– A śledztwo? – zainteresowała się jego towarzyszka. – Panie profesorze, przecież takie zwłoki to dowód przestępstwa...
– Już umorzone z powodu niewykrycia sprawcy.
– To znaczy, że w ogóle go nie szukali?! – zdumiał się chłopak.
– Przypuszczam, że rozjechał ją jakiś ważny ubek lub partyjniak, ewentualnie synalek
kogoś ważnego. Sami rozumiecie. – Uczony wzruszył ramionami.
Podszedł do szklanej szafki, wyjął z jej wnętrza skalpel i ręczną piłkę z niklowaną rączką.
Układał kolejne narzędzia na metalowej tacy.
– Czyli de facto mamy zatrzeć ślady zbrodni? – bąknęła studentka.
– To trochę za mocne słowa, pani koleżanko, i lepiej nie wyskakiwać z takimi uwagami.
Zwłaszcza w murach tego akurat szpitala. – Profesor uśmiechnął się smutno. – Aczkolwiek pani przypuszczenia nie odbiegają jakoś szczególnie od rzeczywistości... Ale to nie nasza sprawa. Do dzieła. Najpierw ją sobie rozbierzemy z ubrania, a potem na części – zażartował.
Ujął nożyce. Rozciął bluzkę i minispódniczkę. Kryształki błysnęły żałobnie, gdy wrzucał
tkaninę do tekturowego pudła. Ściągnął ze stóp nieboszczki szpileczki, a potem zdjął rajstopy.
One także poleciały w ślad za resztą ubrań.
– Paradowała tak w końcu lutego po ulicy? – zdumiał się student. – W kusej mini, na szpilkach i w cieniutkich rajstopkach? Nie było jej zimno?
– Pewnie jej kurtką zaopiekowała się załoga karetki. – Lekarz skrzywił się demonstracyjnie. – Co do reszty stroju, wie pan, panie kolego, kobieta, żeby się upiększyć, gotowa jest na każdą ekstrawagancję. Mam rację? – Dał studentce przyjacielską sójkę w bok.
– No nie do końca – mruknęła dziewczyna. – Ja tam nie lubię marznąć...
– Ale tak z prawie gołymi nogami i w bucikach dobrych może do teatru wyłazić na nasze błoto? To jakiś idiotyzm...
– Dziewczyny lubią się podobać chłopakom – rozwijał teorię uczony. – Może goniła na randkę? A może pracuje gdzieś w okolicy i wyszła tylko na moment? To nie nasze zmartwienie.
Szczękając nożycami, rozciął halkę. Pod nią pojawiła się fantazyjna bielizna, wydziergana pracowicie na szydełku z kolorowego kordonka.
– A niech mnie! – sapnęła studentka. – Ależ to niesamowity kawał pracy... Koroneczki jak z włoskiej manufaktury!
– Pani koleżanko – profesor postukał trzonkiem skalpela o stół – proszę się nie zajmować bzdetami. Macie być lekarzami. Nie interesuje was ubranie, ani nawet skóra, tylko to, co w środku. W naszym zawodzie niejeden raz trzeba patrzeć prosto w serce człowieka.
– Szkoda, że nie mój rozmiar – mruknęła dziewczyna z nutką żalu w głosie. – Ale na bazar zanieść, niezły pieniądz można by zgarnąć...
Profesor wraz ze studentem, nie zwracając na nią uwagi, zręcznie wyłuskali Gosię z reszty szatek.
– Jak państwo widzą, na ciele nie widać śladów urazu, który spowodował zgon. – Uczony zlustrował zwłoki. – Ciekawe, z protokołu wynika, że uderzyło w nią auto, przekoziołkowała przez dach, leciała jakieś pięć metrów w powietrzu... Powinna mieć połamane kości i wybroczyny podskórne... Otarcia na rękach i nogach. A tu nic. Czyżby przyczyną zgonu był
krwotok wewnętrzny albo uraz mózgu czy rdzenia kręgowego?
– Nie ma też plam opadowych, posinienia paznokci i warg ani żadnych śladów stężenia pośmiertnego! – bąknął student, zezując do swoich notatek.
– Ona wygląda bardziej jak śpiąca czy nieprzytomna niż jak trup! – dorzuciła jego koleżanka. – Na pewno nie żyje? Może to tylko letarg?
