– No, cholera jasna, ten to ma oko – biadał arystokrata. – W sam pępek mi przywalił. Na wylot kula przeszła.
– No to jak? Jesteśmy kwita? – warknął ślusarz, podchodząc.
– No niech ci będzie – westchnął hrabia.
Marek pomógł mu wstać i nawet otrzepał z błota.
– Dlaczego nie strzelałeś? – zapytał.
– Coś mi się pomyliło... Chciałem odbezpieczyć i pociągnąłem to... – pokazał hrabia. –
Szarpię potem za spust i dalej nic. Miałem cię jak na widelcu...
– Przełączyłeś tylko z ognia pojedynczego na seryjny, a odbezpiecza się tak –
zademonstrował zwycięzca. – Zmywajmy się, za chwilę tu będzie niebiesko.
Istotnie gdzieś z daleka dobiegło echo syreny milicyjnego radiowozu. Ruszyli przez chaszcze za fabryką sprężyn, a potem wyszli na Łomżyńską.
– Myślałam, że to będzie naprawdę – bąknęła Gosia. – Ten pojedynek...
– Przecież było naprawdę? – zdumiał się spawacz.
– Ale myślałam, że na śmierć...
– Było na śmierć. Rana hrabiego zabiłaby każdego ciepłego. Faceci czasem muszą się wyszaleć – klarował. – Marek chyba specjalnie obraził hrabinę.
– Ukartował to?
– Jasne. Bo to pierwszy raz? Pokłócą się, postrzelają, rozładują złe emocje. A potem znowu pokój i przyjaźń na kilka lat. Teraz Marek pokaże, jaki to on wspaniałomyślny, i może nawet sarnę skombinuje...
Mieszkanie po nocnej wizycie w parku wydawało się oazą ciszy i spokoju. Przyjemnie było ściągnąć przemoczone łachy i usiąść w cieple.
– Problem godnego przyjęcia gościa z pozoru wydaje się nierozwiązywalny – perorował
hrabia, gdy znowu zasiedli wokół stołu. – Ale z doświadczenia wiem, że problem z pozoru nierozwiązywalny, jeśli podzieli się na elementy składowe...
– Przestań ględzić – przerwał mu Igor. – Potrzebujemy lokalu z wyposażeniem, żarcia dla gościa, lepszego ubrania dla przyjmującego wizytę, transportu gościa na miejsce... Coś jeszcze?
– Ona bardzo lubiła kwiaty i muzykę.
– Czyli magnetofon i kasety – mruknęła Gosia. – Ciekawa jestem, gdzie braciszek
zabunkrował mój sprzęt...
– Żywą muzykę – uściślił arystokrata. – Nie pienia Limahla z kasety, tylko na przykład zespół grający Vivaldiego...
– Pogubimy się! Spiszmy wszystko na kartce – zarządził Marek. – Co najłatwiej skombinować?
– Żarcie i ubranie – podsunęła Gosia. – Przyzwoity garnitur, do tego odpowiednia koszula, krawat i buty. Dobry byłby garnitur od Armaniego...
– No faktycznie – westchnął Marek. – Wygląda ten ubiór już nieco mało wyjściowo. Tu by trzeba coś ekstra. Oczywiście z tym Armanim to gruba przesada, ale ogólny kierunek jest dobry. Nikt już nie chodzi we fraku.
– Będzie problem z fasonem, ale mam namiary na dobrego krawca – zauważył Igor. –
Potrzeba jednak pieniędzy na dobrą wełnę i za uszycie też przecież policzy jak za zboże. I trzeba będzie dołożyć ekstra, bo termin króciutki!
– W naszej kasie pustki – westchnął Marek.
– No niezupełnie, mamy przecież dolary od Coollena – zauważyła Gosia. – We czwórkę zbierzemy osiemset. W dodatku w warsztacie Dziadka Weterana jest walizka amerykańca.
Pamiętacie? Wyciągał kasę ze skrytki w podwójnej ściance. Idę o zakład, że nie wszystko wyciągnął.
– Zapomniałem! Ale teraz to faktycznie ma jakby ręce i nogi. Musimy stworzyć fundusz operacyjny – zadecydował Marek. – Twarda waluta oczywiście się przyda, bo dobrą tkaninę kupić najłatwiej w Peweksie. – Ale i złotówki będą potrzebne.
– Skoczę na bazar i wymienię setkę dolców na nasze – zaproponował jego przyjaciel. –
A może zamiast szyć, lepiej wypożyczyć stroje?
