– Chyba oszalałaś – parsknął. – A co tu do lubienia?! Myślisz, że to fajne łazić po ulicy ze świadomością, że jest się martwym? To jak nieuleczalna choroba. Budzi się człowiek rano i czuje, że koniec zbliża się nieuchronnie... Poza tym co to ma do rzeczy, lubię czy nie? Jestem zombie i będę zombie, aż zdechnę definitywnie. I to, zdaje się, niedługo.
– Profesor rozszyfrował właśnie kolejny rozdział „Necronomiconu” – wypaliła. – To jest chyba odwracalne.
– Że niby co? – zdumiał się.
– To, co się z nami stało, jest odwracalne. Można się odzombiaczyć i odwampirzyć.
Wrócić do ciepłych. Ożyć znaczy się.
Po raz pierwszy od przemiany ucieszył się, że jego serce nie bije, boby chyba z wrażenia dostał zawału. Ruszył mimowolnie w stronę domu, a dziewczyna dotrzymywała mu kroku.
– Chcesz powiedzieć, że martwiak może znowu stać się normalny?! Niby jak? Rozkład tkanki... Dziecko, ja nawet mózgu nie mam. Pustka w głowie, mucha, jak jednym uchem wleci, to swobodnie przefrunie i drugim wypada!
– Taaak? To czym wy myślicie? – zdumiała się.
– Cholera wie. A ty sama co? Pół roku w trumnie leżałaś i robaczki cię jadły. Myślisz, że to się cofnie? Albo na przykład ręka. – Zawinął rękaw, pokazując szew. – Maszyna mi urwała, Marek przyszył dratwą. Działa, bo działa, ale taki uraz dla ciepłego... Jak niby sobie wyobrażasz wygojenie się czegoś takiego? Normalnemu człowiekowi jak rękę odetnie, to zespół chirurgów wiele godzin przyszywa. Ścięgno po ścięgnie, żyłka po żyłce... A i to zazwyczaj kiepsko potem działa, bo nerwy się źle zrastają.
– A ja... Sam zobacz. – Zatrzymała się i rozciągnęła dekolt.
Pomiędzy piersiami miała paskudną dziurę.
– Uch – syknął. – Ale cię ktoś załatwił.
– Braciszek rodzony, ścierwo głupie, bagnetem od mosina w plecy – pożaliła się. – Jak dziabnął z tyłu, to aż przodem wyszło! Marek twierdzi, że to zarośnie za kilka lat dopiero.
Przez chwilę podziwiali wzajemnie urazy, niczym czcigodni weterani z dumą prezentujący wojenne blizny, a potem poszli dalej w milczeniu. Po kilku minutach znaleźli się pod domem Zenka.
– Chodzi o to, że to wszystko da się wyleczyć – Gosia pierwsza wróciła do tematu. – Nie dziury i urwane ręce, tylko martwiactwo.
– No nie wierzę... Właź. – Przepuścił ją przodem do klatki.
Po chwili byli w jego mieszkaniu.
– Nie poczęstuję cię niczym, bo szczerze powiedziawszy, nie mam nic do żarcia... Zresztą wy... – urwał. – O co więc chodzi z tym odzombiaczeniem? – Choć uważał to za kompletną bzdurę, mimo wszystko jakaś tam nadzieja zaczęła nieśmiało kiełkować.
– Oj, to proste. Z matematyki wynika. Z zasady, że dwa minusy dają plus. Znaczy się jak wampir ugryzie zombiaka, a zombiak wampira i pociągną każdy krwi tego drugiego, to się obaj odczarują. Tak było napisane.
Poskrobał się po głowie, wydzierając kępkę włosów i kawałek skóry. Pod odłażącym paznokciem błysnęła bielą kość czaszki. Gosia siedziała, uśmiechając się wdzięcznie.
– Gadasz – parsknął. – To by było za proste! Choć z drugiej strony... – skrzywił się. –
Hmmm...
– A kto powiedział, że to miałoby być trudne? – wdzięczyła się dalej. – Wszystko, co nas spotkało, to czysta magia... Skoro w tę stronę zadziałało szybko i skutecznie, to może i w drugą
podobnie?
– No nie tak znowu szybko, ty z pół roku w trumnie, mnie, zdaje się, trzy dni w robocie nie było. W sumie... Spróbować zawsze można – zaczął ostrożnie.
Położyła się na jego tapczanie.
– Bierz mnie! Hmmm... to znaczy, chciałam powiedzieć, gryź mnie! – Usiadła. – Do krwi
– jej głos przeszedł w namiętny szept.
