– Będzie to czyn dokonany niewątpliwie dla dobra nas, rasowych i rodowitych przedstawicieli klasy robotniczej. – Igor potrząsnął związanymi dłońmi.
– Faktycznie, wyglądacie na robotników, ale wygląd o niczym nie świadczy. Urzędasy już wiedzą, że na nich polujemy, więc mogli się przebrać i ucharakteryzować – wyjaśnił
blondasek.
– Identyfikacja wroga klasowego, który udaje prostego robotnika, wymaga zastosowania naukowych metod i odpowiedniego instrumentarium. – Dziewczyna wyciągnęła z aktówki stalową taśmę mierniczą.
Pryszczaci rozciągnęli Marka na betonie. Dziewczyna zmierzyła długość obu jego rąk. Po chwili ten sam pomiar wykonano na Igorze.
– Można ich uwolnić – poleciła.
Więzy opadły. Oba wampiry podniosły się i roztarły nadgarstki.
– Wybaczcie, towarzysze, ale musimy zachowywać rewolucyjną czujność – wyjaśnił
blondynek. – Jesteście wolni.
– Wybaczamy – odburknął ślusarz nieco poirytowany. – A o co właściwie chodzi z tym mierzeniem?
– Socjalistyczni urzędnicy straszliwie się skorumpowali, to ich zdradza – wyjaśniła dziewczyna.
– Nie rozumiem? – Igor poskrobał się po głowie.
– Lewą rękę mają dłuższą!
– Lewą? – nie zrozumiał spawacz.
– Nie wiecie? Łapówki zwyczajowo przyjmuje się lewą ręką – wyjaśnił blondynek. –
Stąd się wzięły takie określenia, jak „lewizna” czy „brać na lewo”...
– A że lewą częściej wyciągają, to im się z biegiem czasu znacznie wydłuża – uzupełniła rewolucjonistka. – Zgodnie z teorią Lamarcka nawet dzieci i wnuki urzędasów odziedziczą tę cechę. Wytłuczemy wszystkich, nie ukryją się nawet w trzecim pokoleniu!
– Nie wiedziałem...
– A jak który mańkut? – zaciekawił się Marek.
– To też bierze lewą, tradycja taka – wyjaśniła.
Obaj przyjaciele, kompletnie skołowani, opuścili siedzibę rewolucjonistów.
– Ja pierniczę – mamrotał Igor. – To już chyba zaszło zbyt daleko. Rozumiem zdziczałe maszyny, którym się nudziło stać bezczynnie. Rozumiem, że na drodze ewolucji powstały małpopludy do ich obsługi. Ale że anomalia wytworzyła własną biurokrację i własnych dysydentów, w dodatku uzbrojonych i agresywnych...
Wyszli z hali. Kot Karola Wójcika już na nich czekał.
– Gdzie wy się znowu gubicie?! – łajał. – Szukam was i szukam...
– Przepraszamy – mruknął Marek. – Pobłądziliśmy.
– Ścigają was – poinformowało zwierzę. – Setka albo i lepiej małpoludów przetrząsa wszystkie zakamarki.
– Czy jesteś w stanie nas stąd wyprowadzić?
– Prawie... Znalazłem mur zajezdni. Tym razem na sto procent właściwy. Teraz ostrożnie musimy przejść przez magazyn...
Blaszane drzwiczki zaprowadziły ich do rozległej hali zastawionej skrzyniami i skrzynkami. Długie, wąskie przejścia ginęły w półmroku.
– Swoją drogą, ciekawe, co jest w środku – mruknął Marek, klepiąc bok jednej ze skrzyń.
– Nie ma czasu, żeby sprawdzać – zrzędził kot. – Macie naprawdę poważne problemy.
Ścigają was! A ci z gębami hien węch mają iście psi!
– Daj spokój – uśmiechnął się Igor. – Te głupie małpoludy nawet nie wiedzą, że wyszliśmy z biur.
W tym momencie dziesiątki żarówek pod stropem rozbłysły, odsłaniając kucające na pakach jetinsyny. Oba wampiry zamarły przerażone.
– Uciekajcie! Ja ich zatrzymam – zakomenderował futrzak. – Rozwalcie mur, jeśli zdołacie!
Marek i Igor runęli do wyjścia. Tricolor wskoczył na belkę.
– Stać! – warknął do bandy małpoludów. – Odczepcie się od moich kumpli albo zakosztujecie za chwilę stalowych pazurów przeznaczenia.
– Spokojnie, to tylko głupi kot – mruknął rosły jetinsyn prowadzący pościg. – Damy mu w łeb i zakopiemy pod murem.
