Oprawcy puścili dziadka, a Zenka powiedli wąskimi betonowymi schodkami. Znalazł się w niewielkim pokoju. Posadzono go na metalowym stołku naprzeciw biurka. Za zakratowanym oknem wstawał ponury warszawski świt.
Więzień nie czekał długo. Do wnętrza wszedł felczer w białym fartuchu i zwalisty ubek ubrany po cywilnemu.
– Nefrytow, major Nefrytow – przedstawił się cywil.
– Zenek Trak, bardzo mi miło. – Technik wstał i wyciągnął dłoń.
Ale major obszedł go łukiem i zająwszy miejsce za biurkiem, uruchomił stojący na blacie wentylator.
– Zdejmijcie koszulę – polecił felczer.
Przyłożył do piersi aresztanta stetoskop. Potem poświecił mu latarką w oczy i obejrzał
gardło. Zmierzył jeszcze temperaturę i sprawdził uzębienie.
– Typowy do bólu zombiak. Zimny jak trup, funkcje życiowe ustały kilka dni temu, ale nie wampir – zameldował.
– No i świetnie – skwitował ubek. – A wy czego się tak gapicie? – zapytał przyjaznym głosem.
– Ten wentylator... Zawsze sądziłem, że ubecja to świeci reflektorem po oczach – bąknął
Zenek.
– Nie myślcie tyle, bo mózgu nie macie i mogłoby wam zaszkodzić – doradził życzliwie major Nefrytow. – Zombiaki są jako te kwiaty w wazonie. Już martwe, lecz jeszcze tego nieświadome... – zrymował. – No i co tak gębę rozdziawiacie? Bezpieka może wszystko!
Myślicie, że ubek nie ma prawa być czasem poetą? – zirytował się.
– Nie, no skąd, każdemu przecież wolno układać wiersze – bąknął aresztant.
– No, jakby każdemu pozwolić, to może byłaby lekka przesada – skrzywił się Nefrytow. –
Sami wiecie, jak wywrotowy element mógłby się za to zabrać!
– Jesteśmy jak kwiaty... – powtórzył Zenek.
Powoli zaczynał wierzyć w to, co usłyszał. Sińce na rękach faktycznie wyglądały na plamy opadowe...
– Tak, ale, niestety, pachniecie raczej jak nawóz do kwiatów. – Major zarechotał
i przełączył moc wentylatora na większą.
– Przepraszam, mam pytanie.
– Wal śmiało – Nefrytow tryskał dobrym humorem.
– Jesteśmy jak kwiaty polne czy jak kwiaty szklarniowe? – rzucił technik.
Ubek wytrzeszczył oczy.
– Co? A jakie to, do cholery, ma znaczenie!?
– No bo polne to w wazonie szybko więdną, a szklarniowe trzymają się jakiś czas...
– A... o to chodzi? Jak będziecie grzecznie łykali odpowiednie mikstury, to spokojnie dziesięć albo i dwadzieścia lat pociągniecie, zanim zaczną wam odpadać różne części ciała.
Oczywiście mikstury dostaniecie od nas. No i, rzecz jasna, trzeba będzie na nie zapracować.
– No to się wkopałem – jęknął zombiak. – Cholerna ruska konserwa! – parsknął.
– Amerykańska – głos majora Nefrytowa zabrzmiał jak ostrzegawcze syknięcie żmii.
– Ruska...
– Amerykańska! Nie podejrzewacie chyba naszych przyjaciół i sojuszników o eksperymenty z bronią chemiczną?
– Ależ oczywiście, że nie! – zaprzeczył gorliwie Zenek. – Ja w ogóle nie sądzę, żeby to była broń chemiczna, tylko co najwyżej zawartość się przeterminowała. Ale na konserwie były ruskie litery...
– Stary chłop, a naiwny jak dziecko. – Major pokręcił głową. – Zrozumcie. Imperialiści postanowili dokonać sabotażu i pozbawić naszą gospodarkę narodową najcenniejszych pracowników. Sądzicie, że na puszce napisaliby „Made in USA”? Gdzie tam. Ci parszywi krwiopijcy przy jednym ogniu dwie pieczenie upiekli. Wybili rosyjskie oznaczenia na puszce.
Was wykończyli, a do tego podjęli próbę oczernienia naszych przyjaciół. Na szczęście my nie frajerzy i nie damy się nabrać na tak prymitywną prowokację! Prawda?
– Oczywiście!
Zenek za żadną cenę nie chciał być uznany za frajera.
