Greg wspiął się na podmurówkę. Tu z góry widział wyraźnie gliniarzy, którzy odpierali tłumek gapiów żądnych sensacji, i funkcjonariusza kucającego przy poszkodowanej. Twarz potrąconej nakryta była gazetą, ale szpileczki, pończoszki i kusa mini były doskonale widoczne.
– Szlag by trafił! – Greg zeskoczył z murku i rozpaczliwym ruchem rozepchnął ludzi.
Po chwili był już z przodu. Jeden rzut oka potwierdził jego najgorsze obawy. Karetka, błyskając światłem koguta, właśnie podjechała. Chciał podbiec do ciała, ale nie pozwolono mu.
– Stój! – Rosły milicjant powstrzymał go stanowczym gestem. – To nie kino! Zwykły wypadek z ofiarą śmiertelną. Nie ma się na co gapić!
– To moja, eee... koleżanka z klasy – wykrztusił Greg. – Mieliśmy się spotkać...
Sanitariusze wymienili kilka słów z milicjantem kucającym przy zwłokach, położyli dziewczynę na nosze i zawinęli w szary brezent. Chłopak poczuł przeraźliwy chłód promieniujący wprost z żołądka.
– Przykro mi, chłopie. – Gliniarz nieoczekiwanie przyjacielskim gestem ścisnął wilkołaka za ramiona. – Jej już nie pomożesz... Takie życie. Trzepnęło ją i szlus... Znajdziesz sobie inną, ładniejszą może.
– Szlus – powtórzył bezwiednie Greg.
– Na śmierć... I od razu ci powiem – milicjant ściszył głos – nie próbuj nawet ustalić kto, bo niczego się nie dowiesz, a tylko się wpakujesz w gówno po uszy... Najlepiej zapomnij, że w ogóle tu byłeś. Zwłaszcza jakby ktoś pytał.
– Gdzie ją zabierają...? – wykrztusił wilkołak.
– Jak to gdzie? Do kostnicy. A że ciało z wypadku, to zapewne do naszego szpitala na Komarowa.
Nie słuchał dłużej; rozmazując cisnące się do oczu łzy, pobiegł w stronę przystanku autobusowego.
Greg wbiegł na piętro, przeskakując po kilka stopni. Nacisnął dzwonek, a potem załomotał pięścią.
– A, to ty? – zdziwił się Marek. – Co tak nerwowo? Walisz w te drzwi jak wariat, już się bałem, że jakieś ZOMO szturmuje... Co się stało!? – Teraz dopiero spostrzegł, że chłopak jest blady jak ściana.
Greg urywanymi zdaniami relacjonował wypadek. Igor wyłączył telewizor.
– Siadaj i uspokój się – rozkazał. – To nic takiego. Gośka jest wampirem. Nic jej nie będzie! Niełatwo utłuc kogoś, kto już nie żyje!
– Co?
– To normalne – mruknął ślusarz. – Jak wampir naprawdę mocno oberwie, zapada w śpiączkę. To znaczy wygląda jak definitywnie martwy, a od prawdziwego umarlaka różni się
tym, że nie następuje rozkład ciała. To prawdopodobnie jakieś ewolucyjne przystosowanie.
W dawnych czasach, gdy walczono z wampirami, pozwalało udawać martwego. Ciepli spuszczali naszym łomot, myśleli, że załatwili na amen, zakopywali ciało, a wampir po paru dniach ożywał i się wykopywał. No chyba że serce kołkiem przebili albo głowę urżnęli sierpem i położyli w nogach trumny.
– Czyli... – Greg przechylił głowę.
– Ona się obudzi po dwóch, może trzech dobach. Może trochę wcześniej albo trochę później. A jak słabiej uderzyło, to i dziś nawet.
Chłopak odetchnął z ulgą.
– Już się bałem...
– Chcesz kielicha? – zapytał Igor, ruszając w stronę kuchni. – Mam cytrynówkę Baczewskiego, przedwojenna jeszcze, ze Lwowa, my, wampiry, nie pijemy, więc nie było jakoś nigdy okazji opróżnić, a tobie na nerwy dobrze zrobi.
Greg odmówił uprzejmym gestem.
– Czyli wystarczy poczekać i Gosia ożyje? – upewnił się raz jeszcze.
– Jest jeden problem. – Marek zaciągnął wojskowy pas o jedną dziurkę. – W obecnych czasach, niestety, zazwyczaj robi się sekcję zwłok. Zwykłe otwarcie jamy brzusznej to pikuś, zaszyje się dziurę i po problemie. Gorzej, jak się dobiorą do serca albo mózgu. Wtedy mogiła. To znaczy – wzniósł oczy ku sufitowi – jak przedziurawią serce, to jeszcze pół biedy, z tym można żyć... To jest, teges... – zaplątał się.