Jeśli to zadziała, może chociaż trochę inteligencji jej zostanie... – westchnął w duchu, siadając obok – bo jak straci jeszcze dwadzieścia IQ, to rany Julek, chyba lepiej z dwojga złego, żeby pozostała wampirzycą...
– No dobra, to trzymaj się, mała, bo pewnie zaboli... Trzy-czte-ry – odliczył i dziabnęli się nawzajem zębiskami.
Kły Gosi weszły w ciało zombiaka jak w masło. Jego ugryzienia prawie nie poczuła.
Pociągnęła kanalikami haust. Krew, czy to, co miał w żyłach, była tak obrzydliwa, że ją zamroczyło. Ale przełknęła.
– Fuuuj – jęknęła, odsuwając się.
Czegoś tak paskudnego nie piła nigdy w życiu. Nawet wódka zmiksowana z arbuzem, którą brat zaserwował kiedyś na swoich urodzinach, smakowała o wiele lepiej.
– Błe... – Zombiak Zenek też się skrzywił, jakby rozgryzł cytrynę. – Co za świństwo!
Jesteś pewna, że to coś da?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale chyba warto było spróbować.
– Czekaj, mam chyba jakiś plaster w apteczce.
Ruszył do kuchni, ale po chwili poszukiwań zrezygnował. Nie było potrzeby. Rana po jego zębach na szyi dziewczyny zabliźniła się w oczach. Dotknął miejsca, w którym go ugryzła, i namacał tylko dwa niewielkie strupki. Bolesny skurcz nieoczekiwanie przeszył jego pierś.
Zaskoczony nabrał haust powietrza i rozkaszlał się. Dziewczyna też kaszlała zwinięta z bólu w kłębek. Doszli do siebie chyba po pięciu minutach.
– Chcesz chusteczkę? – Technik wyciągnął z kieszeni szmatkę.
– Chusteczkę? Po co?
– Łzy ci stanęły w oczach.
– Łzy?!
Dotknęła policzków. Faktycznie, były zupełnie mokre. Otarła je niecierpliwie wierzchem dłoni, rozmazała przy okazji tusz.
– Wampiry nie płaczą... – mruknęła. – A to chyba znaczy, że...
Kolejny skurcz w piersi zgiął ją niemal wpół. Zatoczyła się i runęłaby z tapczanu na ziemię, ale Zenek złapał ją za ramiona i podtrzymał. Poczuła dziwny szum w uszach. Gdzieś z daleka dobiegł jakby stukot. Kolejny zawrót głowy... Pociemniało jej w oczach.
Ocknęła się kompletnie zdezorientowana. Leżała pod samą ścianą. Dziewiętnastowieczny mur ziębił jej pośladki przez cienki materiał miniówy. Technik obejmował ją ramieniem. Jego dłoń była dla odmiany przyjemnie ciepła.
– Czy... – zaczęła. – A niech mnie!
– Pulsuje ci żyłka na szyi – poinformował. – Krążenie wróciło! U mnie też. To działa!
Popatrzyła na niego. Twarz zombiaka odzyskała już normalny ludzki kolor. Gdy zdjął
ciemne okulary, okazało się, że jego źrenice w niczym już nie przypominają oczu śniętej ryby.
– Jesteśmy ciepli! – szepnęła. – Masz może lustro?
Puścił ją i po chwili przyniósł z kuchni to, którego używał do golenia. Zajrzała do niego nieśmiało. Jej wizerunek przypominał odbicie w wodzie. Był nieostry, rozmazany...
– Oj, chyba nie do końca jeszcze puściło – zauważył. – Czekaj, mam chyba termometr...
Gosia włożyła sobie termometr pod pachę tak, żeby widzieć podziałkę. Przez chwilę nie działo się nic, a potem słupek rtęci drgnął i ruszył do góry. Patrzyła, jak najpierw szybko, potem coraz wolniej, uparcie pnie się coraz wyżej i wyżej.
– Trzydzieści sześć i sześć – szepnęła wzruszona. – Ja naprawdę... żyję!
Spojrzała na swoje blade dłonie. Opalą się... Wreszcie będzie wyglądała jak człowiek, a nie jak porcelanowa lalka... Świat wokoło zawirował. Wszystko nagle wydało jej się wesołe i kolorowe. Zajrzała sobie w dekolt. Po ranie zadanej bagnetem pozostała tylko śliczna blizna w kształcie gwiazdki.
Symetrycznie, równiutko między piersiami, ucieszyła się. To lepsze niż tatuaż! Ale mi kumpele będą zazdrościć!
– Jak z twoją ręką? – zainteresowała się.
Читать дальше