– Muszę najpierw skonsultować się z kumplem. Nie widział go pan? Spawacz Igor...
Szukał Starej Wzorcowni.
– Stara Wzorcownia jest niedaleko, ale nigdy tam nie byłem. Mówisz: Igor? Faktycznie, ktoś taki kręcił się tu dziś rano. Ale o to trzeba pytać w kadrach albo komisji dyscyplinarnej, a może i w biurze konstrukcyjnym. – Małpolud wreszcie go przepuścił.
Marek przeszedł kilkadziesiąt kroków i spojrzał dyskretnie w górę. Kot siedzący na belce wskazał mu kierunek. Wampir mijał dziesiątki pracujących maszyn. Przy niektórych leżały szkielety. Czasem na dźwigniach wisiały zmumifikowane pourywane dłonie. Stosy skrzyń z materiałem lub gotowymi wyrobami ograniczały widoczność, tarasowały drogę. Część maszynerii miała napęd węglowy, buchające tu i tam kłęby pary dodatkowo przeszkadzały w odnalezieniu kierunku. Z dala coś błyskało i trzeszczało. Spawarka? Przyspieszył kroku. To faktycznie był Igor.
– Cześć – mruknął Marek, klepiąc kumpla w ramię. – Martwiłem się o ciebie...
– To ty?!
– A co, spodziewałeś się Świętego Mikołaja? No pewnie, że ja. Przyszedłem po ciebie...
Wracamy do rzeczywistości.
– To nie takie proste – bąknął Igor. – Zostałem zatrudniony... To znaczy mam nakaz pracy, jak zaraz po wojnie...
– Tutaj? Olej to i spływamy...
– On nigdzie nie pójdzie – rozległ się za plecami Marka jakiś spiżowy głos. – Zwolnić pracownika ze stanowiska o znaczeniu strategicznym może tylko biuro konstrukcyjne. Ale nie liczyłbym na to, mamy tylko jednego spawacza w tej części zakładu.
Marek obejrzał się. Za nim stał kolejny małpolud, jeszcze większy i groźniej wyglądający. Miał dobre dwa i pół metra wzrostu. Pięści wielkości bochnów chleba zaciskał ze złością. Ten przynajmniej miał normalne nogi.
– Pójdę do biura i wyjaśnię sprawę – bąknął ślusarz. – Gdzie to jest?
Zwierzoczłowiek wskazał mu gestem kierunek. Na końcu hali stało przepierzenie.
Zielone luksfery połyskiwały. Wprawiono w nie drzwi z płyty paździerzowej. Wampir zapukał
i słysząc z wnętrza pomruk zachęty, nacisnął klamkę.
Biuro konstrukcyjne nie było duże. Na ścianach i stołach roboczych przypięto płachty folii. Rozrysowano na nich jakieś schematy. Za biurkiem siedział wychudzony typ w garniturze.
Na pierwszy rzut oka wyglądał na nieboszczyka, ale jego pożółkłe od nikotyny paluchy przebierały po okazałym suwaku logarytmicznym.
– Dzień dobry, ja w sprawie kumpla.
Urzędas spojrzał na niego bezbarwnymi oczyma.
– Spawacz Igor otrzymał nakaz pracy. – Wzruszył ramionami. – Jego zwolnienie jest niemożliwe z uwagi na strategiczne interesy gospodarki narodowej. Będzie tu pracował do emerytury.
– Wiek emerytalny osiągnął wiele lat temu, poza tym on już od dawna nie żyje –
przekonywał ślusarz.
– Skoro się rusza i jest w stanie pracować, to nie ma znaczenia, czy żyje, czy nie.
Większość naszych pracowników jest od dawna martwa – słowa padały, szeleszcząc jak stare akta. – Możemy rozważyć jego zwolnienie po zakończeniu speczamówienia numer jeden.
– To znaczy?
– Parowozu. Jeśli pomożesz w budowie, szybciej skończymy. Wówczas będziecie mogli wybrać, czy jedziecie z nami, czy zostajecie w fabryce. – Martwe oczy spojrzały zaskakująco przenikliwie. – Potrzebujemy fachowców.
– Na jakiej podstawie dostał nakaz pracy?
– Przychwyciliśmy go koło wzorcowni. Nasz regulamin surowo karze szpiegostwo przemysłowe, dywersję i sabotaż.
– Został o coś oskarżony?
– Zrezygnowaliśmy z wnoszenia oskarżenia pod warunkiem, że zostanie zatrudniony.
Jego szczęście, bo za majstrowanie przy urządzeniach mogła być czapa.
