Gosia otworzyła oczy. Coś wyrwało ją ze snu. Budzik? Spojrzała odruchowo. Nie, do siódmej brakowało jeszcze kwadransa. Na zewnątrz wstawał późny grudniowy poranek.
Kryształowe wazony ustawione na regale cicho dzwoniły.
– Tramwaj jedzie czy co? – Usiadła, trąc oczy.
– Nadchodzi – powiedział poważnie Marek, wygrzebując się ze swojego śpiwora.
– Co nadchodzi? – nie zrozumiała.
– Nie co, tyko kto. Święty Mikołaj oczywiście. Wyskakuj z wyra, to sama zobaczysz.
Gdzie się podział Igor?
Łóżko spawacza było puste.
– Nie wiem, może w kuchni siedzi, bo przecież nie w kiblu. – Gosia niechętnie wypełzła spod kołdry.
Nie czuła zimna, choć sądząc po kwiatach mrozu na szybie, centralne ogrzewanie znowu nie wyrabiało. Jej mentor pospiesznie naciągnął spodnie i wtykał flanelową koszulę za pasek.
– Chodź!
Wsunęła stopy w papucie i apatycznie poczłapała za nim. W dużym pokoju coś się działo.
Pośrodku pomieszczenia powietrze drgało jak pod wpływem wysokiej temperatury. Teraz trzęsło się wszystko wokoło. Podzwaniały szklanki na stoliku. Telewizor nieoczekiwanie zaśnieżył, a potem powietrze zgęstniało i znikąd pośrodku pokoju zmaterializował się dziwnie odziany staruszek z pastorałem w ręce i workiem na plecach. Na ciemieniu miał coś jakby czerwoną piuskę. Potrząsnął głową, jakby usiłując się dobudzić. Strzepnął poły ni to płaszcza, ni to poncho.
Na stopach miał sandały z grubej skóry.
– Znowu Warszawa? – Rozejrzał się wokoło. – Ach, to wy, praskie wampiry... –
rozpoznał Marka i Igora, który właśnie wyszedł z kuchni.
– Tak, wampiry. – Spawacz uśmiechnął się, prezentując kły. – Znamy się przecież od lat...
– Coś, widzę, powiększyło się stadko od zeszłego roku. – Staruszek otaksował Gosię zbulwersowanym spojrzeniem. – Ale dlaczego ta mała jest goła?
– Jak to goła? – obraziła się. – W halce przecież jestem...
Ale Marek podawał już szlafrok. Zakutała się po samą szyję. Gość wyglądał dziwnie, żeby nie powiedzieć archaicznie. Twarz miał spaloną słońcem. Kojarzył się dziewczynie nie z Laponią, śniegiem i reniferami, ale raczej z Bliskim Wschodem. Spodnia szata była z grubo tkanego płótna, na ramiona narzucił płaszcz – sądząc po zapachu, z wielbłądziej wełny. Spiął się szerokim skórzanym pasem, za który zatknięty miał kord albo krótki miecz.
– Mam dla was garść świątecznych podarunków – uśmiechnął się przybysz. Ledwo było widać ten uśmiech spod obfitej białej brody. – Zostawię też upominki dla waszych przyjaciół.
Dziewczyna zlustrowała go uważnym spojrzeniem. Ta broda... Wyglądała na prawdziwą.
Tylko strój wydał jej się dziwny.
– Tak więc zgodnie z odwieczną tradycją, którą sam zresztą zapoczątkowałem jakieś tysiąc siedemset lat temu...
Zrzucił worek z pleców.
Dużo to on tam nie ma, pomyślała dziewczyna. Po czekoladzie nam rozda czy co?
A święty już sięgał do środka.
– Dla Profesora mikroskop. Dla hrabiego puchar z herbem. Dla Dziadka Weterana bagnet i hełm. Dla Ślicznotki kosmetyki...
Mikołaj wyciągał zręcznie kolejne paczki owinięte w błyszczący, kolorowy, zagraniczny papier. Najwyraźniej worek wcale nie był taki pusty, jak by się mogło wydawać...
– Dla ciebie gogle spawalnicze. – Wręczył pakunek Igorowi. – A dla ciebie zestaw diamentowych frezów i stołowa tokarka precyzyjna. – Paczka dla Marka była naprawdę duża.
Gosia nie mogła zrozumieć, jakim cudem cały ten stos bez trudu mieścił się wcześniej w środku. Poczuła zamęt w głowie. Staruszek przeniósł wzrok na dziewczynę, zdjął czapkę i podrapał się po łysinie z wyraźnym frasunkiem.
