planu? – parsknął major.
– Ale ja jestem zombiakiem! Sami mówiliście, że jestem ślepy, żrą mnie od środka larwy, nie mam mózgu... To jak niby mam pracować!?
– Żołądek i główka to szkolna wymówka! Możecie się ruszać, gorączki nie macie, to i przy obrabiarce możecie stać. I nie spóźnijcie się do roboty! I tak trzy dni was nie było.
– Trzy dni... Obywatelu majorze, prosiłbym o zaświadczenie...
– Jakie zaświadczenie?
– Wyleją mnie z roboty za taką nieobecność! Ale jakbym miał papier, że ubecja mnie przetrzymywała...
– Nie pieprzcie. Dział kadr nawet nie odnotuje, że was nie było.
– Jakim cudem?
– Jesteśmy ubecją. Możemy wszystko i wszędzie mamy swoich ludzi. Tu macie instrukcje, materiały, przepustkę i won. – Major wręczył mu kopertę i władczym gestem wskazał
drzwi.
Zenek skołowany ruszył do wyjścia.
– Wróć! – wrzasnął Nefrytow. – Odekolon zabierz!
Ślusarz Marek zakręcił kawałek stali w uchwycie i puścił w ruch frezarkę. Posypały się iskry.
– Coś jest nie tak – mruknął. – Co tu, na hali, tak kwiatkami capi?
W fabryce powinno cuchnąć spaloną stalą, smarami, spoconymi robolami i ewentualnie ozonem, tymczasem w nozdrzach kręciła woń tandetnej ruskiej perfumy.
Wampir wyłączył frezarkę i zaczął się rozglądać, węsząc intensywnie. Wszyscy współpracownicy stali na swoich stanowiskach przy obrabiarkach.
Ciąg idzie z lewej ku prawej, rozważał ślusarz.
Daleko w samym kącie wśród urządzeń ujrzał znajomą gębę i błysk szkieł ciemnych pseudowłoskich okularów.
– A niech mnie – mruknął. – Zenek Trak został zombiakiem!
Podszedł do tablicy bezpiecznikowej, otworzył swoim kluczem. Odnalazł odpowiedni obwód i przekręcił wyłącznik o ćwierć obrotu. Tokarka Zenka zwolniła obroty, a potem stanęła.
– Cholera, znów się zaciął ten sanacyjny trup – parsknął technik i lekceważąc przepisy BHP, pchnął obrabiany detal dłonią.
Czasem udawało się w ten sposób odblokować. Ale Marek ułamek sekundy wcześniej ponownie puścił elektrykę. Maszyna ruszyła jak szkapa zacięta batem.
– Kurde!
Zenek przerażony patrzył na rękę, którą szarpnięcie oderwało i rzuciło za obrabiarkę.
Wziął miotłę i końcem kija przyciągnął do siebie utraconą kończynę. Zastanawiał się właśnie, co dalej, gdy ktoś przyjacielsko poklepał go po ramieniu.
– No co tam? – zagadnął Marek.
– Rrrrękę mmmi urwało! – wyjąkał Zenek.
– No, to się czasem w fabryce zdarza – uspokoił go ślusarz. – Sam rozumiesz, przepisy BHP u kapitalistów nie istnieją. U nich robole giną przy produkcji jak muchy. Jeśli chcemy choć częściowo dogonić poziom rozwoju wymuszony tak nieludzkim traktowaniem ludzi pracy, musimy ciut obniżyć nasze normy, zdemontować niektóre zabezpieczenia. I o wypadek przy pracy nietrudno... Po prostu taka jest cena postępu. Za to poszkodowani, którzy na Zachodzie pozostawieni są własnemu losowi, u nas cieszą się opieką państwa.
– Czyli ja... Dostanę rentę... – zombiak zgłupiał do reszty.
– Nie dostaniesz – westchnął Marek.
– Jak to nie dostanę? – zaszlochał technik. – Odprowadź mnie do zakładowego łapiducha, spiszemy protokół z wypadku.
– Zenek, ogarnij się trochę – warknął Marek.
– Co?
– Za wypadek po pijanemu renty nie dostaniesz. Co więcej, z roboty cię wywalą w try miga.
– Ale...
– Lekarz pierwsze, co zrobi, to wezwie patrol. Każą ci dmuchać w balonik. I co? Golnąłeś sobie rano przed robotą lampkę Odekolonu. To ruskie świństwo ma osiemdziesiąt procent jak obszył.
– Ale ja...
– Po drugie mamy w tej hali mroczno jak w grobie, a ty pracowałeś w ciemnych okularach. To złamanie przepisów BHP. Tych, które jeszcze obowiązują. Po trzecie po takim urazie zawiozą cię ciupasem do szpitala, żeby zrobić komplet badań. A tego byś chyba nie chciał... – Marek uśmiechnął się cynicznie. – A potem jeszcze komisja lekarska będzie cię oglądać, osłuchiwać, opukiwać...
On wie! – uświadomił sobie Zenek.
– No bo ja...
– Nie żyjesz. To się czasem zdarza – uśmiechnął się znowu Marek. – I kablujesz ubecji.
To też się czasem zdarza, choć u nas w fabryce kapusie mają przegwizdane. Pamiętasz Kozłowskiego? Jak podnieśli prasę, jego gira była tak spłaszczona, że miała ze dwa metry kwadratowe powierzchni.
– Musiałem podpisać.
– Gówno tam musiałeś!
– Za pracę dla Służby Bezpieczeństwa major Nefrytow obiecał mi stałe dostawy...
– Odekolonu. W konia cię zrobił, ot co.
– Nie rozumiem?
– Jego ludzie lata temu skonfiskowali szmugiel, sto kartonów tego świństwa. Teraz wmawia naiwnym zombiakom, że to preparat ratujący przed rozkładem.
– A tymczasem... – przeraził się Zenek.
– Tymczasem możesz żłopać zwykłą czyściochę albo spirytus salicylowy, ba, denaturat nawet, i będzie ten sam efekt.
– Yyyyy... to co mam zrobić? – Robotnik spojrzał na urwaną rękę. – Jak nie dostanę renty, z czego będę żył?
– Jak to żył?! Co ty chrzanisz? – parsknął śmiechem wampir. – Zombiaki są martwe.
Читать дальше