– Jest to jakaś idea – pochwalił hrabia. – Jutro niedziela. Zatem plan pracy jest taki. Rano ruszacie na bazar poszukać cinkciarza. Potem trzeba skombinować sarenkę. W międzyczasie ty pomyślisz nad orkiestrą – zwrócił się do Gosi.
– Orkiestra to nie problem. – Uśmiechnęła się. – Moja przyjaciółka Marta gra na skrzypcach i pianinie.
– To ta, co ją chciałaś...? – zaczął Marek.
– Ta sama – ucięła.
– A jeśli się nie zgodzi?
– Co ma się nie zgodzić? Ojciec był w Solidarności, z roboty go wywalili, cienko przędą.
Jak zaproponuję parę groszy, to zagra nawet dla wampirów. Tylko wiecie, żadnego gryzienia! –
Pogroziła palcem. – Ani przed, ani w trakcie, ani po! Żeby się zgodziła wystąpić, muszę zagwarantować jej pełne bezpieczeństwo.
– Obiecuję – westchnął Prut.
– Dla niej pewnie też trzeba skombinować jakiś ładny strój. – Marek zanotował na kartce.
– Dobra, wiemy, co mamy robić.
– No to spotkamy się jutro wieczorem. Dziękuję wam... – Hrabia wstał i ukłonił się.
Po chwili stuknęły zamykane drzwi.
– Jedno mi się w tym wszystkim nie podoba – zasępił się Igor.
– Co takiego? – zapytała dziewczyna.
– Wychodzi na to, że każde z nas ma jakieś zadania, a on wcale.
– W szkole mnie uczyli, że feudalizm nieodrodnie łączy się z wyzyskiem oraz poniżeniem klas niższych – zauważyła rezolutnie dziewczyna. – No i chyba właśnie zostaliśmy wyzyskani i poniżeni przez tego spryciarza.
– Yhym – przyznał niechętnie Marek.
NIEDZIELA
Marek i Igor wkroczyli na bazar Różyckiego. Zbiorowy mózg targowiska odczytał bez trudu zagrożenie. Atmosfera trochę stężała. W radosną paplaninę sprzedawców wkradł się poważniejszy ton. Już jeden wampir wprowadzał kupców w stan pewnej nerwowości, a tym razem przylazły aż dwa. Nie minęła minuta, gdy pojawiła się reakcja obronna. Jak spod ziemi przy pobliskich straganach wyrosło kilku potężnie zbudowanych młodzieńców. Trzymali ręce w kieszeniach. Dyskretnie pobrzękiwały łańcuchy, którymi owinięci byli w pasie. Rękawy jeansowych kurtek skrywały gazrurki. Nie narzucali wprawdzie wampirom swego towarzystwa, ale trzymali się w zasięgu wzroku.
– Czarujący brak zaufania – warknął Marek w przestrzeń. – Jakby nie wiedzieli, że prawdziwy praski wampir na wysysanie chodzi za Wisłę!
Napięta atmosfera nieco zelżała, a liczba młodzieńców psujących nastrój uległa redukcji o połowę. Obaj interesanci szybko odnaleźli budę ozdobioną stojącym na stoliku samowarem.
Igor zapukał grzecznie.
– Wejść – dobiegło ze środka.
Złotozębna Królowa siedziała za stolikiem. Po obu jej stronach miejsca zajęło dwóch kiziorów. Na widok gości jak na komendę schowali ręce pod blat.
– Czym mogę służyć? – Kobieta na widok aż dwóch krwiopijców też jakby straciła nieco humor.
– Dzień dobry, chciałbym wymienić walutę na nasze... – wyjaśnił ślusarz.
Kobieta obejrzała banknot i westchnęła ciężko. Razem z nią westchnęli dwaj zakapiorzy stanowiący ochronę.
– Wy, wampiry, jesteście ciężkimi frajerami – powiedziała. – Najpierw zamiast złotej dwudziestki mieliście belgijkę, teraz to...
– Coś jest nie tak? – zmartwił się Marek.
– Z tym banknotem wszystko jest nie tak... Patrz! – Położyła go zieloną stroną do góry.
Z kieszeni wyjęła chusteczkę do nosa i potarła nadruk. Gdy ją uniosła, okazało się, że papier nadal jest nieskazitelnie biały.
– Szlag – szepnął. – Falsy?
– Tektura...
Nalała wody do miski. Moczyła banknot może pół minuty, potem go wyjęła. Cały przód potarty chustką rozmazał się, odsłaniając tu i ówdzie resztki wcześniejszego nadruku.
– Stara metoda, najtrudniej podrobić papier do banknotów – wyjaśniła. – Wiec fałszerze zmywają acetonem pierwotny nadruk z jednodolarowych, suszą i na to kładą nowy, z setki.
Читать дальше