– No co? – pisnęła. – Ubrałam się przecież!
– Regulamin mówi wyraźnie, że ateiści nie powinni być obdarowywani – westchnął. –
A ateiści, którzy w dodatku nie wierzą w Świętego Mikołaja, to już w ogóle...
– To są ateiści, którzy w pana wierzą?! – Z wrażenia opadła jej szczęka.
– No ba – zachichotał. – Zdziwiłabyś się ilu.
– Może i jest jeszcze ateistką, ale to skutek wieloletniego terroru i prania mózgu w partyjnej rodzince. Pracujemy intensywnie nad jej resocjalizacją – ślusarz wziął dziewczynę w obronę. – Jakiś drobny upominek stanowiący materialny ślad wizyty Waszej Świątobliwości z pewnością ułatwiłby nam zadanie.
– Ręczymy za nią – dodał Igor. – Cielę to straszne, ale ma dobre serce...
– W takim razie chyba trzeba będzie zrobić wyjątek i ciut nagiąć przepisy. – Święty Mikołaj sięgnął w głąb worka i wręczył Gosi paczuszkę.
Dziewczyna dygnęła odruchowo.
– Kawy albo herbaty? – zaproponował Marek.
– Dziękuję, będę leciał, masa jeszcze adresów do obskoczenia. Zostańcie z Bogiem, to jest, khm... – Zakłopotany podrapał się po nosie.
– Do zobaczenia! – Ukłonili się we trójkę i przybysz rozwiał się jak obłok dymu.
Ślusarz od razu dobrał się do swojego prezentu. Spawacz przymierzył gogle. Wyglądały strasznie fikuśnie, jak towar z górnej półki, i Gosia zrozumiała, że z pewnością są produkcji kapitalistycznej. Rozpruła papier i zajrzała do swojego prezentu. W paczuszce było coś zamszowego, ozdobionego lśniącymi cekinami.
– A niech mnie! Kryształki Swarovskiego! – osłupiała z zachwytu.
Wybiegła do łazienki. Wcisnęła zadek w nową mini i po chwili wyszła się zaprezentować.
Przemaszerowała po saloniku, kręcąc intensywnie pupą. Kryształki pod wpływem tego kręcenia rzucały ogniste zajączki po ścianach.
– Uch, ależ to ślepi po oczach – mruknął Igor i dla zgrywu założył gogle.
– Niby taki święty, halka mu przeszkadzała, a jak przyszło do przymiarki, to połowa pupy spod kiecki wystaje... – westchnął Marek.
– Miniówa wystrzałowa. – Dziewczyna okręciła się na palcach. – I z amerykańską metką.
Ekstraciuszek.
– I co? – warknął ślusarz. – Teraz w niego wierzysz?
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Ukartowaliście to całkiem sprytnie – mruknęła. – I niezła kasa na ciuch poszła. Ale taki bajer to na frajer.
– Że niby co?! – wytrzeszczył oczy Igor.
– Wcisnęliście mi ordynarny kit, żeby mnie nawrócić na wasze kościółkowe zabobony –
wydęła wargi. – To był po prostu jakiś obcy wampir, który umie to, o czym wspominają legendy.
Przebrał się za Mikołaja, zamienił w mgłę, przeniknął tu i zmaterializował. Prosta sztuczka. Nie nabierzecie mnie na takie numery.
Marek spojrzał badawczo, by sprawdzić, czy Gosia mówi poważnie. A potem kompletnie się załamał.
SOBOTA
Drzwi tramwaju zgrzytnęły, ale nim zatrzasnęły się do końca, cycasta licealistka zdążyła jeszcze wskoczyć do wagonu. Dopiero w środku spostrzegła, jak fatalny błąd popełniła. Zamarła w pół kroku i tylko łypała błękitnymi oczkami.
– O, cóż za miłe spotkanie – syknęła Gosia. – Mariolka, ty ździro! Mówiłam, że cię kiedyś dopadnę!
Była koleżanka z klasy zamarła, a jej twarz pokryła się trupią bladością. Broda zadrżała.
Strzeliła zrozpaczonym spojrzeniem na boki.
– Ale ja już nie chodzę z twoim Konradem – zakwiliła. – I nawet nie miałam zamiaru z nim sypiać! Przecież sama wiesz, jakie to żałosne zero... – dodała pojednawczo.
– Dobra, dobra... – Gosia pokazała kły. – I bez ciebie to wiem. Nie zmieniaj tematu!
Przerażona Mariolka wycofała się na sam koniec wagonu. Gosia szła za nią wyszczerzona jak dzika bestia.
Читать дальше