– Egzystować – podpowiedział Greg. – A jak wytną?
– Jak wytną albo rozgniotą na miazgę, próbując wbić w nie kołek, wówczas martwiak naprawdę idzie do piachu – wyjaśnił Igor. – No i ze srebrnymi kulami jest problem. Bo to solidnie zatruwa organizm i też może zabić. Ale nie zawsze, jak się szybko powyciąga, to rany się zasklepią i wampir jeszcze stanie na nogi.
– Ale tak właściwie... – wilkołak poskrobał się po głowie – nie rozumiem... Bez serca jesteście definitywnie martwi... Ale po co wam te serca, skoro i tak nie biją i nie ma krążenia?
– A cholera wie – wzruszył ramionami Marek. – Może w sercu mieszka dusza czy coś takiego... Tak czy inaczej, trzeba wykraść Gosię, zanim ją pokroją na plasterki. Czy mówili, gdzie ją zabierają?
– Coś jakby... Komarowa? Chyba jest taka ulica na Mokotowie czy gdzie...
– Szpital Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – syknął ślusarz. – O jasna cholera... To szalenie komplikuje ewentualną akcję ratunkową.
– Jakie mamy możliwości? – zapytał Greg. – Może zawiadomić jej ojca? W końcu to członek KC, wystarczy, że wykona jeden telefon...
– Nie zapominaj, że on akurat jest szczerze zainteresowany tym, żeby znikła na zawsze! –
ostudził go ślusarz. – Brat podobnie. Babcia, choć z innych powodów, też marzy o jej likwidacji.
Zupełnie nie tędy droga...
– A może by tak przez majora Nefrytowa? – zaproponował nieoczekiwanie Igor. – To szczaw, leszcz, luj, śmierdziel, menda, gnida, kutas i swołocz, ale z drugiej strony bez nas jego wydział w ogóle nie ma racji bytu.
– Odpada, mają dość obiektów do rozpracowywania – westchnął jego przyjaciel. – Jak ją szlag trafi, dla nich to lepiej, mniej wampirów do śledzenia.
– Szpital na Komarowa... – zgrzytnął zębami spawacz. – Cholerny matecznik MSW. Tam się leczą gliniarze i ubecja, czasem też partyjniacy i ich rodziny. Wachmani, przepustki... Istna twierdza! Nie ugryziemy tego!
– Ugryziemy – warknął Marek. – Dawaj odpis „Necronomiconu”!
– Co chcesz zrobić? – zaniepokoił się spawacz.
– Jako człowiek nie mam szans przeniknąć do środka. Użyję tego samego zaklęcia co Adalbertus Coollen.
– Przecież mówiliście, że rozpyliło go na stonkę ziemniaczaną! – przestraszył się Greg.
– Przypuszczam, że to był skutek uboczny jego wegetarianizmu. Mnie powinno zamienić w normalne nietoperze... Wlecę do środka jakąś dziurą, a potem się zobaczy.
– W nietoperze w dzień?! – zirytował się Igor. – Z drugiej strony nie ma co czekać do nocy – odpowiedział sam sobie.
– Idę z tobą. – Greg poderwał się z fotela.
– Ta magia działa chyba tylko na wampiry... – ostrzegł Marek.
– Zamienię się po swojemu w wilka. Nikt nie zauważy.
– To ja będę ubezpieczał. – Igor zaczął wkładać buty. – To znaczy, jakby doszło do zadymy, przedzierajcie się do samochodu. Nie będę wygaszał silnika, wskoczycie do środka i wiejemy... Zawiadamiamy jeszcze kogoś?
– Nie ma czasu. Zresztą kogo chcesz zawiadamiać? Ślicznotka w Łodzi, hrabia śpi w grobowcu, Profesor pewnie w robocie, a Dziadek Weteran to świr. Przydałby się, gdybyśmy planowali odbić dziewczynę siłą, tu zaś czeka nas robota wymagająca, że się tak wyrażę, zegarmistrzowskiej precyzji.
Zapakowali się do auta i pojechali.
Zaparkowali opodal bramy szpitala. Wielki szary kompleks kilkunastopiętrowych bloków sterczał w niebo. Od strony ulicy widać było niewiele. Wysoki parkan z pomalowanej na zielono siatki, za nim prawie pusty parking... Ale przy wjeździe ustawiono budkę dla strażników i szlaban. Marek wyciągnął radziecką wojskową lornetkę i dłuższą chwilę lustrował otoczenie.
Читать дальше