Pięciokilogramowy młot świsnął tuż przed nosem mówiącego i z hukiem upadł pod nogi.
Wszyscy odskoczyli odruchowo w tył. Kocisko siedziało na stalowej belce i obojętnie myło sobie futerko.
– Z drugiej strony czy warto brudzić pazury?
– Spokojnie! – warknął wódz. – Jeden młotek bydlę mogło zrzucić, ale więcej z pewnością tam nie ma...
Kot przerwał toaletę i spojrzał na niego kpiąco.
– A założysz się?
– Brać go!
Oba wampiry wypadły z magazynu. Z tyłu dobiegały odgłosy straszliwej draki. Nie minęło pięć minut i stanęli koło muru.
– Jesteś absolutnie pewien, że to zajezdnia? – zapytał Marek.
– Chyba tak, zresztą w głosie kota dźwięczała absolutna, żelazna pewność. Wysadzamy?
– zaproponował Igor.
– A masz czym? – zdziwił się jego przyjaciel.
– Dynamitem. – Spawacz podrzucił laskę w dłoni. – Co się tak gapisz? U tych anarchistów tyle się tego poniewierało, nawet nie zauważą, że im jednej brakuje.
– No to do roboty... – zanucił Marek.
Znalazł miejsce, gdzie jedna z cegieł popękała. Wyciągnął scyzoryk i wydłubał kilka kawałków. Wepchnęli laskę w szczelinę.
– Na boki – krzyknął ślusarz i podpalił lont.
Syknęło, a po chwili rąbnęło że hej. W murze powstała dziura jak stodoła. Faktycznie, rzeczywistość poza anomalią miała wyższe ciśnienie. Powiew wiatru zza muru podziałał jak fala uderzeniowa. Najbliższa hala w ogóle znikła, pozostał po niej fundament i stalowe elementy. Na oczach obu kumpli powietrzny wir pochwycił w stalowy uścisk bandę małpoludów i walczącego z nimi Fabrycznego Kota. Zwierzak miotnął się dziko i rozsypał w powietrzu. Została po nim garść pyłu, trochę cieniutkich kosteczek i kolorowe kłaczki sierści wirujące w powietrzu.
– I po ptokach – mruknął Igor. – Biedna kocina...
– Szkoda zwierzaka... On zawsze był po stronie prostych roboli – westchnął Marek.
Cała anomalia w zetknięciu z rzeczywistością kurczyła się jak przekłuty balon. Jetinsyny usiłowały uciekać górą, ale dachy zapadały się jeden po drugim, pochłaniając je jak trzęsawisko.
Wicher przemian już cichł.
– I po enklawie... – mruknął ślusarz. – Trzeba poszukać łopaty czy czegoś. Musimy pogrzebać wiernego towarzysza.
– Masz rację.
Na ich oczach kostki drgnęły. Pył zawirował w powietrzu, kłaki futra zbiły się w kłąb i odrodzony kot z gracją przechylił głowę.
– Zdziwieni? – zakpił. – Po to właśnie mamy dziewięć żyć... Za mną! – Pobiegł przez zrudziałą trawę.
Ruszyli. Minęli tory bocznicy kolejowej i stojące na nich kompletnie przerdzewiałe podwozie nigdy niewykończonej lokomotywy. Przeszli przez stosy spróchniałych desek, pomiędzy którymi walały się pordzewiałe imadła i przeżarte korozją zworki. Marek obojętnie kopnął starą wojskową klamrę do pasa, ozdobioną okazałą swastyką. Tu i ówdzie pośród śmieci leżały sfatygowane pluszowe małpiszony.
– Nasza fabryka robiła kiedykolwiek zabawki? – zdziwił się Igor.
– Nasza fabryka robiła wszystko, co zjednoczenie zamówiło – wyjaśnił mu kumpel.
Mijali stare hale. Przez uchylone drzwi widać było wnętrza. W niektórych stały resztki zniszczonych maszyn. W innych walały się śmieci. Wszędzie panowała świdrująca w uszach głucha cisza. Wreszcie doszli do szatni. Dyrektor musiał wypatrzyć ich z okna gabinetu, bo wyszedł im na spotkanie.
– Oto wrzeciono do głównej obrabiarki zespołu K-6. – Igor wyciągnął zza pazuchy detal.
– Możemy przystąpić do montażu.
– Anomalia została zlikwidowana – zameldował Marek. – Dla zakładu oznacza to oszczędność energii rzędu co najmniej siedemdziesięciu procent. Jako racjonalizator, który wprowadził tak znaczące oszczędności...
Читать дальше