– Czyżbym się aż tak pomylił!? – wykrztusił skonfundowany profesor, a potem ujął
stetoskop i przyłożył pod lewą pierś denatki. Przypomniał sobie paskudną wpadkę sprzed lat, gdy omyłkowo wystawił akt zgonu. Był wtedy młodym lekarzem. Pacjent, którego przywieźli mu na ostry dyżur, nie zdradzał żadnych oznak życia, więc uznano go za zmarłego. Potem dopiero okazało się, że plamy powstałe na skutek picia denaturatu wzięto za opadowe. Omal nie złamało to kariery przyszłemu profesorowi, bo domniemany nieboszczyk nie dość, że się obudził, to
jeszcze pobił pracownika kostnicy...
Długo się wsłuchiwał, aż wreszcie pokręcił głową.
– Nie ma ani akcji serca, ani pracy płuc. Skóra chłodna. To sztywny... No niezbyt sztywny, ale zimny trup, choć nie rozumiem, dlaczego nie mamy pełnego obrazu rigor mortis .
Z rosnącym zdumieniem obejrzał paznokcie. Przyłożył na wszelki wypadek lusterko do ust denatki, a potem uchylił jedną powiekę i błysnął w źrenicę kieszonkową latareczką. Wreszcie dziabnął ją skalpelem w czubek palca.
– Źrenice nie reagują – mruknął całkowicie już uspokojony. – Choć oczy jeszcze nie zmętniały. Dziwne. Naprawdę niecodzienny przypadek! Ale jest z całą pewnością definitywnie martwa.
– Zwłoki świętych nie ulegają rozkładowi – westchnął praktykant, unosząc nabożnie oczy ku sufitowi. – A ona wygląda jak anioł...
– Czy pan, panie kolego, nie jest przypadkiem pedofilem-nekrofilem? – Oczy uczonego błysnęły złowrogo znad szkieł okularów.
– Ależ skąd, przecież sam pan mówił, że wiek około osiemnastu lat. Tylko chciałem powiedzieć, że całkiem ładnie wygląda tak bez ubrania.
– Jakby była świętą, toby nie nosiła takiej fikuśnej bielizny i cekinowanej miniówy –
mruknęła jego koleżanka. – Zresztą łatwo można sprawdzić, czy to była jeszcze dziewica –
podsunęła.
Profesor ofuknął ją ostro.
– W obliczu majestatu śmierci należy zachować elementarną powagę – łajał. –
A nieboszczykowi okazać elementarny szacunek.
– Ale ja nie miałam na myśli nic niestosownego – tłumaczyła się studentka. – Chcę robić specjalizację jako ginekolog położnik... Pomyślałam, że korzystając z okazji, zajrzę...
– W domu weźmie pani lusterko i sobie zajrzy! – Pogroził jej palcem. – Plan pracy jest następujący: zbadam teraz głowę, potem otwieramy ciało, pobieramy narządy wewnętrzne do kolekcji dydaktycznej. Warto by również wypreparować kości rąk. I chyba czaszkę. Reszta, no cóż, do spalarki... – Wskazał drzemiący w kącie piec.
Obmacał szyję denatki, szukając urazów karku, a potem otworzył usta domniemanej nieboszczki i syknął zaskoczony.
– Popatrzcie, moi drodzy. – Stuknął trzonkiem skalpela w jeden z kłów. – Zębiska jak u jakiegoś wampira.
– Paradontoza? – zapytał niepewnie student.
– Gdzie tam, dziąsła zdrowe. To raczej przerost uzębienia. Atawizm. Niezwykłe, bo nie widzę nagromadzenia innych cech recesywnych. Ale spokojnie, odetniemy głowę, wypreparujemy czaszkę i jak antropolodzy wszystko pomierzą, z pewnością niejednego się dowiemy...
W tym momencie klamka szczęknęła i drzwi sali sekcyjnej uchyliły się z upiornym zgrzytem. Wszyscy podskoczyli. Przez próg przeskoczył wielki, wyleniały wilk.
– A to co? – zdumiał się uczony. – Kto tu wpuścił tego zwierzaka?!
– Pewnie milicyjny burek któregoś z pacjentów. Przecież masa mundurowych tu leży –
zbagatelizowała studentka.
Korzystając z faktu, że uwaga mężczyzn skupiona była na zwierzaku, zwinęła pospiesznie bieliznę Gosi i upchnęła w swojej torebce. Wilk usiadł po psiemu przed nimi, zamerdał ogonem i zaskamlał przymilnie.
– Czego on, u licha, chce? – zdumiał się profesor.
– Może głodny – podsunęła dziewczyna.
– Urżnąć dla niego jakiś kawałek? – Student niepewnie ujął skalpel i przeniósł wzrok z psa na nieboszczkę.
Читать дальше