– Czy jest jakaś procedura odwoławcza?
– Nie przewidujemy. Może pan napisać podanie do towarzysza dyrektora generalnego o ponowne rozpatrzenie przypadku, ale towarzysz dyrektor aktualnie przebywa na zasłużonym urlopie. Wróci za miesiąc.
– A może ktoś go zastępuje?
– Towarzysz wicedyrektor. Ale on też nie może pana przyjąć ani rozpatrzyć podania, bo przebywa na zwolnieniu lekarskim.
– Rozumiem. Czy jest zatem ktoś kompetentny?
– Jego zastępca, kierownik działu. Problem w tym, że ten ze wszech miar zasłużony działacz cierpi na chorobę alkoholową. Oczywiście nie możemy go zwolnić, bo jest na to zanadto zasłużony. Poszedł po nową flaszkę do studni życzeń i nie wiadomo dlaczego wrócił bez połowy czaszki.
– To bardzo przykry wypadek...
– To nie wypadek – urzędnik ściszył głos. – Głowa została odstrzelona. To był zamach na członka partii. Niestety, nie zdołaliśmy wezwać na zakład ubecji. Telefony nie działają.
W każdym razie nie da się z nim dogadać, bo mózgu mu brakuje. Podania też nie może rozpatrzyć.
– Czy ktoś go zastępuje?
– Nikt go nie zastępuje, bowiem formalnie jest obecny w pracy.
– To ja się jeszcze zgłoszę... – bąknął skołowany Marek.
Wyszedł do hali. Wyciągnął z kieszeni pistolet. Przeładował, obejrzał broń. Zważył
w dłoni. Solidny kawał stali, a w magazynku jeszcze kilka „pestek”.
– A gdyby tak wsadzić temu brygadziście kilka kul między oczy... – zadumał się.
– Nie da rady – odezwał się z góry kot. – Jetinsyny są za głupie. Prawie nie używają mózgu, więc kula w łeb nie zrobi im dużej krzywdy. Łap!
Pod nogi wampira spadła paczka papierosów i zapalniczka. Zwierzak łapą wskazał drzwi na końcu hali.
– Dzięki! – Wampir zaraz się domyślił, o co chodzi.
Podszedł do Igora.
– Zajaramy? – Pokazał mu paczkę. – Przerwa na papierosa – warknął pod adresem nadzorcy.
– No nie wiem – bąknął jetinsyn.
– A kim ty jesteś, żeby kwestionować świętą robociarską tradycję?! – prychnął Igor.
Odłożył spawarkę, zdjął gogle i bez problemu wyszli z hali. Niewielki placyk między ścianą hali a ceglanym murem zawalony był starymi skrzynkami opisanymi cyrylicą.
Poniewierały się tu także przerdzewiałe maszyny.
– Tak patrzę na ten mur – mruknął Marek.
– Ceglany... wysoki... – bąknął Igor.
– Zastanawiam się, czy to przypadkiem nie jest mur zajezdni tramwajowej.
– Nawet jeśli, to nie przeskoczymy, za wysoko.
Coś otarło im się o nogawki.
– Gdyby zrobić w nim maluśką dziurkę. Zderzenie rzeczywistości normalnej i zdziczałej powinno zmieść tę część zakładu... – odezwał się kot.
– A jak się anomalia rozleje na dzielnicę? – skrzywił się Igor.
– Ciśnienie normalności na enklawę powinno przeważyć. Gdyby tak wydłubać jedną cegiełkę... – Kot spojrzał na ślusarza.
– Tak mały otwór chyba nic nie da. A nam te wszystkie zombiaki i mackowaci zrobią kęsim...
– Da, zaufaj mi... Pety w zęby – mruknął kot ostrzegawczo i skoczył między skrzynki.
Zdążyli odpalić po papierosku. Z hali wyjrzał nadzorca. Wyglądał na wkurzonego.
– Wracać do roboty! – warknął.
– Nie widzisz, że jeszcze palę? – odpyskował Igor.
– A, to przepraszam. – Brygadzista celnie ugodzony niepodważalnym argumentem zmył
się jak niepyszny.
Marek spiesznie obluzował jedną z cegieł. Niestety, mur był grubszy.
– I co dalej? – Poskrobał się po głowie.
– Zrobimy małe bum... – Kot siedział na skrzynce i bawił się granatem.
Głucha eksplozja wstrząsnęła zakładem. Przez dziurę wionęło chłodem. Marek i Igor smyrgnęli przez wyłom, ale zamiast w zajezdni znaleźli się w korytarzu jakby biurowca.
Читать дальше