– Przechodząc do rzeczy, jesteście na terenie ściśle tajnego budynku rządowego użytkowanego przez nas, czyli Wydział Z Służby Bezpieczeństwa. Nasza elitarna jednostka powołana została do walki z wszystkim, co miesza ludziom w głowie i podważa ateistyczną i materialistyczną wizję rzeczywistości.
– Podkładacie świnię klerowi?
– Nie. Od tego jest inny wydział. Nasze zadania są znacznie poważniejsze. Likwidujemy
takich jak ty. I podobnych. Sami rozumiecie, w socjalistycznym państwie nie ma miejsca na wampiry, utopce, wiedźmy, krasnoludki...
Zenek nerwowo przełknął ślinę. Przypomniał mu się oglądany niedawno w kinie
„Kingsajz”. Więc to nie była fikcja!?
– Krasnoludki też? – wykrztusił.
– Też – twardo potwierdził major. – Rozdeptujemy je bez litości podkutymi buciorami.
Oczywiście likwidujemy nie wszystkich – uspokoił aresztanta. – Tym, którzy pracują dla nas, pozwalamy żyć.
– Będę pracował! – padła solenna obietnica.
– I takiej właśnie świadomej postawy oczekiwałem.
Major, gdy się uśmiechał, wyglądał nawet sympatycznie.
– Oczywiście, żeby móc dla nas pracować, musicie wyglądać po ludzku. Trup, który wygląda jak trup, ma leżeć w grobie, a nie żywych nachodzić.
– Tak jest! Ale chyba wyglądam? – zaniepokoił się Zenek.
– Nie do końca. Wasze oczy – mruknął Nefrytow. – Ście widzieli to w lustrze?
– Jakoś nie było okazji...
– Ślepia macie jak u śniętej ryby – wyjaśnił felczer. – I mętne, i gnić zaczynają...
Będziecie nosić ciemne okulary. Zawsze. – Wyjął z szuflady eleganckie etui, łup z obławy na bazarze.
– Zaraz – zdumiał się Zenek. – Przecież jak zmętniały, to nie powinienem nic widzieć?
Albo chociaż niewyraźnie?
– Bo i nie widzicie – wyjaśnił felczer. – Słyszeliście o ślepowidzeniu?
– Eeee...
– Czasem zdarza się uszkodzenie mózgu, które sprawia, że choć oczy pracują prawidłowo, nie ma się świadomości widzenia. Chory na to, idąc, omija przeszkody, bo mózg przetwarza obrazy, ale nie przekazuje ich do części odpowiedzialnej za myślenie. Takiemu kolesiowi tylko wydaje się, że jest ślepy.
– A ja...
– A wy macie odkryte przez przodującą sowiecką naukę ślepowidzenie bezobjawowe –
wyjaśnił lekarz. – Nie widzicie niczego, ale nie macie mózgu, więc nie mieliście czym zauważyć, że do ośrodków widzenia nie dociera obraz.
– Czyli tylko wydaje mi się, że widzę, podczas gdy oczy już nie pracują?
– Nie wydaje się wam, bo w ogóle nie myślicie. Mózg to wrażliwy organ. Przy zzombiaczeniu rozkłada się pierwszy – klarował felczer.
– Nie rozumiem – bąknął technik. – Mózg jest ośrodkiem, w którym mieszka dusza...
– Nie wciskajcie nam tu klerykalnej propagandy! – huknął major. – Sami widzicie, mózg wam zgnił, a gadacie z sensem, to znaczy, że dusza nie istnieje! To zresztą kompletnie bez znaczenia. Ważne jest co innego. Zombiaki są z grubsza jak ludzie. Łazicie trochę wolniej i sztywniej i mówicie grubszym głosem, ale poznać was można w zasadzie tylko po dwu rzeczach. Śmierdzicie, jakby się świnia porzygała, i ślepia macie niewyjściowe. Na szczęście po skórze jeszcze ci plamami nie sypie. Na zapach jest metoda – postawił na blacie półlitrową butlę radzieckiej wody toaletowej „Odekolon” – ten preparat zamaskuje was absolutnie skutecznie.
Walcie go śmiało ile wlezie i dobrze wcierajcie w mordę, to i dłużej będziecie wyglądali jak człowiek. Bo sami rozumiecie, jeśli przestaniecie przypominać żywego, to i nam będziecie nieprzydatni. A jak staniecie się niepotrzebni, to... – Wymownie wskazał kciukiem podłogę.
– Czy to bezpieczne?
– Praca dla organów z definicji nigdy nie była, nie jest i nie będzie bezpieczna!
Читать дальше